Prawnik BSA na rządowej posadzie
Wszystko wskazuje na to, że administracja prezydenta Obamy będzie zdecydowanie walczyła z piractwem. Jak wcześniej informowaliśmy, jeszcze przed zaprzysiężeniem ówczesny prezydent-elekt zatrudnił w swej przyszłej administracji Thomasa Perellego i Davida Ogdena.
Teraz jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było powierzenie stanowiska wiceprokuratora generalnego Neilowi MacBride'owi z BSA (Business Software Alliance). MacBride piastuje w BSA stanowisko wiceprezesa ds. walki z piractwem i głównego prawnika. Był on odpowiedzialny za program nagród za informacje o firmach używających nielegalnego oprogramowania. W swoim czasie MacBride był też głównym doradcą obecnego wiceprezydenta, a wówczas senatora Bidena, znanego z walki z piractwem.
Faktem jest, że wszyscy nominowani przez Obamę to świetni prawnicy z olbrzymim doświadczeniem. Jednak ich powołanie na wysokie stanowiska w administracji państwowej na pewno rozczarowało wiele osób oraz organizacji, które domagały się złagodzenia przepisów o prawach autorskich i popierały kandydaturę Baracka Obamy.
Najważniejszą jednak decyzją prezydenta dotyczącą poruszanych kwestii będzie wybór osoby na stanowisko koordynatora działań na rzecz ochrony własności intelektualnej (Intelectual Property Enforcement Coordinator). Nieoficjalnie mówi się, że może ono zostać powierzone Halowi Ponderowi z American Federation of Musicians, Michele Ballantyne z RIAA lub Alecowi Frenchowi z NBC Universal. W tym przypadku kandydaturę musi zaakceptować Senat.
Komentarze (4)
Zerivael, 27 stycznia 2009, 09:33
i to rozumiem, w Stanach rządowe stanowiska obsadza się specjalistami z branży, a u nas? kolegami ze studiów, rodziną albo sąsiadami
mikroos, 27 stycznia 2009, 09:47
Otóż to. Szkoda, że u nas pojęcie "rząd ekspercki" zamieniło się na "rząd złożony z ludzi możliwie związanych z tematem, należących do naszej partii"
Chociaż z drugiej strony Amerykanie mogą teraz z łatwością powiedzieć, że rząd je biznesowi z ręki i nie będzie to bezpodstawne oskarżenie.
Mariusz Błoński, 27 stycznia 2009, 10:31
Niby tak. Z drugiej jednak strony od razu zakłada się w ten sposób, że ci ludzie są nieuczciwi. Że nie będą lojalni względem obecnego pracodawcy. W ten sposób można powiedzieć o każdym. Nawet jakby wzięli jakichś teoretyków z uczelni, to można byłoby zarzucić, że będą oni lobbowali za swoją uczelnią.
Nie można rezygnować ze specjalisty tylko dlatego, że wcześniej gdzieś pracował. Bez tego nie byłby przecież specjalistą.
mikroos, 27 stycznia 2009, 15:52
Święte słowa, dopowiedziane za mnie, bo faktycznie moja wypowiedź mogła zabrzmieć, jakbym sam popierał takie podejście