Google zarabia na typosquattingu

| Technologia
gazet.pl

Typosquatting, zjawisko polegające na rejestrowaniu nazw domen bardzo podobnych do adresów popularnych serwisów internetowych, przeżywa swój rozkwit. W dużej mierze jest on spowodowany przez... Google'a i jego program reklamowy Adsense For Domains (ADF).

Osoby zajmujące się, uważanym za co najmniej nieetyczny, typosquattingiem, liczą na to, że wielu internautów pomyli się choćby o jedną literę, wpisując adres ulubionego serwisu. Jeśli tak się stanie, trafią na domenę zarejestrowaną przez typosquattera, gdzie zobaczą reklamy. Zarabianie na typosquattingu było dość skomplikowane, ale gdy Google uruchomiło ADF, stało się znacznie prostsze.

Jednak, obok typosquatterów, na praktyce tej zarabia tez i Google. To jedna z wielu dróg, jakimi wszyscy płacimy Google'owi. Użytkownik nie musi wypisywać tej firmie czeku za korzystanie z jej usług. Jednak w ten czy inny sposób, zapłaci za nie - mówi profesor Benjamin Edelman z Uniwersytetu Harvarda, autor opracowania nt. typosquattingu w McAfee Security Journal. Ironią losu jest fakt, że bardzo często pieniądze zarabiane przez typosquatterów pochodzą od firmy, na której żerują. Jeśli na przykład zamiast adresu www.gazeta.pl wpiszemy przez pomyłkę www.gazet.pl, to trafimy na witrynę, gdzie na pierwszym miejscu znajduje się odnośnik do serwisu www.gazeta.pl. Gdy w niego klikniemy, Gazeta.pl zapłaci za reklamę Google'owi, a ten podzieli się pieniędzmi z typosquatterem.

Zjawisko typosquattingu jest bardzo rozpowszechnione. Dla 2000 najpopularniejszych domen w USA istnieje 80 000 żerujących na nich domen. Naukowiec informuje, że np. najwięcej podobnych domen zarejestrowano dla domeny freecreditreport.com. Jest ich aż 742, które żerują na pomyłkach internautów. Kolejne popularne adresy to cartoonnetwork.com (327), youtube.com (320), craiglist.org (318), blogspot.com (276), clubpenguin.com (271) czy wikipedia.com (266). Wśród nich brak np. domeny microsoft.com, co wynika zapewne z faktu, iż koncern z Redmond aktywnie walczy z tym zjawiskiem i wygrał już w sumie 2 miliony dolarów odszkodowania od typosquatterów.

Zjawisko typosquattingu jest w Stanach Zjednoczonych nielegalne i parające się nim osoby zapłaciłyby spore grzywny poszkodowanym firmom. Jednak, jak zauważa Edelman, w rzeczywistości sprzedają tym firmom - oczywiście bez ich wiedzy - miejsce reklamowe. Jest to możliwe, gdyż takie miejsca są sprzedawane masowo za pośrednictwem sieci reklamowych, a największą z nich jest google'owskie adsense, które zapewnia typosquatterom 80% przychodów. Edelman stawia sprawę jasno, gdyby nie tolerancja Google'a dla tego zjawiska, typosquatting byłby znacznie mniej rozpowszechniony.

Edelman wraz z prawnikami reprezentującymi właścicieli domen złożyli przeciwko Google'owi pozew zbiorowy, oskarżając koncern o pomoc w nielegalnym typosquattingu i naruszanie zarejestrowanych znaków handlowych.

Prawniczka Google'a, Maria Moran, uważa, że pozew nie ma podstaw, ponieważ Google jest tylko pośrednikiem zajmującym się dystrybucją reklam. Zauważa też, że Google może usunąć każdą domenę z programu ADF jeśli tylko właściciel znaku handlowego zawiadomi o jego naruszeniu.
Profesor Edelman odpowiada, że Google próbuje pomieszać dwie różne ustawy: Anti-cybersquatting Consumer Protection Act i Digital Millenium Copyright Act (DMCA). Ta druga chroni właścicieli witryn przed odpowiedzialnością za umieszczenie na witrynach nielegalnych treści przez użytkowników. Ma ona np. odniesienie do serwisu YouTube. Ta pierwsza natomiast zabrania rejestrowania, używania czy kierowania ruchu na domeny łudząco podobne do zarejestrowanych przez inne podmioty znaków handlowych.

Google broni się twierdząc, że nie ma możliwości sprawdzenia, czy dana domena rzeczywiście korzysta z typosquattingu ani do kogo należy.

O tym, argumenty której strony przeważą, dowiemy się już w przyszłym miesiącu. Wówczas sąd zadecyduje, czy w ogóle zajmie się pozwem przeciwko Google'owi.

typosquatting Google pozew zbiorowy DCMA