Koniec z dużymi i słodkimi napojami w Nowym Jorku?
Wszystko wskazuje na to, że Nowy Jork zakaże sprzedaży słodkich napojów o pojemności powyżej 0,47 l wszędzie za wyjątkiem sklepów spożywczych, a więc m.in. w restauracjach, kinach czy ze straganów.
Rada ds. Zdrowia Wielkiego Jabłka przegłosowała w czwartek (13 września) uchwałę, która wg burmistrza Michaela Bloomberga, zmniejszy śmiertelne żniwo zbierane przez otyłość. Za złamanie zakazu grozi kara grzywny w wysokości 200 dolarów. Na cenzurowanym mają się znaleźć wysokokaloryczne napoje gazowane, kawa z cukrem, a także słodzone soki.
Zapis wejdzie w życie w marcu 2013 r., chyba że zostanie zablokowany przez sąd. To nie koniec - uważa Eliot Hoff, rzecznik Nowojorczyków na rzecz Wolności Wyboru Napoju (New Yorkers for Beverage Choices), grupy finansowanej przez producentów. Narzucając zakaz, Rada pokazała, że ma za nic opinię publiczną czy konsekwencje, które ewentualnie poniesie miejski biznes. Już jakiś czas temu pojawiały się wypowiedzi, których autorzy sugerowali, że za jakiś czas ambitny burmistrz może się zabrać np. za liczbę frytek na talerzu.
Choć dane sondażowe pokazują, że dla 60% nowojorczyków pomysł jest nietrafiony, Rada ds. Zdrowia się tym nie przejęła, popierając inicjatywę w niemal 100%. Normalnie Health Board liczy 11 członków, lecz w głosowaniu wzięło udział tylko 9 (8 było na tak, a 1 osoba wstrzymała się od głosu). Jeśli chodzi o pozostałych decydentów, jeden przeszedł latem tego roku na emeryturę i nie został jeszcze nikim zastąpiony, a drugi nie zjawił się na wysłuchaniu.
Przypomnijmy, że w 2010 Felix Ortiz, demokratyczny radny z Nowego Jorku, postulował, by w restauracjach Wielkiego Jabłka całkowicie zakazać używania soli i decyzję o doprawianiu bądź nie pozostawić klientowi. Wzbudziło to opór wśród szefów kuchni, którzy zrzeszyli się i prowadzili działania jako grupa My Food My Choice. Orit Sklar, jeden z członków grupy "Moje jedzenie, mój wybór" alarmował wtedy, że Ortiz i drugi antysolny fanatyk [...] Bloomberg chcą podkopać biznes żywieniowo-restauracyjny całego stanu.
Bloomberg często bywa nazywany nianią, ponieważ jak podkreślają jego przeciwnicy, traktuje ludzi jak dzieci. Za jednej z jego kadencji wprowadzono zakaz palenia w miejscach publicznych. Od 2008 r. sieci restauracji, które mają co najmniej 15 ośrodków sprzedaży w USA, muszą w Nowym Jorku zamieszczać oznaczenia kaloryczności w menu czy na tablicach z cennikiem (później na podobny ruch zdecydowała się Filadelfia). Warto dodać, że w mijającym tygodniu McDonald zaanonsował, że od najbliższego poniedziałku (17 września) podobne oznaczenia pojawią się w jadłospisach na terenie całego kraju. I to zarówno w barach, jak i tzw. drive-thru.
Komentarze (4)
este perfil es muy tonto, 15 września 2012, 01:53
popolupo
Jajcenty, 15 września 2012, 09:16
To oczywista dla biurokraty konsekwencja istniejących reguł. Twoje zdrowie nie jest tak całkiem twoją sprawą bo JA się dokładam do Twojego leczenia. Niejako inwestuję w Ciebie, Twoje dzieci i rodzinę. Dlatego masz zapinać pasy, nie pić, nie palić, nie ćpać, nie jeść soli, nie jeść cukru, tłuszczu, mięsa, w ogóle jeść mało, wysypiać się, rekreacyjnie uprawiać sport dwa razy w tygodniu.
Oporni zostaną spacyfikowani. Teraz trzeba się zastanowić komu tak naprawdę zależy na "darmowej" służbie zdrowia.
Piotrek, 15 września 2012, 11:06
I pomyśleć, że jako dziecko USA mnie fascynowało...aż na samą myśl rzygać mi się chce.
Co to za zakaz?! Bardziej śmiesznego nie widziałem, wielka mi sztuka poprosić o dwa, trzy napoje zamiast jednego, albo wnieść butelczynę Pepsi do kina bo i kto mnie sprawdzi. A jeśli idzie się z kobietą to do torebki i po sprawie bo największe fo pa to grzebać w damskiej torebce.
Jak to zwykła mawiać pewna genialna osoba:
"Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej."
wilk, 16 września 2012, 05:50
Jak ktoś chce być grubym świniakiem, to czemu mu tego bronić. Raczej trafniej byłoby wprowadzić bardziej rygorystyczne normy dla substancji słodzących (i nie tylko). A jak ktoś będzie chciał, to dosypie sobie w domu 5 łyżek cukru i już.
Tu chodzi o sprzedaż, a nie konsumpcję.