Winny na miarę czasów
Przez wieki proces Sokratesa uznawano za jedną z największych pomyłek sądowych wszech czasów, tymczasem był to doskonały i w pełni legalny przejaw demokracji w działaniu - utrzymuje badacz z Uniwersytetu w Cambridge.
Sprawa odbyła się w 399 roku p.n.e. i była przedstawiana jako skutek chaosu politycznego i kryzysu państwowości ateńskiej. Myśliciel musiał stawić czoła zarzutom, wymyślonym przez zacofanych i uprzedzonych współobywateli. Ostatecznie uznano go winnym bezbożności oraz korumpowania młodych i skazano na śmierć przez zażycie cykuty.
Politycy i historycy często powoływali się na proces, by zilustrować, do czego może doprowadzić zdegenerowana demokracja. Ateny straciły jednego ze swoich najlepszych myślicieli, ponieważ postrzegano go jako zagrożenie dla politycznego status quo.
Profesor Paul Cartledge twierdzi jednak, że proces Sokratesa wcale nie stanowił farsy i przebiegał zgodnie z ówczesnym prawem, a filozof był winny, tak jak zasądzono. Wszyscy wiedzą, że Grecy wymyślili demokrację, ale to nie była demokracja, jaką znamy teraz, dlatego przeinaczamy historię. Dla nas zarzuty postawione Sokratesowi brzmią śmiesznie, lecz w starożytnych Atenach miały służyć dobru ogółu.
Studium stanowi część najnowszej książki profesora pt. Myśl polityczna starożytnej Grecji w praktyce, która obejmuje czasy od Homera po Plutarcha.
Historycy, znajdujący się pod silnym wpływem pism Platona i Ksenofonta, podkreślają, że otwarta krytyka prominentnych ateńskich polityków przysporzyła Sokratesowi wrogów. Oskarżenie go o bezbożność i demoralizację młodzieży ułatwiało życie wielu osobom.
Zwolennikom tej teorii szczególnie ważny wydaje się zarzut korupcyjny. W 399 r. p.n.e. Ateny zmagały się bowiem z serią katastrof: zarazą, niepokojami wewnętrznymi i zagrożeniem ze strony finansowanej przez Persów Sparty. Skoro nauki Sokratesa doprowadziły do powstania grupy politycznych dewiantów, można było kogoś obwinić za zaistniały stan rzeczy. Prof. Cartledge uważa jednak, że myśliciel nie stał się li tylko kozłem ofiarnym politycznej wendetty, ale stanowił też, a właściwie przede wszystkim ofiarę poległą podczas procesu samooczyszczania się kultury tak odmiennej od naszej.
Oznaczałoby to, że głównym zarzutem było oskarżenie o bezbożność. Starożytni Grecy wierzyli, że ich państwami-miastami opiekują się bogowie, których należy zadowolić. Wielu ludzi sądziło, że protektorom nie podoba się ciąg wydarzeń, prowadzących do feralnego roku 399 p.n.e. Dlatego też Ateńczycy uznali, że bogowie poczuli się obrażeni przez określonych przedstawicieli ich społeczności. Sokrates bardzo się naraził, kwestionując autorytet i prawowitość różnych bóstw. Co więcej, mówił też o daimonionie – znaku boga/głosie wewnętrznym. Można było uznać, że miał na myśli intuicję (on sam bronił się, że daimonion to potomek bogów), ale w grę wchodziła też zupełnie inna interpretacja, zakładająca, że chodziło o mroczną, nadnaturalną siłę, do której zwykli wyznawcy nie znajdują dostępu.
Podczas procesu prokurator musiał wykazać przed sądem złożonym z 501 prawowitych obywateli, że oskarżony działał wbrew interesowi ogółu. Bogowie byli rozwścieczeni i zsyłali na ludzi kolejne kary, nic więc dziwnego, że Sokratesa pogrążono. Profesor Cartledge przekonuje, że filozof sam prosił się o śmierć, jaką mu zadano. W ateńskim systemie prawnym oskarżony mógł zaproponować karę. Myśliciel najpierw jednak żartował, że powinno się go nagrodzić, a koniec końców zasugerował zbyt łagodną karę. Jak się to skończyło, wiemy...
Komentarze (1)
pli, 8 czerwca 2009, 15:14
oczywiście, że tak. sokrates dokonał buńczucznego samobójstwa pośredniego. zwróćcie uwagę, jak zmieniały się w kolejnych głosowaniach proporcje głosów przeciwko niemu. początkowo nie chciano go skazać- to jego prowokacja zdenerwowała decydujących.
nie mówiąc o tym, że w starożytnej grecji wolno było kłamać na własną obronę, tłumaczyć się itp., czego sokrates nie uczynił. zamiast tego pogrywał sobie z przesłuchującymi.
może uważał, że nie są na jego poziomie, a może zupełnie świadomie doprowadził do takiego końca.