Wszystko w rękach Chin
Drugim, po globalnym ociepleniu, największym zagrożeniem ekologicznym dla naszej planety jest zanikanie życia w oceanach. Ze światowych wód znikają ryby, a dzieje się tak dlatego, że ludzkość odławia ich zbyt wiele.
Dostęp do zasobów ryb staje się coraz częściej przyczyną konfliktów pomiędzy państwami. Naukowcy od dawna biją na alarm. Oceanom grozi załamanie ekosystemu, a to pociągnie za sobą katastrofalne skutki dla całej planety. Wprowadzane są najróżniejsze rozwiązania, jak limity połowów, propaguje się spożywanie tych gatunków, których występuje wystarczająca ilość.
Jednak wszystkie te działania na nic się zdadzą, jeśli do międzynarodowych wysiłków nie dołączą Chiny. Bez większej przesady można stwierdzić, że przyszłość planety zależy od tego, co zrobi Państwo Środka.
O tym, jak ważne jest, by Pekin podjął zdecydowane działania, niech świadczą liczby. Według FAO pożycie ryb w USA wynosi około 7,5 miliona ton rocznie. Japonia, w której żyje trzykrotnie mniej ludzi, spożywa 7,3 miliona ton. Tymczasem Chińczycy zjadają każdego roku 50 milionów ton ryb. To więcej niż 10 kolejnych krajów. Chiny produkują 35% światowej produkcji ryb. I są poważnym problemem, gdyż państwo to nie prowadzi polityki mającej na celu ochronę światowych zasobów.
Chińska flota rybacka liczy około 70 000 jednostek. Coraz częściej narusza ona międzynarodowe umowy. Chińscy rybacy byli już przyłapywani na nielegalnych połowach na wodach Japonii, Argentyny czy Gwinei. Co więcej, wcale nie kryją się ze swoimi zamiarami. W ubiegłym roku największy chiński dystrybutor produktów z ryb usiłował wejść na giełdę i w prospekcie emisyjnym – by zachęcić potencjalnych udziałowców – chwalił się, że zwiększy produkcję gdyż będzie łamał międzynarodowe konwencje dotyczące rybołówstwa na wodach międzynarodowych. Wybuchł skandal i firma zrezygnowała z giełdowego debiutu. Jednak specjaliści zauważają, że przedsiębiorstwo otwarcie powiedziało to, co wszyscy wiedzą – Chińczycy za nic mają prawo międzynarodowe dotyczące połowów ryb. Nawet przyłapanych kłusowników nie można ukarać. Chiny nie tylko pozwalają im na działalność, ale wykorzystują kłusownictwo jako formę nacisku na sąsiadów. Państwo Środka twierdzi np. że całe Morze Południowochińskie należy do niego. Rybacy z innych krajów, którzy odważą się na nie wypłynąć, ryzykują pobiciem i konfiskatą łodzi.
Na szczęście obecnie sytuacja nie jest jeszcze tak zła, jak wygląda to na pierwszy rzut oka. Chińczycy do perfekcji opanowali sztukę hodowli ryb i większość z nich hodują w sztucznych zbiornikach. Problem jednak w tym, że coraz liczniejsza i coraz bogatsza chińska klasa średnia ma coraz mniej zaufania do stanu czystości tych zbiorników, traci zaufanie do producentów i coraz częściej poszukuje dzikich ryb złowionych w oceanach.
Chińczycy przez wieki doskonalili sztukę hodowli ryb słodkowodnych na terenie własnego kraju. Teraz jednak coraz chętniej sięgają po ryby oceaniczne. Jeśli weźmiemy pod uwagę ich zamożność i liczebność, możemy zacząć obawiać się o – i tak już mocno nadwyrężone – ekosystemy oceaniczne.
Komentarze (0)