Katastrofa do przewidzenia

| Astronomia/fizyka
NASA

Przed dwoma miesiącami, 29 października, informowaliśmy o eksplozji rakiety Antares, która miała zawieźć zaopatrzenie na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Teraz dowiadujemy się, że katastrofa była łatwa do przewidzenia, a wątpliwości co do wykorzystywania radzieckich silników były formułowane od lat.

W Antares użyto silników, które zostały zbudowane w latach 60. w Związku Radzieckim, a które już w latach 70. okazały się nieprzydatne do wynoszenia ludzi w przestrzeń kosmiczną. Już w roku 2008 powołany przez NASA komitet ostrzegał, że wykorzystywanie kilkudziesięcioletnich silników wiąże się z poważnym ryzykiem. W 2011 roku podczas testów w Mississippi jeden z takich silników zapalił się. O problemie wiedziała też firma Orbital Sciences, do której należała rakieta Antares. W 2013 podczas wywiadu udzielonemu historykowi NASA jeden z menedżerów Orbital Sciences mówił, że radzieckie silniki mają poważne wady materiałowe. Nie zaprojektowano ich do tak długiego przechowywania - stwierdził wówczas Ken Eberly. Mimo to silniki zostały użyte podczas pechowego startu. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach, jednak wraz z eksplozją rakiety NASA straciła wyposażenie warte dziesiątki milionów dolarów. Uszkodzeniu uległa też naziemna struktura bazy, z której startowała Antares.

Teraz NASA stawiane są zarzuty o lekkomyślność i niedopilnowanie podwykonawców. Pomimo tego, że zarówno Agencja jak i Orbital Sciences wiedziały o problemach z silnikami, urzędnicy NASA podpisali z prywatną firmą kontrakt wartości 1,9 miliarda USD, w ramach którego Orbital Sciences ma wykonać osiem misji. Co prawda silniki przed startem sprawdzono, wykonano prześwietlenia promieniami X i zaspawano pęknięcia, jednak – jak widać – nie zapobiegło to katastrofie. Wypadek dostarczył zaś amunicji przeciwnikom NASA i wynajmowaniu prywatnych firm do lotów orbitalnych. Faktem jest bowiem, że to podatnicy ponoszą największą część ryzyka związanego ze startem. Na podstawie umowy pomiędzy NASA a Orbital prywatna firma otrzymuje za każdym razem co najmniej 80% zakontraktowanej kwoty. Pieniądze są wypłacane nawet wówczas, gdy rakieta eksploduje. Za uszkodzenia własnej infrastruktury naziemnej również płaci NASA. Koszty naprawy infrastruktury bazy w Virginii oszacowano na 20 milionów USD.

Śledztwo w sprawie wypadku prowadzi Orbital Sciences. Firma już w ubiegłym miesiącu przyznała, że prawdopodobną przyczyną była awaria jednego ze starych radzieckich silników. Dlatego też zobowiązała się, że podczas przyszłych lotów wykorzysta nowsze rosyjskie silniki. Przedstawiciele Orbital Sciences mówią, że nie należy winić firmy za katastrofę. Silniki przeszły przed startem wszystkie wymagane testy. Takie same silniki były używane podczas czterech wcześniejszych, udanych, startów. Orbital uspokaja swoich inwestorów, że starty firmy są „minimalne”. Mogą oni spać spokojnie gdyż, jak dowiadujemy się z dokumentów finansowych przedsiębiorstwa, mimo iż wykonało ono zaledwie 2 z 8 zakontraktowanych misji, to NASA przelała na jego konto już 1,3 z przewidzianych 1,9 miliarda USD. Urzędnicy wykonali przelewy pomimo tego, że już wcześniej inspektor generalny NASA ostrzegał, iż w ten sposób ryzykują pieniądze podatników. Urzędnicy odpowiedzieli, że płacą, by Orbital miała na budowę kolejnych rakiet i by utrzymać ją w dobrej kondycji finansowej. NASA jest klientem Orbitala od 1982 roku. Z Agencji pochodzi aż 80% rocznych wpływów tej firmy.

Eksplozja Antares to nie pierwsze niepowodzenie Orbital Sciences. W 2009 roku wskutek awarii rakiety Orbital NASA straciła wartego 273 miliony dolarów satelitę Orbiting Carbon Observatory, w 2011 roku doszło do identycznej awarii, a zniszczeniu uległ satelita Glory, na którego budowę NASA wydała 424 miliony USD. Od czasu ostatniej katastrofy NASA przyznała firmie dwa kolejne kontrakty. Jeden z nich, o wartości 186 milionów USD, przewiduje, że Orbital Sciences będzie operatorem wielkich balonów wykorzystywanych przez NASA do badań, a drugi – opiewający na 56 milionów USD – zakłada wystrzelenie niewielkiego satelity.

Wspomniane na wstępie radzieckie silniki NK-33 zostały zakupione w latach 90. przez firmę Aerojet. Nabyła ona w Rosji dziesiątki takich urządzeń, które wcześniej, przez niemal 30 lat były przechowywane w radzieckich magazynach. Aerojet odrestaurowała silniki i przemianowała je na AJ-26, jednak klient, dla którego je sprowadzono, w międzyczasie zbankrutował. Dlatego też właściciel Aerojet, firma GenCorp., wpisała silniki w straty uznając je za bezwartościowe. Menedżerowie Orbital Sciences uznali to za okazję i w 2008 roku w propozycji kontraktu dla NASA zaznaczyli, że chcieliby wykorzystać te właśnie silniki. Okazało się, że Aerojet chętnie się ich pozbędzie. Wewnętrzny komitet NASA uznał jednak, że wykorzystanie silników jest związane z dużym ryzykiem. Przedstawiciele Orbitala zapewnili jednak, że w ZSRR silniki były przechowywane w warunkach kontrolowanej wilgotności i nie uległy korozji. Komitet NASA zmienił wówczas zdanie i uznał, że wykorzystanie silników wiąże się ze standardowym ryzykiem.

Oczywiście wystrzeliwanie rakiet wiąże się zawsze z pewnym ryzykiem. Jednak wszystko wskazuje na to, że urzędnicy z NASA, dysponujący publicznymi pieniędzmi, okazali się znacznie bardziej lekkomyślni niż prywatne firmy wydające własne pieniądze. Były astronauta NASA, a obecnie wiceprezes firmy Orbital Sciences, Frank Culbertson już w czerwcu 2013 roku rozmawiając z historykami NASA wspominał o ryzyku związanym z możliwymi uszkodzeniami strukturalnymi silników. Skarżył się wówczas, że po tym, jak w czasie testów w 2011 roku doszło do pożaru jednego z silników, prywatne firmy nie chcą, by ich satelity były wynoszone przez rakiety Orbital Sciences.

Antares NASA Orbital Sciences katastrofa silnik NK-33