Jelenie zagrażają najcięższemu na Ziemi organizmowi żywemu
Najcięższy na świecie organizm żywy, Pando, który jest kolonią klonów topoli osikowych, jest zagrożony. Niezwykły organizm, który znajduje się w stanie Utah, to las, który jest jednym organizmem. Wszystkie drzewa mają identyczne DNA i są połączone za pomocą systemu korzeniowego. Pando waży ponad 6000 ton, a jego system korzeniowy liczy sobie 80 000 lat, co czyni go jednym z najstarszych żywych organizmów na Ziemi.
Zdaniem naukowców ekosystem powoli wymiera, pożerany przez jelenie i innych roślinożerców. To niezwykły typ habitatu. Wiele zwierząt jest od niego zależnych, mówi Luke Painter z Oregaon State University.
Topola osikowa i wiele innych drzew, może reprodukować się na dwa sposoby. Pierwszy to zrzucanie nasion. Jednak znacznie bardziej popularną metodą w przypadku topoli osikowej jest wyrastanie nowych drzew z odrostów korzeniowych.
Zmniejszanie się powierzchni Pando zauważono po raz pierwszy pod koniec lat 90. Wtedy to podzielono las na trzy eksperymentalne obszary. Pierwszego z nich nie chroniono. Drugi obszar otoczono płotem i pozostawiono w spokoju. Trzeci obszar otoczono płotem i zastosowano strategie wspomagające mnożenie się z odrostów korzeniowych, takie jak usuwanie roślinności czy kontrolowane wypalanie.
Uczeni poinformowali właśnie o zaskakujących wnioskach z eksperymentu. Okazało się, że wystarczyło otoczenie płotem, by Pando sobie poradził. To dobra wiadomość, gdyż wygląda na to, że wystarczy powstrzymać roślinożerców, by Pando się odradzał. Jednak z drugiej strony naukowcy i ekolodzy uważają, że ogradzanie lasu płotem nie jest ani praktyczne, ani dobre. Nikt nie chce zamykać tego niezwykłego lasu za płotem. Nie chcemy grodzić natury, mówi Paul Rogers, ekolog z Utah State University.
Alternatywnym rozwiązaniem byłoby wpłynięcie na populację dużych roślinożerców. Zanikanie Pando zbiegło się w czasie z większą aktywnością ludzi na tym terenie. W związku tym, że w okolicy pojawiły się domki letniskowe, zabroniono tam polowań, ale wcześniej wytępiono duże drapieżniki. W ten sposób, przez aktywność człowieka, Pando stał się bezpieczną przystanią dla dużych roślinożerców, których liczebność jest tam nienaturalnie wysoka.
Rogers ma zamiar przedstawić władzom plan odstrzału jeleni. To może być jedyna szansa dla Pando. Prawdziwy problem polega na tym, że ten obszar ma za dużo ust do wykarmienia, stwierdza ekolog.
Komentarze (4)
ex nihilo, 23 października 2018, 04:02
Raczej bym proponował inne roziązanie - wynajęcie Caterpillara na kilka godzin, taki wystarczy:
a później sprowadzenie kilku wilków i miśków.
Nie zaszkodziło by chyba też wrzucenie tam porządnie związango dewelopera od tych letniskowych bud...
tempik, 23 października 2018, 07:46
może po prostu zrobić w okolicy nasadzenia liściastych drzew?. Jak zwierzyna nie ma co jeść to podejdzie nawet pod lufy myśliwych w poszukiwaniu jedzenia. Jak tyle tysięcy lat ten organizm dawał radę ze szkodnikami, chorobami,jeleniami, zmianami klimatu to co się nagle stało że już nie daje rady? chyba jedyna zmienną która doszła to człowiek.
Warai Otoko, 23 października 2018, 09:52
Sam sobie odpowiedziałeś ;P - człowiek sie stał. Pytanie jak długo należałoby czekać aż te nowe nasadzenia staną się nowym habitatem dla nadmiaru roślinożerców (jeśli w ogóle! przecież zwierzęta też mają pamięć :P). Także najskuteczniejsze metody to faktycznie albo odstrzał albo płot. Jedno i drugie wydaje mi się dobre, płot chyba gorszy bo ludzie nie mogliby się cieszyć tym lasem/organizmem. Jest jeszcze opcja likwidacji domków i wprowadzenie drapieżników (czyli przywrócenie poprzedniego stanu), ale to może być problematyczne z wielu powodów :)
KONTO USUNIĘTE, 23 października 2018, 11:58
Proponuję sterylizację. Chemiczną. Strzelaną strzykawką. Przy okazji myśliwi humanitarnie zaspokoiliby swój prymitywny instynkt strzelania do żywych stworzeń.
Ale chyba jest jakiś z tym problem, skoro tego się nie stosuje.
dajmon, 23 października 2018, 15:00
Pierwszy problem jest taki, że kastracja (nie sterylizacja) farmakologiczna działa tylko na czas podawania leku. Drugi problem polega na tym, że myśliwy musi słyszeć huk, czuć siłę wystrzału, widzieć rozprysk, wyciek krwi i najlepiej jeszcze oddech agonalny, a następnie musi poczuć dotyk ciepłego jeszcze truchła na swoich niewinnych rączkach.
Na szczęście na całe południe Polski wróciły wilki, których populacja wydaje się gwałtownie wzrastać. Chyba możemy żegnać się z muflonami.