Przeżyła utonięcie
Oluchi Nwaubani to dwulatka, która po 20 minutach spędzonych na dnie basenu niemal całkowicie powróciła do zdrowia. Jej mózg był pozbawiony dopływu tlenu przez ok. 18 minut, czyli 3-krotnie dłużej niż czas prowadzący zazwyczaj do jego śmierci.
Rodzicom dziewczynki powiedziano, że nawet jeśli przeżyje, może nie być w stanie mówić ani chodzić. Tymczasem mała Brytyjka biega wokół i bez problemu się komunikuje.
Do wypadku doszło we wrześniu ubiegłego roku. Ratownicy błyskawicznie dotarli na miejsce. Oluchi trafiła najpierw do Royal London Hospital w Whitechapel, a stąd na oddział intensywnej terapii w innej placówce. Po 3 dniach oddychała już samodzielnie.
Specjaliści uważają, że wszystko zakończyło się dobrze z co najmniej 3 powodów. Po pierwsze, dziewczynce udzielono natychmiastowej pomocy. Po drugie, wpadła do zimnej wody, która mogła spowolnić przebieg procesów życiowych, a organizm maluchów wychładza się szybciej niż u dorosłych ze względu na wyższy stosunek powierzchni ciała do wagi. Po trzecie wreszcie, niebagatelną rolę odegrał jej bardzo młody wiek.
Wbrew obiegowej opinii, małe dzieci są całkiem silne – mają bardzo zdrowe serca, płuca i mózgi – przekonuje Ffion Davies, członkini i konsultantka Królewskiego College'u Pediatrii i Zdrowia Dziecka.
Przykład Oluchi Nwaubani nie jest odosobniony. W 1986 r. do podobnego wypadku doszło w Stanach Zjednoczonych. Dwuletnia wtedy Michelle Funk wpadła do zimnej wody rzeki Utah i była w niej zanurzona przez ok. 70 min. Gdy w 1988 r. w prasie medycznej opublikowano artykuł nt. czynionych przez nią postępów, rozwijała się niemal całkowicie normalnie.
Komentarze (4)
mikroos, 10 lutego 2009, 17:08
Wielka szkoda, że publikacje tego typu pisane są przez lekarzy Zwykle interesuje ich wyłącznie stan kliniczny pacjenta, a nikt nie szuka np. uwarunkowań genetycznych, które umożliwiają przeżycie tak niesamowitych zdarzeń.
inhet, 10 lutego 2009, 19:56
http://wyborcza.pl/1,75476,3333616.html
To jest wprawdzie tylko artykuł z brukowca ,ale potwierdza to, co czytałem na ten temat kilka lat temu, gdzieś w poważniejszym źródle o pracach Rotha.
Wygląda na to, że nie jest to kwestia uwarunkowań genetycznych, lecz specyfiki warunków wypadku.
mikroos, 10 lutego 2009, 23:17
Wolałbym nie osądzać roli czynników genetycznych, skoro nigdy ich dotychczas nie zbadano. Poza tym przytoczony przez Ciebie artykuł traktuje o terapeutycznym podawaniu siarkowodoru, a nie o prawdziwych wypadkach, na co też warto zwrócić uwagę.
j50, 11 lutego 2009, 02:13
A może swoista hibernacja? W niektórych przypadkach zwraca się uwagę na zdolność młodych organizmów do silnego ograniczania funkcji życiowych. Znane są w szczególności przypadki przezycia maluchów bardzo długiego okresu bez pokarmu i bez picia. Są one szczególnie zastanawaiające w przypadku ofiar trzęsień ziemi, kiedy żywe maluchy wydobywano z ruin, gdy wszyscy dorośli byli już martwi. Medycy zajmujący się takimi przypadkami wskazywali, że młode organizmy prawdopodobnie mają genetycznie wkomponowany mechanizm hibernacyjny. Logicznie biorąc jest to uzasadnione warunkami przetrwania malucha. Odnosić to jednak chyba należy zwłaszcza do warunków wśród społeczeństw pierwotnych.
Jeśli rzeczywiście tak jest, to ma to duże znaczenie w działaniach medycznych. Chodzi o to, że lekarz wezwany do przypadku malucha wydającego się beznadziejnym powinien zakładać możliwość przeżycia w formie "utajonej" (hibernacyjnej). Nie powinien zatem z góry zakładać niepowodzenia akcji ratunkowej, zwłaszcza z uwagi na czas trwania zaniku funkcji życiowych.