To nie rabusie otwierali wczesnośredniowieczne groby i zabierali z nich cenne przedmioty
W wielu grobach z wczesnego średniowiecza widać dowody na ich otwieranie, przemieszczania zwłok i zabieranie złożonych wraz z nimi przedmiotów. Ślady takie widoczne są dosłownie w całej Europie, od dzisiejszej Rumunii po Anglię, a archeolodzy interpretują je jako przykłady rabunku. Alison Klevnäs i jej koledzy w Uniwersytetu w Sztokholmie uważają jednak, że to rodziny zmarłych otwierały groby i zabierały z nich cenne przedmioty.
Szwedzcy naukowcy dokonali syntezy pięciu wcześniejszych badań regionalnych nad tym zjawiskiem. Zauważyli, że bardzo szybko zaczęło się ono rozpowszechniać od końca VI wieku i objęło duże połacie Europy. Na niektórych cmentarzach ślady otwierania nosiły 1–2 groby, na innych niemal wszystkie. Często otwierano je na tyle szybko po pogrzebie, że ani ciało, ani trumna nie uległy rozkładowi.
W takich otwieranych grobach znajduje się niedbale porzucone szkielety, porozrzucane przedmioty, a resztki cennych przedmiotów, często drobinki metali, dowodzą, że ci, którzy groby otwierali, zabierali z nich co najcenniejsze. Na przykład w jednym z grobów z Kent zabrano brosze przyczepione do ubrania, ale pozostawiono srebrne wisiorki i naszyjnik ze szklanymi paciorkami. W innych grobach pozostały np. fragmenty pochodzące z mieczy, ale nie same miecze. Autorzy badań wskazują, że ci, którzy otwierali groby nie próbowali maksymalizować zysku.
Szwedzcy naukowcy uważają, że groby otwierali członkowie rodziny i zabierali z nich cenne przedmioty, które były przekazywane między pokoleniami, takie jaki brosze czy miecze. Przedmioty osobiste, jak np. noże należące do zmarłego, nie były zabierane. Badania wykazały, że niektóre przedmioty były zabierane z grobów niemal zawsze. W szczególności były to miecze, saksy (duży nóż bojowy) i brosze.
Czasem też groby otwierano z obawy przed zmarłym, chcąc zapobiec jego powrotowi do świata żywych. Takie szkielety noszą ślady poważnych manipulacji, jak na przykład przekręcania czaszki w stronę pleców czy odcinanie stóp. Jednak tego typu groby stanowią mniej niż 1% wszystkich badanych.
O ile zwyczaj otwierania grobów i zabierania z nich przedmiotów może wydawać się szokujący, to musimy sobie uświadomić, że pozostawienie zmarłego w spokoju nie jest uniwersalnym postępowaniem ludzkości. Od tysiącleci ludzie wchodzili w różne interakcje ze zmarłymi. W późnej epoce kamienia groby projektowano tak, by można było odwiedzać zmarłych. A i dzisiaj istnieje wiele kultur, w których żyjący mają fizyczny kontakt ze zmarłymi.
Komentarze (1)
venator, 24 czerwca 2021, 04:03
Ciekawe wnioski. Ledwie 1 procent. Zwłaszcza, że temat pochówków (anty)wampirycznych jest stosunkowo słabo przebadany, i dotyczy to każdej epoki historycznej.. A już w Karpatach...
[...] W świetle zanotowanych pod Sanokiem i w Beskidzie Niskim wierzeń chodzącym po śmierci upiorem mógł stać się człowiek, u którego nie wystąpiło pośmiertne skostnienie. Mogło się tak zdarzyć, jeżeli pod ławą, na której leżał nieboszczyk, przeszedł pies lub kot. Można było go też poznać po tym, że oprócz tężca pośmiertnego był czerwony na twarzy, stąd też powiedzenie "czerwony jak upiór". Po odkopaniu, podejrzanego o "chodzenie" sprawdzano, czy ma pod pachą "pierze". Jego obecność zdecydowanie potwierdzała domniemania mieszkańców danej wioski. Uważano także, iż upiorem staje się dziecko poczęte podczas stosunku odbytego podczas menstruacji. Istniały też wewnętrzne "objawy" wampiryzmu. Wedle wierzeń zanotowanych w dorzeczu Osławy i pod Sanokiem, upiór za życia miał dwa serca lub dwie dusze (jedno sprawiedliwe - człowiecze, a drugie niesprawiedliwe - diabelskie), z których po śmierci jedno ginie, a drugie żyje i jest przyczyną jego pośmiertnej działalności. Szczególnie predysponowane do roli upiorów były osoby mające cechy zbliżone do czarownic, znające właściwości ziół, umiejący czarować, a także ci, którzy uczestniczyli w sabatach na Łysej Górze. Zdarzało się, że upiorem zostawał człowiek spokojny i życzliwy dla innych, który jednak pozostawił po sobie na ziemi jakieś niezałatwione sprawy, niewynagrodzone krzywdy czy wreszcie nie mógł rozstać się z rodziną i gospodarstwem. Upiory takie jak wierzono Seredniem koło Lutowisk i w Solinie, pomagały w gospodarstwie, żęły zboże, kosiły trawę, poiły bydło, a zimą młóciły.[...]"
Drastycznym, ale bardzo rozpowszechnionym sposobem chroniącym przed chodzeniem było obcinanie zwłokom głowy i wkładanie jej między nogi, wbijanie gwoździ i innych rzeczy (igła ''grajcówka", bronnk z brony żelaznej lub drewnianej, ćwieki żelazne, drewniane kołki) w głowę lub serce, wybijanie zębów... . Obcinanie głowy było tak powszechne, że w Jaworniku nie było na cmentarzu nieboszczyka, który nie miał wbitego w głowę ćwieka, lub uciętej i położonej do nóg głowy".
http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=42&Itemid=47
Autorka owego artykułu, profesjonalna i oddana profesji przewodniczkna bieszczadzka broni jednak bieszczadzkie upiory:
Nasze wampiry nie przypominały tych z horrorów, nie żywiły się krwi, szkodziły w sposób mniej wyrafinowany. Przeważnie straszyły, podduszały śpiących, obcowały płciowo ze swoimi współmałżonkami, z takiego związku urodziło się nawet dziecko w Bóbrce koło Krosna. Bardzo często sprowadzały chorobę lub obłęd.
Zamiast śladów po dwóch kłach, wiecznego życia, pięknych kobiet i wina, choroba psychiczna. To ja już wolę Drakule.
Ps. ostatni pochówek wampiryczny w Polsce, miał rzekomo mieć miejsce w Jaworniku w Bieszczadach, już po 2 woj św., w trakcie akcji Wisła.