Zaangażowani w sztukę rzadziej miewają depresję
Mężczyźni, którzy angażują się w zajęcia artystyczne, rzadziej cierpią na depresję. Czynniki kulturalne silniej oddziałują na szczęście niż stan posiadania czy zawód.
Studium, które objęło niemal 50 tys. osób, ujawniło, że większe zaangażowanie w kulturę i sztukę może poprawić ogólny stan zdrowia psychicznego. Profesor Jostein Holmen zaznacza, że u obu płci sztuka dodatnio wpływała na poziom szczęśliwości. W przypadku mężczyzn wykryto także pozytywny związek między uczestnictwem w kulturze a depresją; im silniej ktoś się angażował, tym rzadziej cierpiał z powodu obniżonego nastroju. Podobnego wniosku nie można wysnuć w odniesieniu do kobiet. Związek między zdrowiem a zajęciami kulturalnymi nie był na tyle silny, by powiedzieć, że to kultura uzdrawia ludzi. Odkrycia powinny jednak zmusić polityków do spojrzenia na zdrowie pod innym – nowym – kątem.
W jaki sposób zajęcia kulturalno-artystyczne miałyby walczyć ze złym samopoczuciem psychicznym czy psychozą? Nie od dziś specjaliści uciekają się do arteterapii, od dawna wiadomo też, że muzyka poprawia nastrój, a malowanie umożliwia wyrażanie siebie. To także doskonały sposób na utrzymywanie kontaktów społecznych.
Opracowując wyniki, Norwegowie kontrolowali szereg potencjalnie istotnych czynników, w tym status socjoekonomiczny, kapitał społeczny, chroniczne choroby, palenie i picie alkoholu.
Komentarze (18)
mikroos, 17 grudnia 2009, 18:17
No pewnie - oni nie wpadają w depresję, tylko stają się emo ;P
Jurgi, 18 grudnia 2009, 00:38
Zachowanie zdrowia psychicznego w norweskim ciemnym klimacie to sztuka sama w sobie.
ciembor, 21 grudnia 2009, 02:10
To chyba ściśle zależy od obranej dziedziny i umiejętności przekazania tego co się tworzy. Jako gitarzysta mogę stwierdzić, że przez dość długi czas byłem tym wyjątkowym "artystą" z depresją.
Najwięksi muzycy wpadali w narkotyki, alkohol i popełniali samobójstwa właśnie przez depresję. Więc coś tutaj nie gra.
Groteskowy, 21 grudnia 2009, 08:29
Nie gra to, że mówisz o "największych", a to nie ma nic do rzeczy. Liczy się statystyka - stosunek tych z depresja do tych bez w ogóle populacji, a ten sam stosunek w populacji artystów. Nie sądzę, ażeby obiektywna wartość (powszechność uznania) dokonań miała tu coś do rzeczy, raczej fakt posiadania czegoś własnego, hobby, w dodatku rozwijającego pod jakimś względem (niektórzy dla szczęścia potrzebują sobie w garażu coś tam podłubać). Natomiast wielka sława przeciwnie: szybko potrafi znudzić, pozbawia człowieka prywatności, czyni owe hobby sprawą publiczną, wiąże się z dużymi pieniędzmi i wszelkimi tego konsekwencjami.
Nie gra też to, że piszesz o depresja->narkotyki, kiedy nierzadko (podejrzewam, że najczęściej) jest dokładnie na odwrót narkotyki->depresja.
macintosh, 21 grudnia 2009, 09:51
Ludziom z depresją serwuje się "muzykoterapię" - mają grać na jakimś prostym instrumencie i tym sposobem wyrazić co czują w danej chwili. Po tym krótkim tworze (np. cymbałki lub bębenek) terapeuta pyta grającego co tym chciał wyrazić. To jest sposób na nawiązanie dialogu ze swoim wnętrzem. Żeby skupić się na uczuciu, które wcześniej się ignorowało ...lub nie było czasu, żeby przetrawić je wcześniej.
ciembor, 21 grudnia 2009, 14:23
Jeżeli "zajęcia artystyczne" to według was granie losowych dźwięków czy też lepienie garnków z gliny, to faktycznie, dla osób które nie planują nic w tych dziedzinach osiągnąć może to być "funny" i odstresowywać. Jednak w takim wypadku przymiotnik "artystyczne" jest nie na miejscu. Artyzm, w każdej znanej mi definicji, zakłada poświęcenie i oddanie tematowi. Jeśli kogoś można nazwać artystą, to tylko tych największych twórców.
//edit
Ciekaw jestem źródła i szczegółów, bo z samego newsa niewiele można wynieść.
ZzaKrzaka, 21 grudnia 2009, 17:37
Ja się z poprzednikiem nie zgodzę.. Przez 3 lata miałam historię kultury i sztuki, obecnie na studiach, znów pojawił się owy przedmiot. Najsławniejsi są często najbardziej sławni dlatego, że się tak przyjeło. Niektóre dzieła osiągają niebagatelne wartości - z tego samego powodu. Artyzm jest rzeczą bardzo subiektywną, chyba że rozmawiamy tu o artyzmie komercyjnym - to ok. zgodzę się.
Sztuka ma na pewno pozytywny wpływ na ludzi. Wydaje mi się, że głównym powodem jest tu sama satysfakcja z aktu tworzenia. Dochodzą do tego również inne czynniki, tj wpływ muzyki, czy kolorów na psychikę.
Pozdrawiam.
Aga
ciembor, 21 grudnia 2009, 21:10
A ja studiuję kulturoznawstwo. I co z tego? Artyści są artystami bo tak się przyjęło, a przyjęło się tak, bo pasowali do definicji (czy też jej braku). Nie chcę się tutaj kłócić, zaznaczyłem tylko, że wyniki badań są sprzeczne z moimi spostrzeżeniami. Artykuł jest napisany bardzo ogólnym językiem i nadużywa słów takich jak "kultura" czy "sztuka".
Większe od jakiego? Kompozytor pracocholik, mając większe zaangażowanie w to co robi, będzie mniej zestresowany?
Tworzenie sztuki? Konsumowanie sztuki? Każdy jest szczęśliwy, kiedy może konsumować.
A czy można nie uczestniczyć w kulturze? Można nie być częścią cywilizacji?
Może polecić wam kilka dobrych filmów, które wprowadzą was w wspaniałe samopoczucie? Eraserhead? Kawał dobrego kina. Może jakąś książkę? Dzieci z Dworca ZOO? Płytę? The Wall? A może jakieś happy kawałki Sibeliusa, prosto z północy? Blues... tak, blues też jest taki pozytywny. Zwłaszcza ten prawdziwy, znad Mississippi.
Tak, artyści mają wyśmienite kontakty społeczne. Zwłaszcza Ci niedoceniani. I Ci, którzy umyślnie nie dążą do sławy, tylko katują w domu instrumenty, bo przecież liczy się tylko muzyka.
Groteskowy, 22 grudnia 2009, 11:40
Ten jego pracoholizm to rzeczywiście zaangażowanie w sztukę, czy raczej w żądzę sławy, lub np. chęć udowodnienia czegoś samemu sobie?
Z artykułu jasno wynika, że chodzi m.in. o zajęcia czynne. Natomiast słowo "konsumpcja" jest już tak spaczonym słowem, że - jak widać - używa się go bez namysłu zarówno w stosunku do osób, które np. kupują płytę, bo jest modna czy ze względu na to, że podobają im się wdzięki wykonawcy, jak i do osób, które z uwagą słuchają i rozbudowują swój gust muzyczny, ale same nie tworzą. Tym czasem rzeczownik ten wszedł do języka w ramach krytyki "kultury masowej", nie popkultury, ale kultury masowej: błyskającego, masowego przemiału, który jest po prostu modny, który sprzedaje się i promuje jak kosmetyki. Dlatego Twoją alternatywę: konsumuje, a tworzy; uważam za tzw. alternatywę pozorną, a więc błąd w rozumowaniu. Nie każdy kto "nie-tworzy", po prostu konsumuje (nacisk na czynność fizjologiczną jest w tym słowie nieprzypadkowy).
Miesza Ci się definicja kultury jaka często wydaje się odkrywczą nowością dla studentów kulturoznawstwa tzn. kultury w której mieści się konwenans, obyczaj, rytuał, czy nawet fakt, że w jednej panie idąc kręcą pupą, a w innej (o dziwo) już nie za bardzo; a definicja kultury jako działalności artystycznej.
Kilka błędów. Otóż po pierwsze: wiele osób np. oglądając film w ogóle nie przeżywa emocjonalnie perypetii bohaterów, lecz skupia się na wartościach estetycznych, na "kodzie" sztuki. Podobnie kiedy słucham bluesa, choćby najsmutniejszego, skupiam się na wartościach czysto muzycznych, chyba, że sam chcę inaczej (i to jest właśnie świadomy odbiór sztuki, kształcenie gustu). Po drugie: zapominasz o pojęciu katharsis. Tak jak płacz czasami potrzebny jest w celu rozładowania napięć, ponownego odnalezienia prawdziwego "siebie", tak przeżycie literackiego dramatu wcale nie prowadzi z miejsca do depresji, ale właśnie katharsis: oczyszczenia, odnowienia prostych emocji, zrozumienia, że nasze osobiste problemy często są błahostkami, czy zrozumienia racji drugiego człowieka. Smutek takiego doświadczenia jest krótkotrwały, właśnie pozwala bardziej cieszyć się życiem, kreować siebie.
W artykule mowa jest nie o ARTYSTACH (zawodowych), ale o działalności artystycznej. Żądza sławy nie jest konieczne ni w jednym, ni w drugim przypadku, lecz można podejrzewać, że jest częstsza, a w każdym razie mocniejsza, w pierwszym.
___________________
Najlepiej - moim zdaniem - zrobisz, jeśli przyjmiesz znaną ludziom od tysiącleci, a wyrażoną świetnie przez Hegla prawdę, że zdobywanie pewnej sprawności ma pozytywny wpływ na człowieka samo przez się. O ile nie włączy się w to jakaś wygórowana ambicja, tak właśnie rzeczy się mają. Kiedy człowiek zajmuje się czymś "obiektywnym" np. uczy się nowego zawodu, to właśnie dlatego, że ten zawód łączy się zawsze z czymś "poza", z czymś co nie wypływa z pożądań tego człowieka, lecz właśnie zmusza go do zawieszenia własnych zachcianek i przyswojenia czegoś zewnętrznego, dążenia do uczynienia czegoś zewnętrznego czymś własnym, ma to "kształcący" wpływ na charakter i daje poczucie własnej wartości (wzbogacania siebie o coś nowego, panowania nad sobą i swoim życiem).
Groteskowy, 22 grudnia 2009, 12:05
PS. Nie myl postawy EMO z postawą artystyczną. Niektórzy biorą gitarę i brzdąkają smętne i kiepskie balladki, bo - mniej lub bardziej świadomie - taki chcą kreować o sobie wizerunek, w tym siebie i swoje smutki "odbijać", czy tym je usprawiedliwiać (przystrajać).
Postawa artystyczna to jest natomiast ten moment, w którym np. dostrzegasz, że jak z tego akordu przejdziesz na ten, a nie tamten, to lepiej nawiążesz do poprzedniego tematu, a płynięcie muzyki bardziej będzie ci się zgadzać z obrazem wizualnym jaki przyjąłeś za wyznacznik pisanego właśnie utworu. Lub kiedy słuchając jazzowego coveru bawi cię, jak artysta wykonał Beatlesów wykorzystując stylemy wzięte z muzyki kubańskiej i indyjskiej, których akurat w tym utworze Beatlesów nie było.
Bywa, że jedno z drugim wchodzi w kompromis, albo jedno drugie w człowieku napędza, ale to jest kwestia osobowości, a nie jakaś istota artyzmu.
mikroos, 22 grudnia 2009, 12:09
Z tym emo to był mój pomysł i był to żart, jeśli nie odczytałeś z emotikonki.
Groteskowy, 22 grudnia 2009, 12:37
Odczytałem i nie do tego nawiązuję Po prostu mam wrażenie, że wypowiedź ciembora ukrywa w wielu miejscach podobne powiązanie, ale bez tej emotikonki.
Groteskowy, 22 grudnia 2009, 13:00
Taki gość co uważa, że gra sam dla siebie i ma problemy z nawiązaniem kontaktów społecznych, po prostu ma problem sam ze sobą, a za pomocą muzyki np. go usprawiedliwia ("przystraja" się w wizerunek samotnego artysty) lub/i w ten sposób sobie z tym problemem radzi (co - w tym wypadku - zgadza się ze spostrzeżeniami artykułu).
Natomiast oczywiście bywa, że ktoś odreagowuje graniem na gitarze znajdując w tym coś "swojego", a następnie spostrzega, że przecież wcale nie jest w tym dobry, że sam siebie oszukuje i jest to dla niego dodatkowy powód cierpienia. To jednak nie wina sztuki, lecz faktu, że osoba ta - niezrealizowana życiowo - powzięła fałszywe (wynikające z kompensacji) ambicje, a ma ogólnie i głęboko zaniżoną samoocenę i to jest i już wcześniej było przyczyną jej zachowań. Równie dobrze mogła doznać podobnego zawodu uciekając w działalność naukową czy jakąkolwiek inną. Nie dziwne też, że wtedy "czynność artystyczna" nie pełni roli terapeutycznej.
Dlatego uważam, że kierunki myślenia ciembora są tutaj błędne, mieszają pojęcia.
Zastanawiające są tylko różnice między kobietami, a mężczyznami. Mogą one np. wynikać z faktu, że kobiety czują się znacznie częściej nieszczęśliwe (czy w ogóle: mniej oceniają swoje szczęście względem...) z powodów odmiennych od "niespełniania" w działaniu nakierowanym na nieosobowe cele, na zdobywanie zręczności; czują się raczej nieszczęśliwe z powodu niezadowalających relacji interpersonalnych, czy np. negatywne postrzegania własnej cielesności itp.
koko, 7 stycznia 2010, 13:22
Ciekawe. a wydawałoby się, że Ci którzy są wrażliwsi, niezaangażowani w sztukę są bardziej narażeni na tą chorobę. Polecę wam książkę o kobiecie chorej na depresje, która jest malarką: "Notatki z wystawy" Patrick Gale. Naprawdę świetnie oddaje problem i jest to piękna książka.
hank, 11 stycznia 2010, 11:25
Też mnie zaskoczyła ta informacja... Przecież ilu jest (albo było, bo już nie żyją) genialnych muzyków, czy właśnie malarzy, którzy ewidentnie cierpią na depresję... Tak, jak w tych "Notatkach z wystawy", o których wspomniałaś.
macintosh, 11 stycznia 2010, 16:39
AishA, 13 stycznia 2010, 18:31
Zgadzam się z Groteskowym. W tym badaniu chodziło o samą radość(zadowolenie - wzrost poziomu hormonów szczęścia) z procesu tworzenia, niezależnie od jego rezultatu. Badania nad niebywałymi wręcz rezultatami tzw. arteterapii są coraz powszechniejsze. Ta metoda naprawdę dużo daje .
To co, się tyczy "artystów" z depresją, ich choroba nie wynika z tworzenia, ani z samego bycia artystą, tylko wiąże się z pewnymi właściwościami psychiki tych ludzi i/ lub z niezrozumieniem sensu ich dzieł.
ciembor, 20 czerwca 2010, 03:57
Przepraszam, że tak po czasie, ale trafiłem znowu na ten temat i nasunęło mi się pewne spostrzeżenie o które cała kłótnia:
Otóż jest tutaj pewien problem u podstawy tezy. A problemem tym jest - sprzężenie zwrotne. Prawdopodobnie zbyt wprost zinterpretowałem to zdanie. A być może po prostu ktoś je nieumiejętnie sformułował? Warto by popatrzeć na temat bardziej ogólnie. Mianowicie spróbować wyznaczyć krzywą przedstawiającą stosunek "ogólnego stanu zdrowia psychicznego" do stopnia zaangażowania w "kulturę i sztukę". Oczywistym jest, że skrajnie duży udział w "kulturze i sztuce" wpłynie bardzo negatywnie na psychikę. Pytanie, kiedy pozytywny stan zdrowia psychicznego jest najwyższy, jaki stopień zaangażowania jest najbardziej optymalny.