Sława w skali mikro

Luc Legay

Kultura masowa tworzy i hołubi celebrities, a także celetoidów, czyli gwiazdy tabloidów. Coraz częściej słyszy się jednak o tzw. microcelebrities. Kto to taki i kto może nim zostać? Mikrocelebryta jest znany jak prawdziwa gwiazda, ale dużo mniejszemu gronu: tysiącowi, kilkuset, a czasem nawet tylko kilkudziesięciu osobom. To odpowiednik Angeliny Joli czy George'a Clooneya, ale w skali mikro, stąd nazwa zjawiska i człowieka. Inni, czyli fani, interesują się jego życiem.

Zrób to sam. Bez Słodowego

Coraz łatwiej stać się taką osobistością, ponieważ blogi czy dziennikarstwo społeczne (Amerykanie mówią nawet o mediach DIY, czyli zrób to sam; od ang. do it yourself) cieszą się niesłabnącą popularnością. Nie brak też chętnych do stworzenia profilu w serwisie społecznościowym czy na witrynie umożliwiającej zaprezentowanie wykonanych własnoręcznie fotografii.

Kiedy założymy już takie konto, zawsze istnieją szanse, że zupełnie obcy ludzie nas zauważą, a może nawet zaczną dyskutować na nasz temat. Dla jednych taka popularność to uśmiech losu, dla drugich nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

Eksperci podkreślają, że ludzie szybko przystosowują się do sławy w wersji mini. Można to zaobserwować u nastolatków przygotowujących się do wielkiego wyjścia. Przywiązują dużą wagę do wyglądu, bo spodziewają się, że ktoś będzie robił zdjęcia, które z dużym prawdopodobieństwem trafią do Internetu. Świadomie zarządzają swoim sieciowym wizerunkiem. Kontrolują zawartość swoich profili, odpowiednio dobierając nie tylko fotografie, ale i czcionkę podpisów. Strzegą swojej prywatności, posługując się pseudonimami i zastrzegając część lub nawet większość danych osobowych.

Theresa Senft, profesor badań nad mediami, która jako jedna z pierwszych osób odnotowała istnienie fenomenu microcelebrities, twierdzi, że ludzie zarządzają osobistym wizerunkiem w taki sam sposób, jak duże firmy. Mikrocelebryta jest produktem i działem PR w jednym. Korporacje się humanizują, a ludzie stają się bardziej korporacyjni.

David Weinberger z Berkman Center for Internet and Society na Wydziale Prawa Uniwersytetu Harvarda słusznie zauważa, że Internet odbiera tradycyjnym mediom część kontroli w zakresie uczynienia kogoś sławnym. Dzieje się tak, gdyż popularność przekłada się na zwielokrotnioną moc zwykłego kliknięcia myszką. Ważniejsze staje się ustne lub e-mailowe polecenie niż kolejna fotografia wykonana przez paparazzi.

LOLewenement

W kwietniu br. na MIT odbyła się konferencja ROFLCon, poświęcona w całości kulturze sieciowej. Weinberg był tam jednym z prelegentów. Jak łatwo się domyślić, opowiadał o celebrities z Internetu rodem. Wydarzenie to zgromadziło prawdziwe tłumy mikrocelebrytów. Dzięki jednoczesnej obecności gwiazd Sieci i naukowców udało się zachować równowagę między uwielbieniem mikrosławy a krytycznym i badawczym podejściem akademików.

W przypadku prawdziwych celebrities i osób znanych z Internetu różna jest nie tylko skala sławy, ale i rządzące nią mechanizmy. Być czy nie być tych pierwszych zależy od obecności w mediach. Rozkwitają, gdy zaprasza się ich do telewizji czy przeprowadza z nimi wywiady. Tych drugich łączy z mniej licznymi fanami bardziej intymna relacja.

Czasami dzieje się tak, że same witryny internetowe są znane w dużo większym stopniu niż ich twórcy. Podczas kwietniowego spotkania próbowano znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu niektóre filmy wideo, hasła lub zdjęcia stają się memami, a inne przemijają bez echa? Memy, opisane przez Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen, są jednostkami ewolucji kulturowej, tak jak gen jest jednostką ewolucji biologicznej. Powielają się na drodze naśladownictwa, mogą mutować, podlegają też doborowi naturalnemu.

Gdyby ktoś umiał stwierdzić, co zapewnia sukces określonemu memowi, stałby się multimiliarderem, uważa Geoffrey Golden z Meteor Games. To jest coś, co próbują odkryć marketingowcy, a właściwie wszyscy ludzie.

Memami, które święcą obecnie największe triumfy na gruncie ewolucji kulturowej, są tzw. LOLcats (LOLkoty), a więc zdjęcia kotów opatrzone śmiesznymi komentarzami. Okazały się takim hitem, że próbowano stworzyć coś podobnego, ale związanego z inną tematyką, np. LOLprezydenci czy LOLboty.

Zgromadzeni na ROFLCon twórcy memów zgodnie twierdzą, że człowiek ma niewielki wpływ na to, jaki los spotka jego pomysł. Budując markę w oparciu o swoją tożsamość lub hobby, należy go udostępnić w Sieci. Potem pozostaje już tylko czekać. Niektórzy eksperci są skłonni przyznawać, że rolę współczesnych krytyków spełniają wpływowe blogi czy agregatory treści. Pojedynczy "tradycyjny" krytyk kierował swoje wypowiedzi do masowego odbiorcy. Teraz zaś zbiorowy recenzent (społeczność mediów DIY) komunikuje się także z grupą: internautami.

microcelebrities sława ROFLCon Theresa Senft