Jak stworzyć jabłka giganty
Profesor Ambroży Kleks z powieści Jana Brzechwy potrafił nadmuchiwać potrawy, żeby wykarmić całą gromadę uczniów, niestety, nadmuchane nie syciły porządnie i trzeba było dojadać. Podobną sztuczkę stosują niektórzy producenci żywności, czy właściciele barów, sztucznie powiększając swoje produkty. Skutek jest podobny. Matka natura też potrafi powiększać owoce, ale jej metoda jest naturalna i nieoszukana.
Gala to dość popularna odmiana jabłek, nie wyróżniająca się niczym szczególnym. Peter Hirst, profesor ogrodnictwa na Uniwersytecie Purdue'a, odkrył jednak, że z z tej pospolitej odmiany znienacka wyewoluowała nowa. Jej cechy szczególne to, poza większą chrupkością, znacznie większe rozmiary: o 15% większa średnica i o 38% większa waga. Nowa odmiana, nazwana z racji gabarytów Grand Gala, powstała przypadkowo. Właściciel dużego sadu owocowego zauważył, że jedna gałąź drzewa rodzi znacznie większe owoce. Zaszczepił więc nią nowe drzewka, uzyskując zmodyfikowaną odmianę.
Profesor Hirst zainteresował się tym zjawiskiem: możliwość wyhodowania owoców większych o kilkanaście - kilkadziesiąt procent to jak kamień filozoficzny sadownictwa, duże owoce uzyskują bowiem znacznie wyższe ceny. Nigdy bowiem wcześniej nie widział takich jabłek, które określił jako dziwaczny fenomen. Zwłaszcza, że ogryzek nowej odmiany jest tego samego rozmiaru, co w starej, przyrost masy w całości obejmuje miąższ owocu.
Naukowiec postanowił odnaleźć gen odpowiadający za większy rozmiar. Do tej pory badania porównawcze różnych gatunków jabłek nic nie dawały, ponieważ nie zawsze w nich te same geny odpowiadają za te same cechy. Grand Gala, nowo powstała odmiana, dawała szansę na przełamanie tej bariery.
Większy owoc jest zawsze skutkiem większej ilości komórek. Jednak szukając genu, odpowiadającego za zwiększony ich przyrost, prof. Hirst odkrył ze zdziwieniem, że nowa odmiana wcale nie posiada więcej komórek od starej! W jaki więc sposób Grand Gala osiąga większe rozmiary? Proste - jej komórki są większe.
Proste, ale niespotykane. W normalny sposób żywe komórki powielają swoje DNA, rosną, a potem dzielą się i proces ten się powtarza. Komórki odmiany badanej przez Petera Hirsta, wskutek jakiegoś błędu, powielają DNA, ale nie dzielą się. Zamiast tego tylko rosną, wytwarzając więcej i więcej kopii DNA.
Dzięki badaniom udało się wyizolować grupę genów odpowiedzialnych za tę ciekawą dysfunkcję. Ale chociaż możliwe byłoby dzięki temu stworzenie „nadmuchanych" odmian innych gatunków jabłek, profesor Hirst wątpi, żebyśmy zobaczyli takie mutanty w sklepach. Jak mówi, konsumenci wybierają te owoce, które wyglądają najładniej i najdoskonalej. Grand Gala tymczasem ma jedną wadę: jest nieco koślawe.
Badania nad genami odpowiedzialnymi za rozmiar jabłek jednak trwają i być może pewnego dnia w sklepie zobaczymy niespotykanie duże jabłka. Być może będzie to zasługa prac, między innymi, profesora Petera Hirsta.
Komentarze (16)
KONTO USUNIĘTE, 1 lipca 2010, 10:22
A ja już widziałem (mocny argument naukowy ), w polskiej telewizji wywiad z panią sadowniczką, prezentującą owoce uprawianych przez nią odmian.Jedna z nich rodziła ponad półkilogramowe jabłka.Było to na chwilę przed naszym wejściem do EU,więc pani od razu zaznaczyła,że do handlu nie trafią, bo są ponadnormatywne .
-------------------------
Druga strona medalu:
1.Powyżej pewnej średnicy,kulisty kształt ciężko nadgryżć, a potem i tak trzeba się męczyć.
2.Jedna rączka może z trzymaniem jabłka sobie nie poradzić (paluszki za krótkie).
3.Duuuże jabłko przestanie być jednorazówką.Zjadając całe,wchłoniemy sporo fruktozy.Odłożone na póżniej,utleni się.Więc przeważnie skończy jako wielki niedojedzony ogryzek i sens całej pracy hodowlanej szlag trafi.
ps
dla przetwórstwa to nie są wady.
pogo, 1 lipca 2010, 11:38
w przetwórstwie natomiast nikt nie patrzy na rozmiary i kształty tylko na cenę za kilogram, ewentualnie na cenę kilograma miższu, ale i to wątpię by było opłacalne.
osobiśćie wolę kupować małe jabłka, bo lubię co chwilę chodzić po następne i nie martwić się tym czy dam radę dojeść całe...
Jurgi, 1 lipca 2010, 15:37
Fakt, już niektóre jabłka obecne w sprzedaży czasem trudno złapać zębami. )
Ale taki duże jabłka zwracają uwagę, mogłyby być na przykład wykorzystane przez jakąś restaurację do serwowania oryginalnych potraw z takimi kolosami. Ot, taka reklama, marketing wirusowy „ale tam mają wielkie jabłka, musisz to zobaczyć!”.
Tolo, 10 lipca 2010, 23:12
Przemysł skupuje nawet spady. Kiedyś widziałem gości jak zbierali na woź jabłka przy drodze zamiast topól rosły jabłonki a panowie strząsali jabłka i zbierali. Mam nadzieje ze poszły na jabola a nie na 100% naturalny sok z polskich jabłek
Jurgi, 11 lipca 2010, 03:18
Mój przyjaciel z technikum był synem rolnika i widział takie rzeczy od środka. Na jabola to idzie ostatnie g*, zgniłe, robaczywe, itp. W końcu i tak sfermentuje. Ładnych jabłuszek strząsanych przy drodze raczej się na jabola nie zużywa… ;D
czesiu, 11 lipca 2010, 10:10
posiadając też wiedzę wewnętrzną z włoskiej plantacji te "nadgnite" idą na mus jabłkowy i ich cena skupu jest tak niska, że nawet nie opłaca się tego zbierać. Dlaczego więc są mimo to zbierane? Ze względu na myszy...
Odnośnie "robienia jabola" - o ile mówimy o produkcie fermentacji, a nie zalewy spirytusowej "nadgnite jabłka" nie mają racji bytu - efektem była by fermentacja octowa zamiast alkoholowej.
@ tolo:
Te jabłka na bank poszły na 100% sok, jedynie do tego nadają się obite
jabłka. (też inside know-how;) )
waldi888231200, 11 lipca 2010, 10:11
Sam kiedyś brałem udział w zbieraniu jabłek na przyczepę do Tymbarku (coś koło 6 ton tego było) mogły być obite ale nie nadgnite - to co było żenującego w tym procederze to cena po której skupowano te jabłka 15groszy za kilogram (kolejnego roku już wszyscy spokojnie patrzyli jak jabłka gniją pod drzewem - a cena spadła do 10gr/kg).
Tylko sokowirówka chodziła na okrągło dla siebie i znajomych.
Sok za litr z tymbarku to 7zł, wchodzi na niego 3kg jabłek , obciach już go nigdy nie kupię bo do dziś wspominam bolący kręgosłup po całym dniu zapier..ania przy zbieraniu jabłek.
Ps. sadownicy zbierają jabłka bo boli ich serce patrząc na gnijące jabłka (marnotrawstwo) a nie myszy .
Jurgi, 11 lipca 2010, 16:12
Sądzę, że i na to jest sposób, Polak przecież potrafi…
Tolo, 11 lipca 2010, 16:44
Jabłka się zbiera z prostej przyczyny żeby nie było gnoju w sadzie/koło domu. U babci koło domu jest sad i ojciec raz do roku jedzie tam na weekend tylko po to żeby pozbierać jabłka z sadu i przewieść taczkami do sąsiada na kupę obornika.
Co do jabłek nadgniłych to problemu specjalnie nie widzę bo moszcz jabola jest traktowany pirosiarczanem w celach dezynfekcyjnych wiec wszelkie nie takie kultury drobnoustrojów znikną by dominującym przetwórcą były drożdże szlachetne. Poza tym przy fermentacji octowej substratem jest alkohol. W domowej pordukcji wina tez się stosuje pirosiarczan do dezynfekcji naczyń. Potem szczególnie w fabrykach się siarkuje jeszcze żeby wybić drożdże bo to przerywa fermentacje i przyspiesza klarowanie i można produkować szybciej. Przy winach "korkociągowych" tez się zresztą ten proces stosuje proponuje spojrzeć na etykietę będzie tam pisać zawiera siarczany.
czesiu, 11 lipca 2010, 22:13
Tak jak piszesz, spotkałem się już z opinią, że "oszczędzanie na jakości" jabłek, czy ogólnie owoców skutkuje trunkiem niskiej jakości - możliwe że ta jakość będzie zbyt niska nawet jak na "mózgotrzepa"
1) pirosiarczyn a nie siarczan
2) nie prawda, tzn. prawda że się siarkuje żeby zatrzymać drożdże, ale nie prawda że "żeby szybciej klarować", po prostu zatrzymuje się fermentację przy odpowiednim poziomie alkoholu np. 12% i po zasiarkowaniu można bez obaw o restart dosłodzić nastaw - inaczej możliwe jest wyprodukowanie jedynie wytrawnego wina.
2b) masz rację w sensie dużo szybciej jest dojść z 0% do 12% niż od 12% do ~17%, łącznie z ilością potrzebnego cukru.
3) od przyśpieszenia klarowania masz bentonit, kurze jajo, wapno itp.
będzie zawierać siarczyny ponoć drożdże same z siebie też jakąś śmieszną ilość tych związków produkują, więc tak czy inaczej na etykietach byłby ten napis
Tak jak wcześniej pisałem - nie ma (poza pasteryzacją) innej metody na stworzenie słodkiego winka poniżej tolerancji alkoholowej drożdży.
Jurgi, 12 lipca 2010, 19:15
Nie ma chyba czegoś takiego jak zbyt niska jakość…
Tolo, 13 lipca 2010, 12:34
Mózgotrzepy charakteryzują się niska jakością.
Co do pirosiarczynu masz racje.
A co do klarowania się nie do końca zgodzę. Z moich obserwacji wynika ze zdechłe drożdże same opadają. To znaczy szybciej klaruje się wino które doszło z % do granicy wytrzymałości drożdży. Jeśli drożdże wybijemy będą mieć tendencje do opadania. Natomiast jeśli będzie daleko do śmierci klinicznej i nie zdechną to sobie będą dalej pracować wiec nie będzie się wino klarować bo samo wydzielające się CO2 będzie mieszać w bance. Można wyprodukować wino słodkie w którym drożdże zdechną od ilości alkoholu nie przerabiając całego cukru. Co do stworzenia słodkiego wina poniżej tolerancji drożdży to właśnie dla tego stosuje się rożne szczepy o rożnej tolerancji na alkohol.
Co do siarczynów to istotnie z samej fermentacji się pojawiają.
Poza pasteryzacją można jeszcze sztucznie podnieść % dodając alkoholu i wybić drożdże w ten sposób.
czesiu, 14 lipca 2010, 08:25
Tak masz rację, acz osad to nie tylko drożdże, to też białka owoców i inne syfy, które mogą przez całkiem długi okres wisieć w "powietrzu", w domu można się bawić w czekanie, ale na takie coś nie może sobie pozwolić firma, którą gonią terminy, takiego mnie czy ciebie mało interesuje czy nawet same drożdże opadną w tydzień czy dwa, dla firmy oznacza to znaczne opóźnienie cyklu produkcyjnego ergo straty. Czytaj:pirosiarczyn w biznesie NIE JEST stosowany do klarowania wina.
Nawet jak już drożdże padną nadal masz w dymionie sporą zawartość CO2 i drożdże najpóźniej przestaną pracować jak im zabraknie cukru. szkopuł tkwi w tym, że nikt nie jest w stanie względnie precyzyjnie przewidzieć, kiedy wino samo z siebie się wyklaruje, a to tak jak pisałem wyżej jest nie do zaakceptowania dla biznesu.
Można, ale tak się robi tylko w domu, żadna firma na takie coś sobie nie pozwoli, chociażby ze względu na czas niezbędny do osiągnięcia maksymalnego procentu, czy też różną wytrzymałość +/- 1% alkoholową w obrebie tej samej grupy drożdży.
Znajdź drożdże o wytrzymałości poniżej 12% alkoholu i znajdź gwarancję na to, że faktycznie te drożdże przy tym procencie padną - biznes to nie przypadek, różne szczepy drożdży stosuje się też w tym celu co piszesz, ale przede wszystkim ze względu na walory smakowe gotowego wina.
Można, acz wtedy na pewno nie ma mowy o winie 12%
ps. jesteś teoretykiem czy praktykiem ?
Jurgi, 14 lipca 2010, 15:39
Jasny gwint, jacy tu fachowcy!
Może warto założyć podforum dla winiarzy? )
czesiu, 14 lipca 2010, 21:48
O nie, od tego znajdziesz zdecydowanie lepszych fachowców na stronie http://wino.org.pl/forum/ sam też stamtąd czerpałem wiedzę teoretyczną
Tolo, 15 lipca 2010, 20:43
Ja jestem praktykiem hobbystą kontynuującym skromnie rodzinne tradycje .
Robię co rok mocne czerwone winogronko wytrawne na burgundzie albo maladze i mam niezła powtarzalność. mam winogron w ogródku i jak już zrobię sok to grzech nie przefermentować
Ale co do samej teorii to jestem z nią na bakier. Sok produkuje w sokowniku jestem zdania ze im mniej farfocli tym lepiej raz przepościłem winogrona przez sokowirówkę ale to był po prostu mega błąd. Zabawy z mieszalnikiem do farb na wiertarce mnie nie rajcują. Kolejna sprawa jak mam sok z sokownika to nie pierniczę się w matki drożdżowe wlewam drożdże z saszetki i w dwa dni startuje. Jak bym robił fermentacje w moszczu musiał bym się pierniczyć z matka a i wtedy wg mnie nie ma gwarancji co nastaw zdominuje. Po sokowniku wino jest na tyle czyste ze jeszcze nic mi się z nim nie stało. Nie siarkuje jedynie co to 50 tka spirytusu przelewam balon. Nie klaruje bo jestem cierpliwy.
Poza tym bawię się w rożne eksperymenty na mniejszych ilościach rożne drożdże rożne owoce czy nawet soki aktualnie na biurku bulka mi litr nastawu z czarnej porzeczki na bordeux ma wyjść półwytrawne. Mówię wam bulkajace winko jest lepsze od zderzających się kulek.
Korci mnie destylacja i nie mogę się doczekać legalizacji destylacji bo bym poeksperymentował ale jak mają mi do domu wpaść smutni panowie to dziękuje postoje. Na szczęście aparatura ojca która była w domu w ciężkich czasach się stłukła bo by mnie korciło chociaż ze względu na na to ze kolba była tylko 0,5 l to i tak służyła do produkcji wody destylowanej do akumulatora. To jak z piractwem jestem zwolennikiem ale niepraktykującym.