Współczesne praktyki rodzicielskie nie sprzyjają rozwojowi mózgu?
Współczesne przekonania kulturowe i konkretne praktyki społeczne stoją, wg prof. Darcii Narvaez z University of Notre Dame, w opozycji do zdrowego rozwoju mózgowego i emocjonalnego dziecka.
Możliwości życiowe amerykańskiej młodzieży pogarszają się, zwłaszcza w porównaniu do sytuacji sprzed półwiecza. W naszej kulturze bardzo się rozpowszechniły nierozsądne praktyki i przekonania, np. zastępowanie karmienia piersią odżywkami, izolowanie niemowląt we własnych pokojach czy powstrzymywanie się od szybkiego reagowania na płacz dziecka, by go nie rozpuścić.
Amerykanka twierdzi, że pewne działania rodem ze społeczności zbieracko-myśliwskich są gwarancją zdrowej emocjonalnie dorosłości. Karmienie piersią, reagowanie na płacz, niemal stały dotyk oraz wielość opiekunów korzystnie wpływają na mózg, co nie tylko kształtuje osobowość, ale i wspomaga rozwój moralny czy zdrowie fizyczne.
Narvaez powołuje się na badania, które wskazywały, że odpowiadanie na potrzeby dziecka sprzyja wykształceniu świadomości, dobry dotyk oddziałuje na reaktywność na stres, kontrolę impulsów oraz empatię, dowolna zabawa na łonie natury ma związek m.in. z poziomem przejawianej agresji, a rozszerzona grupa opiekunów pozwala przewidzieć IQ, odporność ego czy umiejętność współodczuwania.
Pani psycholog uważa, że pod wszystkimi zasygnalizowanymi wcześniej względami USA znajdują się na równi pochyłej. Podobne wnioski wyciągnęłaby zapewne w odniesieniu do większości, jeśli nie do wszystkich krajów rozwiniętych. Dzieci nie są trzymane na rękach, ale coraz więcej czasu spędzają w nosidełkach, fotelikach samochodowych czy wózkach. Rodziny wielopokoleniowe czy rozszerzone się rozpadają, a liczba rodziców pozwalających na zabawę na dworze znacznie spadła od 1970 r.
Narvaez podkreśla, że wczesne deficyty można później nadrobić. Na prawą półkulę, która zarządza samoregulacją, kreatywnością i empatią, da się wpływać za pośrednictwem czynności dotyczących całego ciała, np. tańca czy nieskrępowanej twórczości artystycznej.
Komentarze (6)
adamly, 8 stycznia 2013, 21:53
To potwierdza tylko coś, co widać już od pewnego czasu - społeczeństwo ulega degradacji. Poczekajmy jeszcze trochę, a trudno będzie to naprawić.
Jajcenty, 9 stycznia 2013, 07:43
Ogon u homo sapiens też uległ atrofii, ale czy koniecznie musimy to naprawiać?
adamly, 9 stycznia 2013, 18:33
Wydaje mi się, że Twój przykład jest trochę nietrafiony. Czy zatracanie norm moralnych, rozpad rodzin i zaburzenia w psychice faktycznie można odnieść do rozwoju gatunku? Nie chcę się kłócić, ale uważam, że powinno się z tym energicznie walczyć.
Jajcenty, 9 stycznia 2013, 19:23
Zastanawiałeś się skąd się wzięły normy i rodziny ? Tak bez magii - z ewolucyjnego punktu widzenia? Być może nowoczesnemu człowiekowi będzie lepiej bez prawej półkuli. A jeśli nie to Ci z kompletnym mózgiem będą mieli większe szanse rozmnożenia. Społeczeństwo nie jest dobrem samym w sobie tylko jedną z możliwych odpowiedzi na wrogi świat zewnętrzny.
Grey55, 12 stycznia 2013, 16:16
raczej - z ewolucyjnego punktu widzenia - jest to jednak defekt niż postęp. wyraźnie widać że postęp i przetrwanie zapewniły nam złożone relacje społeczne rozwijane poprzez wychowanie, zabawę i życie rodzinne, co widoczne jest szeroko w świecie ssaków... życie w grupie, stadzie, plemieniu. odchodzenie ot tego schematu zamiast go rozwijać jest z punktu widzenia ewolucji ślepą uliczką. Swietnie to obrazuje fakt że rozwinięte społeczeństwa mają ujemny przyrost naturalny, zaś te mniej rozwinięte rozmnażają się w zastraszającym tempie. Co w języku ewolucji znaczy, że więcej genów zostanie przeniesionych od tych mniej rozwiniętych populacji i będzie miało większy wpływ na ewolucję niż te jednostki właśnie rozwinięte. Ze względu na rozmnażanie, a więc cykl ewolucyjny, sa one niczym więcej jak ślepą uliczką ponieważ zbyt daleko odeszły od podstawy - rozmnażania. Jak by na to nie spojrzeć, wiadomo że zaburzenia psychiczne nie służą tak samo jak brak więzi społecznych. Więc argument z ogonem zdecydowanie odpada. Społeczeństwo powinno zacząć zwracać uwagę na problemy z dziedziny psycholigii.
ratzing, 13 stycznia 2013, 10:29
Nie rozumiesz idei strategi rozmanażania. Przy ciężkich warunkach i dużej śmiertelności potomstwa bardziej kalkuluje się posiadać dużą ilość dzieci, bo zwiększa się szansę, że jedno z nich będzie na tyle silne i szczęśliwe, że dożyje wieku repordukcyjnego, unikając po drodze tysięcy chorób i innych możliwości przedwczesnej śmierci. W warunkach względnego bezpieczeństwa, kiedy możliwa jest opieka nad potomstwem, rodzice wydatkują dużo energii na pojedyncze dziecko bo ma ono wtedy większą szansę na sukces. "baby boom" nie wiąże się z tym, że po wojnie mężczyźni wracają do żon i im się chce - wiąże się z tym, że w czasach, kiedy czujemy się zagrożeni nasze mózgi są bardziej skłonne przyjąć strategię "ilość, nie jakość".
Teraz, kiedy pokolenia z okresów niestabilnych zaczynają się kończyć, na scenę wchodzimy my - pokolenie wychowane w bezpiecznym, stosunkowo przewidywalnym środowisku. P{rzyrost naturalny spada, bo musi spadać - ludzie jako ogół nie będą tworzyć wielodzietnych rodzin, bo środowisko nie wywiera na nich presji w tym kierunku.