Ocalenie wety – wielki, nieznany sukces obrońców przyrody
Wysiłki na rzecz ochrony lwów, słoni czy wielorybów są znane na całym świecie. Mało jednak kto wie, że ochrony wymagają nie tylko duże piękne ssaki czy ptaki, ale również stworzenia, które często budzą nas strach czy obrzydzenie – owady. Na świecie prowadzi się bardzo mało programów ochrony owadów, a jeden z nich to przedsięwzięcie Davida Wallace'a i Corinne Watts z Nowej Zelandii. Na 16-hektarowym prywatnym Warrenheip Reserve możemy zobaczyć, jak w przeszłości wyglądała Nowa Zelandia. Ogrodzony 2,3-metrowym płotem rezerwat robi olbrzymie wrażenie w porównaniu z otaczającymi go pastwiskami. Płot, którego część znajduje się też pod ziemią, ma za zadanie powstrzymać niechcianych gości, przede wszystkim gryzonie. Najważniejszym mieszkańcem rezerwatu jest bowiem Deinacrida mahoenui. Ten olbrzymi szarańczak zwyczajowo zwany jest w Polsce wetą. W języku Maorysów jego nazwa oznacza "bóg brzydkich rzeczy".
Deinacrida mahoenui jest rozmiarów sporej myszy i prawdopodobnie odgrywała wielką rolę w ekosystemie nowej Zelandii. Insekt prowadzi nocy tryb życia, żywiąc się liścmi, a dnie spędza w ukryciu, chowając się przed drapieżnikami. Podobnie jak inne wety jest zagrożona przez inwazyjne gryzonie. Zapach szarańczaka jest tak silny, że szczury i myszy z łatwością go wyczuwają. A Deinacrida mahoenui jest całkowicie bezbronna. To doprowadziło te owady na krawędź zagłady. Rząd Nowej Zelandii objął ochroną 16 z 83 gatunków wety. W ratowanie insektów zaangażowały się organizacje i osoby prywatne. Szarańczaki chronione są na niewielkich, wolnych od gryzoni wyspach oraz na izolowanych przestrzeniach na większych wyspach. Wysiłki się opłacają. Wallace i Watts mają w swoim rezerwacie kilka tysięcy szarańczaków. Mówią, że wiele wet z łatwością dostosowuje się do nowych warunków w rezerwatach.
Nowa Zelandia oddzieliła się od dużych mas lądu około 80 milionów lat temu. Gdy przed 65 milionami lat zaczęły znikać dinozaury i zastępowały je ssaki, na Nowej Zelandii z ssaków żył tylko jeden gatunek nietoperza. Brak polujących ssaków stworzył świetne warunki do rozwoju dla bezlotnych ptaków oraz owadów, a duże zróżnicowanie geograficzne Nowej Zelandii, góry i zmiany poziomu morza, stworzyły nowe habitaty. Weta były jednymi z wygranych. Z czasem pojawiło się aż 11 gatunków wielkich wet (Deinacrida), które zajęły nisze zajmowane gdzie indziej przez gryzonie. Wyewoluowały też weta drzewne (Hemideina), które żyją w pniach i korzeniach, gdzie samce o wielkich głowach pilnują haremów samic. Są też weta, które w dzień żyją pod ziemią, a nocą polują na mniejsze bezkręgowce. Wszystkie wspomniane gatunki odgrywały bardzo ważną rolę w ekosystemie Nowej Zelandii.
Przed 800 laty na wyspy przybył kiore, pacyficzny szczur, którego zawlekli na nie Polinezyjczycy. Kolejne inwazyjne gryzonie przybyły z europejskimi kolonistami. Ironią losu jest fakt, że Deinacrida mahoenui zostały ocalone przez inwazyjną roślinę. Nieliczni przedstawiciele tego gatunku zostali znalezieni w 1962 roku wśród kolcolistów, przywiezionych na Nową Zelandię w XIX wieku. Specjaliści szybko zauważyli, że kolcolisty rosną tak gęsto, że są niedostępne dla gryzoni. To uratowało wetę. w 1990 roku teren, na którym znaleziono gigantyczne owady został uznany za rezerwat, a obrońcy przyrody rozpoczęli próby powiększenia populacji owadów. W pierwszej dekadzie bieżącego wieku istniały trzy populacje Deinacrida mahoenui. Pierwsza wśród wspomnianych kolcolistów, druga na niewielkiej wyspie, a trzecia w Warrenheip Reserve. Miejscowa roślinność zadusiła jednak kolcolisty i oryginalna populacja Mahoenui zaczęła się zmniejszać i istnieją obawy, że zostanie utracona. To czyni owady z Warrenheip Reserve jedną z kluczowych populacji, z której mogą zostać one rozprzestrzenione do innych rezerwatów.
Przypadkiem też ocalały wety, które polują na inne bezkręgowce. W 1993 roku na niewielkiej 13-hektarowej wolnej od gryzoni Middle Island znaleziono trzy samice i samca. Zwierzęta złapano i rozmnażano w niewoli. Dzięki temu zapoczątkowano populacje, które introdukowano na inne wyspy. Wcześniej oczyszczono je z gryzoni za pomocą trucizny.
Wysiłki na rzecz ratowania owadów są wciąż rzadkością. Kilkanaście ogrodów zoologicznych hoduje żuki z gatunku Nicrophorus americanus i introdukuje je na Środkowym Zachodzie USA, a obrońcy przyrody doprowadzili do wpisania zagrożonego trzmiela Bombus affinis na listę gatunków chronionych.
Na Międzynarodowej Czerwonej Liście gatunków zagrożonych znajduje się 1268 gatunków owadów, z czego większość nie jest w żadne sposób chroniona. Na ratowanie owadów nie przeznacza się wystarczających pieniędzy. Tymczasem, jeśli wyginą owady, mogą wyginąć też inne gatunki. Problem w tym, że owady rzadko przyciągają uwagę. Nie są piękne (z wyjątkiem motyli) i majestatyczne. Zwykle kojarzą się ze szkodnikami. Trudno więc przekonać władze i społeczeństwo do ich ochrony.
Komentarze (0)