Google ciągle nie usunął nielegalnie zebranych danych
Brytyjski Komisarz ds. Informacji (ICO) dał Google'owi 35 dni na usunięcie danych, które zostały zebrane podczas wykonywania zdjęć do usługi Street View. W latach 2007-2010 Google nielegalnie zebrało adresy MAC, identyfikatory sieci bezprzewodowych, prywatne e-maile, zapisy rozmów prowadzonych za pośrednictwem komuniatorów, zdjęcia oraz hasła wielu osób. Początkowo koncern twierdził, że dane były zapisywane przypadkiem, gdyż jeden z inżynierów umieścił szpiegujący kod w oprogramowaniu do Street View. Później jednak wyszło na jaw, że co najmniej jeden z menedżerów i dwóch innych pracowników wiedziało, iż oprogramowanie szpieguje użytkowników. Sądzono też, że Google skasował dane, jednak w lipcu ubiegłego roku koncern przyznał, iż niektóre z nich zachował.
Google, pomimo tego, że podobne działania prowadził w wielu krajach, uniknął poważniejszej kary. Na przykład w USA koncern zapłacił jedynie 7 milionów dolarów w ramach ugody z 38 stanami i Dystryktem Kolumbii.
Obecne działania Komisarza ds. Informacji mają związek z tym, że koncern nie wykonał wyroku sądu i nie usunął danych. Początkowo Google twierdził, że dane zostały usunięte. Teraz utrzymuje, że części nie wykasowano przez przypadek. Pomimo tego, że niedostosowanie się do wyroku sądowego jest w Wielkiej Brytanii przestępstwem kryminalnym, koncernowi nie grożą żadne konsekwencje..ICO uważa, że działania Google'a nie spowodowały dużych szkód.
Komentarze (15)
Przemek Kobel, 25 czerwca 2013, 11:24
Myślę, że już spory problem byłby z udowodnieniem, że dane zebrano nielegalnie. Np. adresy MAC zbiera non stop każde urządzenie WiFi, podobnie jak nazwy sieci (a podciąganie rejestrowania ich do jakiegoś procederu to już paranoja). Pozostałe dane (choćby były to rejestry szpitalne, supertajne transmisje MI-6 i inne niewiadomoco) zbierają się z automatu jeśli na takim urządzeniu działa monitor sieci, o ile oczywiście się w sieci zalogowało (bo sieć nie była zabezpieczona).
Moim zdaniem G się nie stawia, bo nie chce wkurzać polityk(ier)ów, być może chce też uspokoić histerię z "nielegalnym zbieraniem informacji".
Mariusz Błoński, 25 czerwca 2013, 11:59
Przeciętny człowiek za przechwytywanie maili, haseł, fotek, rozmów z komunikatorów poszedłby siedzieć....
Przemek Kobel, 25 czerwca 2013, 12:47
Przeciętnego człowieka, który się zalogował do otwartej sieci WiFi i włączył sobie program monitora, nikt jeszcze nie próbował nawet ścigać. A programy takie jak ten: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kismet_(program) (chciałem jeszcze wymienić wiresharka i parę innych, ale są już w treści arytkułu) uznawane są za zwykłe (choć może jedne z fajniejszych) narzędzia sieciowe.
Ale co zrobić - gdy się rozpanoszy histeria, to nie pomagają żadne tłumaczenia o zakładaniu haseł, albo stosowaniu https.
radar, 26 czerwca 2013, 11:20
To, że się akurat (teraz) nie ściga nie oznacza, że jest to zgodne z prawem. Czytałem kiedyś taką analizę i mimo, że nie następuje tu "przełamywanie zabezpieczeń" jak to jest w definicji przepisu to tam było to porównane do sytuacji w której ktoś wchodzi przez otwarte drzwi. Niby nie było zamknięte, ale nie oznacza to, że można wchodzić bez zaproszenia. Trudno też jednoznacznie powiedzieć czy takich spraw by nie było, gdyby ktoś poczuł się poszkodowany.
Przemek Kobel, 26 czerwca 2013, 15:56
To zależy jak rozumieć otwartą sieć WiFi. Moim zdaniem bardziej to przypomina robienie awantury przy otwartych oknach i drzwiach, a potem oskarżanie sąsiadów o podsłuchiwanie.
Ponadto w opisie programu kismet mamy zdanie, że on niczego nie wysyła do monitorowanych sieci. Jak w takim razie wykryć kogoś, kto siedzi sobie w bloku dwa kilometry dalej i go używa?
Tolo, 29 czerwca 2013, 19:18
Jak się tak na to spojrzy przez pryzmat PRISM to to są całkiem ciekawe dane.
Za dużo przypadków. Jak by ruscy taki numer zrobili to już w pierwszy przypadek nikt by nie uwierzył.
A tu kolejny ze im się usunąć nie dało. Nie jest tez przypadkiem ze ktoś im w UK i USA doopę kryje,.
Zauważcie ze cześć tego ruchu była w kierunku Google (gmail, googleDNS ,cześc pochodziła z urzadzen z Androidem et cetera) wiec Google było w stanie zidentyfikować i połączyć w pewnej części przypadków siec wifi z kontem w Google i lokalizacją. A może i z innymi usługodawcami.
Przemek Kobel
Z polskiego pukntu widzenia to jest tak.
Korzystanie z czyjegoś wifi w Polsce bez jego zgody jest nielegalne to jak kradzież prądu.
Może dojść co najwyżej paragraf za złamanie zabezpieczeń to jest jeszcze do 5 lat bodajże. Czym innym jest siec mcdonalds z definicji otwarta dla userów a czym innym sieć sąsiada.
Natomiast google niekoniecznie z tych sieci korzystało w sensie stricte aczkolwiek juz tylko podsłuchując mogli naruszyć np tajemnice korespondencji która jest gwarantowana przez konstytucje ale już samo podsłuchiwanie haseł jest śmierdzące to znaczy prawnie wątpliwe.
W przypadku Google analogia była by taka jak by ktoś chodził po bloku i szklankę do każdych drzwi przykładał.
Przemek Kobel, 1 lipca 2013, 12:31
@Tolo:
Point taken. Pytanie tylko jak poznać, która sieć jest otwarta z "definicji", a która nie? Czy komputer będzie musiał przechowywać nazwy wszystkich firm oraz przypisanych im SSID, które są otwarte? Kto taką listę będzie tworzył? Jak obsługiwał zgłoszenia do listy? Jak weryfikował zgłoszenie? (Np. w przypadku gdy ktoś zgłosi otwartą sieć sąsiada?) Jak zareagować na firmy, które zignorują taką listę i sobie otworzą siec ot tak? A może sąsiad lubi udostępniać sieć innym? Co z sieciami otwartymi dla użytkowników Fon?
No i po co przykładać szklankę do drzwi, jeśli awanturę słychać z pięciu kilometrów?
Tolo, 1 lipca 2013, 15:30
Otwarta jest ta o której ktoś Cię poinformował w sposób nie budzący wątpliwości ze jest otwarta, wszystkie inne są dla Ciebie zamknięte. Nie ma potrzeby tworzenia takiej listy. To ze jest sieć otwarta dla powiedzmy kumpla który wpadł na grilla bo odpaliłem np wirtualną sieć guest nie znaczy ze jest otwarta dla kogoś innego.Jeśli ktoś sobie otwiera taką siec to jest otwarta dla tych którym o tym powie.
To ze awanturę słychać z 5 km to problem tych którzy wrzeszczą do czasu aż ktoś zacznie ich aktywnie podsłuchiwać. Jeśli robisz to co zwykle i słyszysz ze się sąsiedzi kłócą to jest ich problem jak bierzesz szklankę i przystawiasz do ściany to jest Twój problem.
Google dane pozyskiwało w sposób świadomy i aktywny a logowanie wszelakich latających pakietów nie łapie pod żadne normalne korzystanie z czegokolwiek. Takie działania zwykło się nazywać radio wywiadem.
Przemek Kobel, 2 lipca 2013, 10:39
Nie przypominam sobie, żeby kotś w McDonaldzie przychodził do mnie i informował w jakikolwiek sposób, że ich sieć jest dla mnie otwarta. A jeśli urządzonko napisze "wykryto otwarte sieci WiFi" to znaczy, że są... otwarte. To słowo oznacza, że można wchodzić (np. w sklepie, w barze, w hotelu...) - sytuacja odwrotna niż przy słowie "zamknięte".
Gdyby sfilmować procesy bazujące na tak skonstruowanym prawie, zamiast sądowego thrillera wyszłaby jakaś francuska Nowa fala.
Owszem, łapie się pod działanie każdego urządzenia WiFi. Aby na przykład sprawdzić, czy dany pakiet jest przeznaczony dla nas, czy nie, należy go w całości odebrać, umieścić w pamięci i poddać analizie.
Grzegorz Kraszewski, 2 lipca 2013, 14:20
Nonsens. Jeżeli sieć jest otwarta, to jest otwarta. I tyle. To że jesteście z kumplem lenie i nie chce się wam skonfigurować chociażby WEP-a, to wasz problem. Bo nawet WEP zmienia sytuację. Mimo, że łatwo go złamać, to jednak jego przełamanie jest elektronicznym włamaniem.
To nie jest mój problem. To jest moje prawo. Na swojej ścianie w swoim mieszkaniu mogę sobie zamontować nawet sieć czułych mikrofonów i obrabiać komputerowo to co zarejestrują...
romero, 2 lipca 2013, 19:39
Nie jeśli dalej z tymi nagraniami nic publicznie nie zrobisz, bo raczej nie możesz w swoich oknach zamontować solidnych teleobiektywów lub np. noktowizorów, filmować sąsiadów i jakikolwiek pokazywać publicznie te filmy lub w inny sposób z nich korzystać, tak samo z nagraniami. Choć pewnie zależy kto jest tym sąsiadem, jeśli jakiś premier czy inna osoba władzy, to proces o szpiegostwo raczej pewny.
Przemek Kobel, 3 lipca 2013, 12:51
Oczywiście, że można. Fakt, że istnieje coś takiego jak ochrona wizerunku - jeśli tego się trzymasz ("anonimizujesz" upubliczniane nagrania), ew. uzyskujesz zgodę pokazywanych osób, to nie ma problemu. A jesli uwieczniasz rzeczy dziejące się w miejscach publicznych, to na upartego nikogo nie musisz o nic prosić. Iwazja na prywatność by była, gdybyś zamontował sprzęt, który widzi przez ściany (teraz już takie istnieją), a więc łamiący "zabezpieczenia optyczne".
romero, 8 lipca 2013, 20:45
Nie mówię o miejscach publicznych, tam są odpowiednie przepisy, możesz zamazywać twarz lub powoływać się na to że są tylko tłem dla filmowanego obiektu. Mówię o filmowanie sąsiadów przez okno i publikowaniu takich rzeczy, podpadasz pod paragrafy o ochronie miru domowego, a ostatnio od dwóch lat istnieje pojęcie stalkingu w prawie polskim. Ja wiem że prawo nie nadąża za rozwojem techniki, ale naprawdę filmowanie bez zgody mieszkańców ich domu, dajmy na to scen łóżkowych, a później publikownie nie jest zgodne z prawem nawet jesli technika umożliwia robienie tego przez ścianę a nie okno.
Przemek Kobel, 9 lipca 2013, 13:35
Przez okno (to od strony ulicy lub okien sąsiadów) to raczej nie będzie naruszenie miru domowego, tylko obraza moralności. Do stalkingu trzeba tak na oko przynajmniej typa schowanego w krzakach.
romero, 9 lipca 2013, 20:44
Zapewniam cię że stalkerem może być także sąsiad. Obraza moralności publicznej musi dziać się w przestrzeni publicznej jak nazwa pokazuje, okno od ulicy czy sąsiada, no nie wiem- ostatni taki proces sto lat temu wytoczyła pani Dulska bo jej córka przez okna widziała niekompletnie ubranych studentów, ci jednak się tłumaczyli, że Hesia miała przed oczami pełną graderobę bo jeden był ubrany od połowy w górę, a drugi od połowy w dół.
A tak serio to mówimy o podglądniu przy użyciu sprzętu czyli teleobiektywy łapiące z 300m z dachu sąsiedniego wieżowca, noktowizory fotografujące parkę baraszkującą nocą bez zasłon w oknach, czy nawet głupie wchodzenie na drzewo czy robienie zdjęć przez aparat przytknięty do szyby by złapać się na przerwie w kotarach. Zrobione zwykłe zdjęcie w komórką czy aparatem bez super zoomu niczego by nie ujawniło, na tej podstawie sądy skazują paparazzi gdyż nie są to zwykłe zdjęcia z przestrzeni publicznej. W sądach brytyjskich trwa dyskusja czy czasem nie określić ogniskowej do której będą też zwykłe zdjęcia, a od której to już złamanie ochrony prywatności.
Taką sprawę wygrała np księżniczka Monako przed ETPCz w sytuacjach gdy nie pełni funkcji publicznych.