Koalicja przeciwko bibliotece Google'a
Amazon, Yahoo! i Microsoft utworzą Open Book Alliance, które ma przeciwstawić się zagrożeniu jakie, ich zdaniem, stwarza tworzona przez Google'a ogólnoświatowa cyfrowa biblioteka. Wspomniane firmy będą współpracowały z Internet Archive, które od początku sprzeciwia się pomysłowi Google'a. Jego twórca, Brewster Kahle, obawia się bowiem, że jeśli Google dopnie swego, w Internecie będzie istniała tylko jedna biblioteka.
Musimy tutaj przypomnieć, że w ubiegłym roku Google zawarł ugodę z amerykańskimi wydawcami. Na jej podstawie firma zobowiązała się do utworzenia Book Rights Registry, w której będą mogli rejestrować się wydawcy i autorzy, by otrzymać wynagrodzenie. Opłata za korzystanie z książek będzie dzielona w stosunku 70:30. Większą część otrzymają właściciele praw autorskich, mniejszą - Google.
Duże kontrowersje wzbudza też fakt, że wyszukiwarkowy gigant zyskał prawo do publikacji tzw. dzieł osieroconych, czyli takich, w przypadku których właściciele praw nie są znani. Ocenia się, że tego typu książki stanowią 50-70% dzieł opublikowanych po 1923 roku.
Ugoda wywołała burzę, gdyż wynika z niej, że Google nie ma obowiązku pytać nikogo o zdanie na publikowanie książek. Może zeskanować np. książkę polskiego autora, która znajduje się w zbiorach którejś z amerykańskich bibliotek. To właściciel praw do dzieła musi ewentualnie poinformować Google'a, że chce, by firma dzieliła się z nim zarobionymi pieniędzmi lub też, że nie życzy sobie, by Google publikowało jego dzieło. W ubiegłym roku porozumienie zostało skrytykowane przez polskich autorów i wydawców. Dyrektor Biblioteki Narodowej mówił wówczas, że wielkie wątpliwości budzi fakt, iż na podstawie umowy pomiędzy koncernem a organizacjami wydawców w jednym kraju zostaje naruszone, odmienne przecież od amerykańskiego, prawo w innych krajach. Google usprawiedliwia się twierdząc, że dla firmy byłoby dużym problemem samodzielne określanie sytuacji prawnej poszczególnych dzieł, dlatego też to właściciele praw powinni zgłaszać się do Google'a i wszystko wyjaśniać.
Internet Archive obawia się, że pomysł Google'a doprowadzi do monopolizacji cyfrowej książki. Sposoby, które wypracowaliśmy od czasu oświecenia, otwarty dostęp, wsparcie dla bibliotek, najróżniejsze typy organizacji, różne sposoby dystrybucji, mogą teraz zostać zmienione, przepakowane i sprzedane - mówi Kahle. Należące do niego Internet Archive zeskanowało dotychczas ponad 1,5 miliona tekstów i udostępnia je za darmo.
Właściciele praw do dzieł mają czas do 4 września bieżącego roku. Wówczas zakończy się proces rejestracji w Book Rights Registry. Później nie będzie można ani otrzymać pieniędzy, ani wyrazić sprzeciwu wobec publikowania swojego dzieła.
Pomysł Google wzbudza nie tylko obawy związane z prawami autorskimi i monopolizacją rynku. Organizacje takie jak Electronic Frontier Foundation czy Consumer Watchdog chcą, by Google zapewnił, iż w żaden sposób nie będzie zbierał i przechowywał danych o tym, co użytkownicy czytają.
Komentarze (11)
este perfil es muy tonto, 21 sierpnia 2009, 14:36
hehe dla Google byłoby dużym problemem sprawdzanie stanu prawnego,a dla pisarzy dowiadywanie się czy ich książki udostępniają i zgłaszanie się do nich nie byłoby dużym problemem?
wilk, 21 sierpnia 2009, 15:27
Pomysł bardzo fajny i takich przedsięwzięć powinno być jak najwięcej - praktycznie każda publiczna biblioteka powinna przynajmniej internetowy indeks prowadzić (u siebie lub w ramach centralnego serwisu). Jedynie ogromne zastrzeżenia mam co do:
To akurat jest jakiś absurd...
Mariusz Błoński, 21 sierpnia 2009, 15:44
Sam pomysł jest ok, natomiast realizacja skandaliczna. Jeśli chcą korzystać z czyichś praw, to powinni zwrócić się o to z prośbą do ich właściciela, a nie korzystać, bo tak im się podoba. Ciekawe, czy uznaliby za słuszne, gdyby ktoś sobie skopiował silnik ich wyszukiwarki i uruchomił własną wyszukiwarkę np. z ich logo i pod adresem gogle.com. Wtedy uważaliby się za straszliwie skrzywdzonych i poszliby do sądu, żądając odszkodowania.
mikroos, 21 sierpnia 2009, 15:50
Trochę mi to przypomina numery, jakie w Polsce wywijał ZAiKS. Kosił grube pieniądze od różnych nadawców za emisję utworów, a potem "zapominał" podzielić się zgodnie z osobnymi umowami z autorami tych utworów. Dopiero w sądzie udawało się wywalczyć tę kasę. Może w tej sytuacji też się uda?
patrykus, 21 sierpnia 2009, 18:04
Choćby nasze fizyczne biblioteki działają w ten sposób. Jednorazowo płacą za dzieło, jednak za wypożyczenia autorzy nie dostają żadnego wynagrodzenia. Ciekawe czy jest potrzebna w ogóle jakakolwiek umowa pomiędzy biblioteką i autorem(wydawcą)?
nemway, 22 sierpnia 2009, 00:57
Niezupełnie. Biblioteka za kupno książki płaci. Nie wiem czy taką samą kwotę jak Kowalski w sklepie czy może wyższą ze względu na licencję, ale płaci. Natomiast Google skanuje książkę bez wiedzy i zgody autora, i rozpowszechnia ją w formie elektronicznej. Taki e-book może być następnie kopiowany i rozpowszechniany praktycznie bez żadnych kosztów i ograniczeń. I jeśli autor się nie upomni o swoje prawa, może być całkowicie ich pozbawiony. Tantiemów również.
Książek z biblioteki natomiast się nie rozmnoży. No chyba, że poprzez ksero, ale nie wiem czy to się opłaca w przypadku 300-stronnicowej powieści, którą można kupić za 30 zł.
Cel jaki sobie postawiło google, jest szczytny, ale niestety firma realizuje go w sposób krzywdzący dla autorów.
No i dlaczego jakieś ustalenia między Google a amerykańskimi instytucjami mają dotyczyć WSZYSTKICH autorów na całym świecie?
A tak nawiasem mówiąc... Google coraz bardziej się rozrasta.
mikroos, 22 sierpnia 2009, 06:31
Też nie umiem tego pojąć. To przecież zwykłe bezprawie.
patrykus, 22 sierpnia 2009, 13:49
I tobie osobie, któremu zasady funkcjonowania biblioteki googla się nie podobają, wydaje się, że fakt jednorazowej zapłaty za dzieło usprawiedliwia to że biblioteka taką książkę wypożycza puźniej powiedzmy 100 tys razy, bez dodatkowych wynagrodzeń dla autora? Różnica jest tylko taka, że biblioteki muszą ponieść tą jednorazową opłatę. Ale czy jeśli autor nie życzy sobie udostępniania swojego dzieła w bibliotece, ma do tego prawo?
patrykus, 22 sierpnia 2009, 14:21
.. z tym ogranicznikiem edycji to jest jakaś pomyłka :/
Tomek, 24 sierpnia 2009, 02:15
W zasadzie to tak jakby udostępnili cały soft, muzykę, filmy, media, itp za free i powiedzieli: My na tym zarabiamy, a Ty chcesz swoją działkę za swoje dzieło, to lepiej się zgłoś. Zupełnie jak piraci z płytami... jeżeli na to pozwolą to będzie rabunek praw autorskich. Oby nie doszło do tego.
czesiu, 24 sierpnia 2009, 17:39
Najciekawsze są ostatnie dwa zdania:
To jest liczenie "na fuksa", a nie poważna strategia - jakoś wszystkie inne serwisy (w tym Youtube) udostępniają filmy na zasadzie "aż ktoś się upomni", więc dlaczego z książkami ma być inaczej - jednym jest udostępnienie dzieł, a czym innym ustalanie terminu, po którym można wszystkich (autorów) kiwać na wesoło - jeżeli istnieje opcja możliwości uzyskania zapłaty za udostępnienie dzieła to niech jest realizowana konsekwentnie. Jak już chcą takie świństwo zrobić, to mogli zapis nieco zmienić - "tantiemy" obowiązują od daty zgłoszenia się autora, a nie umieszczenia dzieła w serwisie - dalej krzywdzące, ale wydaje mi się, że zdecydowanie lepsze (dla autorów) niż aktualne rozwiązanie. Pozostaje jeszcze kwestia wydawnictwa, na bazie którego wykonano kopię...
"A świstak siedzi i zawija je w te sreberka" - czy jest/istnieje jakikolwiek produkt google, który nie wymaga akceptacji pozbawienia się prywatności, a przynajmniej zezwolenia na przetwarzanie danych przez google? Jakoś w przypadku internetowych sklepów nikt się nie czepia, że są wyświetlane produkty w kategorii "osoby, które kupiły produkt X były też zainteresowane:" a akurat tutaj sprzedawca ma absolutne dane (i w przypadku odpowiedniej próby) może sobie wyliczyć trendy zbytu w kategorii grupa produktów/województwo, a następnie rozpocząć odpowiednią kampanię reklamową. Wszystko jest kwestią skali - w przypadku "odpowiedniego" porównania danych może się okazać, że lokalny serwis potrafi uzyskane dużo efektywniej wykorzystać niż globalny gigant, który musi się przegryźć przez terabajty danych. Czyli w moim odczuciu "Organizacje takie jak Electronic Frontier Foundation czy Consumer Watchdog" powinny w takim samym stopniu martwić się o wykorzystanie uzyskanych danych zarówno przez google jak i firmę kogucik&sk, a nie patrzeć na wszystko przez pryzmat GOOGLE/ MICROSOOOOFT "be".