Mali kruszą skałę
Profesor Norm Sleep z Uniwersytetu Stanforda uważa, że za pękanie kontynentów odpowiadają skały utworzone z pancerzy fotosyntetyzującego planktonu sprzed miliardów lat.
Organizmy te pojawiły się już 3,8 mld lat temu. Gdy obumierały, ich szczątki opadały na dno. W ten sposób z biegiem czasu powstały wielokilometrowe warstwy łupków. Przyłączały się one do krawędzi płyt kontynentalnych, przemieszczając się z wolna do ich wnętrza. Obecnie można je znaleźć we wszystkich ważniejszych pasmach górskich świata, m.in. w Alpach czy Himalajach.
Amerykanin dowodzi, że skały biologicznego pochodzenia tworzą wielkie, a zarazem bardzo słabe obszary skorupy ziemskiej. Gdy płyty tektoniczne się zderzają czy rozciągają, jako pierwsze pęknięcia pojawią się właśnie tutaj.
Czarne łupki gromadzą materiał radioaktywny i przez to niektóre obszary w większym stopniu się rozgrzewają. Wielokrotne zmiany temperatury i przepływ ciepła osłabiają ich strukturę, dlatego łatwiej ulegają uszkodzeniu.
Czynniki pochodzenia biologicznego wpływają też na wulkany. Wapień, czyli jedna z osadowych skał organogenicznych, dotarł w ciągu milionów lat do płaszcza Ziemi. Tam ulega podgrzaniu i częściowemu stopieniu. Miesza się z innymi składnikami magmy i jako lawa wydostaje się na powierzchnię.
Niektórzy eksperci sceptycznie podchodzą do rewelacji Sleepa. Profesor Kevin Hefferan z University of Wisconsin-Stevens Point uważa np., że słabym punktem teorii jego kolegi jest radioaktywność czarnych łupków. Skoro zjawisko sekwestracji jest charakterystyczne także dla granitu, czemu tylko łupki uznano za podatne na pękanie? Powodem jest zapewne różnica w twardości tych skał...
Komentarze (3)
waldi888231200, 19 listopada 2008, 22:39
profesor normalnie śpiący ...
j50, 20 listopada 2008, 03:16
Wydaje się, że nie tędy droga. Jeśli mamy na początku Pangeę, czyli jednolity kontynent, to może to oznaczać, że w pewnym okresie rozwoju Ziemi nastąpiła jakaś zmiana w odniesieniu do głównego czynnika fragmentującego ten superkontynent. Uznaje się za taki czynnik prądy konwekcyjne w płaszczu Ziemi. W szczególności prądy takie mają tworzyć strefy grzbietów śródoceanicznych, od których następnie dno oceanu dokonuje ekspansji na zewnątrz takiego grzbietu (np. na środku Atlantyku). Jest to dobrze udokumentowane, bowiem wiek dna oceanu jest coraz starszy w miarę oddalania się od grzbietu. Dno oceanu porusza się zatem na zewnątrz grzbietu jak "pas transmisyjny". Wyróżnia się zasadniczo dwa typy skorupy ziemskiej: kontynentalny i oceaniczny. Kontynentalny typ ma wielokrotnie większą grubość niż oceaniczny, dlatego w mniejszym stopniu poddaje się oddziaływaniu sił rozciągających. I dlatego nie ma tam efektu "pasa transmisyjnego". "Coś" zatem spowodowało w odległej przeszłości zmianę tego, a skutkiem był stopniowy rozpad superkontynentu Pangei. Dopiero potem mógłby ewentualnie zadziałać model proponowany przez tego badacza. Oznaczałby on jednak konserwację stanu powstałego po wstępnej fragmentacji Pangei. Czegoś takiego można się nawet dopatrzeć. Może być to zatem proces konserwujący stan, a nie będący sprawczym we fragmentacji.
W ogólności rozwój nauki polega często na nowych pomysłach, na próbie nowego spojrzenia na dostępne dane. Nie uważam zatem, że ten badacz ma rację. On stwarza jednak kolejną płaszczyznę weryfikacji danych. A nauka polega m.in. na ciągłej weryfikacji koncepcji. Żadna koncepcja nie może być uznana za prawdę "objawioną". Musi być weryfikowana naukowo. A może "the truth is out of there"? Bo i na to istnieją pewne dane. Skąpe, bo skąpe - ale jednak istnieją.
inhet, 20 listopada 2008, 16:35
Pangea powstała około 300 mln lat temu, zatem nie istniała od początku. Wcześniej układy płyt kontynentalnych były inne.
Swoja drogą ciekawa hipoteza: tektonika płyt jako skutek występowania życia. Być może to dlatego nie stwierdza się tego zjawiska na innych planetach?