Po co językom wieloznaczność?
Naukowcy od dziesięcioleci spierają się, dlaczego języki ewoluują. Wybitny językoznawca, Noam Chomsky uważa, że języki nie wyewoluowały po to, by ludzie mogli się komunikować. Ta funkcja to jedynie produkt uboczny prawdziwego celu pojawienia się języków, jakim ma być zapewnienie możliwości myślenia, ustrukturyzowania myśli.
Dowodem na potwierdzenie tej teorii ma być istnienie wyrazów mających wiele znaczeń. W systemie, który służyłby komunikacji, takie słowa powinny być eliminowane, by nie utrudniać wzajemnego rozumienia się, nie powodować pomyłek.
Teraz naukowcy z MIT-u wysunęli inną teorię. Twierdzą, że słowa o wielu znaczeniach istnieją po to, by komunikacja była bardziej efektywna. By można było używać tych samych krótkich dźwięków na oznaczanie różnych rzeczy. Zauważają, że pomyłek można uniknąć, gdyż w zdecydowanej większości przypadków z kontekstu wynika, o które znaczenie danego słowa chodzi.
„Ludzie mówią, że wieloznaczność to problem w komunikowaniu się. Ale gdy zrozumiemy, że kontekst usuwa wieloznaczność, wówczas przestaje ona być problemem. Staje się czymś przydatnym, ponieważ pozwala na wykorzystywanie tych samych wyrazów w różnych kontekstach“ - mówi profesor Ted Gibson.
Naukowcy hipotetyzują, że słowa o wielu znaczeniach to takie, które są najłatwiejsze do przetwarzania w procesie mowy. Dlatego też mają dużo znaczeń - ich wykorzystywanie jest bowiem najbardziej efektywne. Uczeni stwierdzili, że jeśli mają rację, to wyrazy o mniejszej liczbie sylab, łatwiejszej wymowie i częstszym występowaniu powinny mieć więcej znaczeń niż inne słowa.
Aby sprawdzić swoje przypuszczenie Gibson i współpracujący z nim Steven Piantadosi i Harry Tily, zbadali słowniki języków angielskiego, holenderskiego i niemieckiego. Porównując właściwości wyrazów z liczbą ich znaczeń stwierdzili, że ich przepuszczenia były prawdziwe. Wyrazy częściej występujące, o mniejszej liczbie sylab i lepiej pasujące do dźwięków typowych dla danego języka, miały więcej znaczeń niż inne wyrazy.
Naukowcy wyjaśniają, że w procesie komunikacji nadawca jest zainteresowany przekazaniem jak największej liczby informacji za pomocą jak najmniejszej liczby słów, a odbiorcę interesuje jak najpełniejsze i najdokładniejsze zrozumienie przekazu. Jednak, jak zauważają uczeni, bardziej ekonomicznym jest wymuszenie na odbiorcy, by pewne informacje wnioskował z kontekstu, niż wymaganie od nadawcy, by wszystko dokładnie wyjaśniał. W ten sposób powstaje system, w którym „najłatwiejsze“ wyrazy mają więcej znaczeń, gdyż z kontekstu wynika to właściwe.
Tom Wasow, profesor językoznawstwa i filozofii z Uniwersytetu Stanforda uważa prace uczonych z MIT-u za bardzo ważne. „Można by się spodziewać, że skoro języki podlegają ciągłej ewolucji, to będzie z nich usuwana niejednoznaczność. Jednak gdy przyjrzymy sie językom naturalnym zauważymy, że w dużej mierze są one niejednoznaczne. Wyrazy mają wiele znaczeń, istnieje wiele sposobów na ich ułożenie w ciąg wypowiedzi... Badania te przyniosły naprawdę ważkie argumenty wyjaśniające, dlaczego niejednoznaczność jest w procesie komunikacji czymś funkcjonalnym, a nie dysfunkcyjnym“.
Piantadosi zauważa, że spostrzeżenia jego i jego kolegów mają olbrzymie znaczenie dla specjalistów pracujących nad rozumieniem języka naturalnego przez maszyny. Ludzie bardzo dobrze radzą sobie z wieloznacznością, jednak dla komputerów jest to bardzo poważny problem. Gibson zauważa jednak, że eksperci od dawna zdają sobie sprawę z wyzwań, jakie stoją przed maszynami, a dzięki badaniom zespołu z MIT-u zyskali lepsze teoretyczne i ewolucyjne wyjaśnienie istnienia wieloznaczności.
Komentarze (21)
Qwax, 19 stycznia 2012, 22:58
Znowu zapatrzeni w siebie anglosasi udowodnili, że są egocentrykami. Badania miałyby jakikolwiek sens gdyby wykonano je dla paru RÓŻŃYCH grup językowych począwszy od językÓw pierwotnych (np aborygenÓw australijskich) z uwzględnieniem przekroju przez wszystkie grupy - patrz: http://portalwiedzy.onet.pl/130141,,,,rodziny_jezykow_swiata,haslo.html
A tak jest to tylko bełkot niedouczonych (metodologicznie) prof. dr i innych tfu!
mikroos, 19 stycznia 2012, 23:13
Nie czuję się specjalistą w tej dziedzinie, ale nie jestem pewny, czy analizowanie języków ewidentnie bardziej prymitywnych społeczności jest tutaj poprawnym punktem odniesienia. Aborygeni czy inne grupy żyjące w zamknięciu od wielu pokoleń nie są eksponowane na równie wysoką zmienność warunków otoczenia co grupy żyjące w bardziej nowoczesnym świecie, stąd ich język nie musi być równie plastyczny. W tej sytuacji jako punkt odniesienia widziałbym raczej języki stare i unikalne, ale stosowane w bardziej nowoczesnych krajach, np. węgierski, turecki czy baskijski.
Hidden, 20 stycznia 2012, 01:50
Interpretacja mowy w ludzkim mózgu zapewne wymaga nie mniejszej mocy obliczeniowej niż dobry superkomputer. Nawet wtedy konieczne jest wieloletnie wykorzystywanie tej mocy podczas obcowania z danym językiem i jego przyswajania w czasie najbardziej plastycznego umysłu. A nawet wtedy bywają nieporozumienia w przypadku, gdy rozmawiamy z obcymi (akcenty, słownictwo techniczne, żargony itd.). Ponadto ten ośrodek językowy ewoluował od pewnie setek tysięcy lat, programowany przez ewolucję.
Nic dziwnego, że mają problemy.
sylkis, 20 stycznia 2012, 08:24
Istnieje prawidłowość, że im mniejsza i bardziej odizolowana grupa ludzi posługuje się danym językiem, tym jest on bardziej skomplikowany, a już na pewno trudniejszy do nauczenia ludziom z zewnątrz. Natomiast im większa grupa posługuje się danym językiem (zwłaszcza jeśli ma status lingua franca), to choć ma on większe szanse na rozbicie na dialekty, staje się coraz prostszy, aby właśnie różni ludzie się łatwo go uczyli i nim komunikowali, co z resztą dobrze widać na przykłądzie języków europejskich, z zachodu.
Foxtro_t, 20 stycznia 2012, 11:21
Zastanawiam sie czy:
"języki nie wyewoluowały po to, by ludzie mogli się komunikować. Ta funkcja to jedynie produkt uboczny prawdziwego celu pojawienia się języków, jakim ma być zapewnienie możliwości myślenia, ustrukturyzowania myśli." czy też:
"w procesie komunikacji nadawca jest zainteresowany przekazaniem jak największej liczby informacji za pomocą jak najmniejszej liczby słów, a odbiorcę interesuje jak najpełniejsze i najdokładniejsze zrozumienie przekazu. Jednak, jak zauważają uczeni, bardziej ekonomicznym jest wymuszenie na odbiorcy, by pewne informacje wnioskował z kontekstu, niż wymaganie od nadawcy, by wszystko dokładnie wyjaśniał. W ten sposób powstaje system, w którym „najłatwiejsze“ wyrazy mają więcej znaczeń, gdyż z kontekstu wynika to właściwe." Obawiam się że te cytaty prowadza do sprzecznych wnioskow.
radar, 20 stycznia 2012, 13:11
Dlatego, że pominąłeś tekst pomiędzy nimi
?
Moja uwaga jest inna. Poprawcie jeśli się mylę, ale języki te wywodzą się z łaciny. Jeśli by nie brać języków pierwotnych to może wziąć języki innych kultur (chiński, arabki?)
radar
Foxtro_t, 20 stycznia 2012, 13:23
Dlatego, że pominąłeś tekst pomiędzy nimi
Ups Racja. Dyskutowalem w kolega o tym artykule i obaj go przeczytalismy ze tak powiem przez sito.
Mariusz Błoński, 20 stycznia 2012, 14:43
@radar: wszystkie trzy to języki germańskie. Nie wiem, dlaczego się do nich ograniczono. Może dla innych języków brakuje narzędzi albo po prostu badacze specjalizują się w tych językach?
Tolo, 21 stycznia 2012, 13:55
Po pierwsze są rożne języki o rożnych źródłach romańskie, germańskie, słowiańskie czy ugrofińskie. Czy ich zlepki jak jidisz. I to tylko w naszej okolicy.
Po drugie wieloznaczność może się brać w języku naturalnie. Weźmy zamek do spodni i do drzwi tu chodzi o idee zamykania. Nawet zamek otoczony murem i fosą ma coś wspólnego z zamykaniem się w sensie izolowania. Teoria Chomskiego jest o kant d..y rozbić od razu To znaczy co najmniej na pewno równo ważne z funkcja pomagającą w myśleniu jest funkcja komunikacyjna. Bo po co mam sobie o czymś tam myśleć jeśli nie po to żeby to potem komuś przekazać do myślenia w zasadzi nie jest mi potrzebny język myślę w języku bo jest. Jeśli weźmiemy osobę głuchoniemą to ona też jakoś tam przecież w końcu myśli.
Co do wniosków z MIT to tez nie podoba mi się ta ekonomia języka. Ale po kolei Wyrazy takie same a rożnoznacznie tworzą się tak jak w przypadku wyrazu zamek. Oczywiście mogą być różne inne sytuacje na przykład zapożyczenie z innego języka które w danym języku już występuje.
Ponieważ u człowieka cały czas działa ten sam mechanizm pierwotny który pomagał tworzyć słowa czy pozwala głuchoniememu funkcjonować dla tego człowiek nie ma problemu z interpretacja tego. Komputer nie ma tego mechanizmu na pokładzie stąd jego problem.
romero, 21 stycznia 2012, 19:42
Częściowo zgodzam się z naukowcami MIT, twierdzącymi "że słowa o wielu znaczeniach istnieją po to, by komunikacja była bardziej efektywna". Ale nie tylko o efektywność tu chodzi, ale też o zapewnienie pewnej hermetyczności języka. Wieloznaczność powoduje właśnie niezrozumienie wśród "obcych" co wydaje się wartością samą w sobie. Bo język ma służyć do komunikacji, ale bezpieczeństwo konwersacji, ma powodować by niepowołane osoby nie rozumiały zbyt dużo.
Stąd teraz w ramach jednego języka powstają na "naszych uszach" gwary i żargony jak np. szkolno-młodzieżowa, więzienna, komputerowa itd. Jak zauważyłem żargony te częściej niż tworzenie nowych słów nadają inne znaczenie wyrazom ogólnie zananym, oczywiście wprowadzająć skrótowość, więc ekonomizują wypowiedzi, ale powodują jednocześnie wieloznaczności zrozumiałe bardziej dla "swoich".
MrVocabulary (WhizzKid), 24 stycznia 2012, 11:02
Chciałem zauważyć, że Noam Chomsky jest lobbowany, a nie wybitny. Jeszcze 20 lat temu niektórzy lingwiści nie mogli niczego opublikować, jeśli nie było odwołania do Chomsky'ego; przypomina to trochę łysenkizm. Wiele z jego teorii albo jest ciekawych, albo przydatnych przez to, że powstały ich zaprzeczenia, ale często ten facet i jego poplecznicy są poronieni, na co chciałem Was uczulić. Przykładowo jednym z jego uniwersaliów gramatycznych (podstaw, które ma KAŻDY język na świecie wg niego) każde zdanie musi mieć dedukowalny podmiot w stronie czynnej. To fajnie, bo w polskim, i w co najmniej 130 innych językach konstrukcja "Zrobiono dużo złego" nie pozwala wydedukować, kto coś zrobił. Kontrargument chomskistów? "Wyjątek potwierdza regułę". No ok...
Cóż, problem wieloznaczności sam się rozwiąże, jeśli ktoś rozwiąże problem myślących maszyn. Jeden z głównych postulatów mówi, że nie można zrozumieć słowa, jeśli się nie zna obiektu, które owo słowo opisuje. Przykładowo pokazywali jakimś amazońskim kulturom krzesło. Prawie nikt nie użył go zgodnie z przeznaczeniem. Ale jak im powiedziano, że to krzesło, po uprzednim wyjaśnieniu, co to jest krzesło, to sobie poradzili. To niby oczywiste, ale jednak dość ważne. Dlatego tłumacze na ogół są wyspecjalizowani: często jedno słowo się tłumaczy różnie, zależnie od kontekstu, a języki różnie wyróżniają, i trzeba rozumieć rzeczywistość poza słowa. Np. francuskie "plaque" to albo talerz, albo pokrywka, albo blacha (do pieczenia), albo płyta kuchenna. Tłumacząc ostatnio z francuskiego na angielski miałem zagwozdkę, bo to daje razem 6 możliwych tłumaczeń. W angielskim, tak jak w polskim, jest różnica między wkładaniem blachy, talerzy lub pokrywki do piekarnika, więc musiałem sprawdzić, na czym tłumaczony przeze mnie przepis polega.
Chciałem zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, Anglicy są z Europejczykami, jeśli chodzi o podejście do poszczególnych zagadnień (to, że są beznadziejni, nie rozumieją własnej gramatyki, stąd nauczanie angielskiego jest dość mocno poronione w niektórych momentach - np. podział na Conditionale 0, 1, 2, 3 etc.).
Sami Amerykanie jednak są znacznie lepsi i mniej egocentryczni od nas - nauczyli się głównie przez kontakty z Navajo i innymi językami indiańskimi, które są prawie tak daleko od indoeuropejskich, jak się da. Dam Wam przykład: w węgierskim jest tak, że choć jest liczba pojedyncza i mnoga. Natomiast jeśli da się liczbę w zdaniu, to wymusza ona formę liczby pojedynczej: to są domy, to jest 5 dom (wg logiki węgierskiej). Europejska lingwistyka mówi: to jest liczba pojedyncza, ale to dlatego, że liczby przyłączają liczbę pojedyncza. Amerykanie natomiast stwierdzili, że węgierski ma kategorię liczb neutralną (pojedyncza lub w połączeniu) i mnogą. Jest to kompletnie inny, mniej egocentryczny podział na kategorie.
Podobnie w wietnamskim "WhizzKid ma dom" i "WhizzKid jest w domu" to to samo. Europejczycy twierdzą, że to zdanie zmienia znaczenie zależnie od kontekstu. Amerykańskie badania wykazały, że to zdanie ZAWSZE ma OBA znaczenia. Podobnie tłumacząc polski celownik, mamy 4 konstrukcje w angielskim, podczas gdy jest to kompletnie nieprzystająca konstrukcja... tak czy siak, Amerykanie wcale nie są tacy egocentryczni, ale wymienione języki są najlepiej opisanymi na świecie, dosłownie 10 razy lepiej od np. włoskiego, więc zasadnym jest od nich zacząć.
Cóż, aborygeni mają mniejszą plastyczność w pewnych dziedzinach, ale mają dużą w innych. U Aborygenów jest to dobrze wyrażana symultaniczność, ale też fakt, że u nich się nie robi bumerangu z gałęzi, tylko bumerang zawsze tam był, a oni go wydobywają (wg mnie dobre to jest na myślenie "inżynieryjne"); na Filipinach są języki, które w odmianie wyrażają poziom niebezpieczeństwa danego obiektu (ciekawostka: ogień, tsunami, trzęsienie ziemi i kobiety stanowią jedną grupę); w języku Aymara jest 5-stopniowy system określania, skąd się ma daną wiedzę (misjonarze mieli zonka, bo cytując Biblię używali trybu, który oznaczał bycie naocznym świadkiem) etc. To wszystko są średnio rozwinięte kultury na chwilę obecną. Zresztą przykładowo uważam, że polski jest bardziej rozwinięty od francuskiego - mamy więcej struktur logicznych, mniej form nakładających się na siebie, więcej czasowników (u nich są to skostniałe wyrażenia, nie wszystko umieją werbalizować), plus ichnie "idée" to nasze idea + pomysł, ichnie "armée" to nasza armia, ale i wojsko (choć jest i dużo przykładów odwrotnych). Tak czy siak staram się przez to w sposób przydługawy przekazać, że "rozwinięcie" języka jest w pewnym zakresie dyskusyjne.
Trzeba wziąć pod uwagę, że nikt jeszcze
Niezupełnie. To jest tylko etap. Każdy jeden kreol się zaczyna "utrudniać" w pewnym momencie, tj. stabilizacji sytuacji jego użytkowników. Angielski stracił rodzaje gramatyczne dawno temu, ale próżnia została szybko zapełniona - użycie rodzajników jest inne niż w reszcie zachodnioeuropejskich, przy czym kategoria policzalności jest o wiele bardziej istotna niż gdzie indziej w Europie. Polski stracił ponad połowę swoich czasów, ale obecnie niektórzy twierdzą, że konstrukcja "mam coś przeczytane", "mam przechlapane" może się przekształcić w coś na modłę angielskiego Present Perfect.
Nadal, angielski wcale nie jest prostszy. Jest taka obiektywna skala obliczania trudności języka, i okazuje się, że polski i angielski plasują się na tym samym miejscu, jeśli chodzi o wymowę, i prawie na tym samym, jeśli chodzi o całość gramatyki. To jest ta różnica: angielski jest szalenie trudny, ale większość ludzi zna go tylko średnio, stąd złudzenie prostoty; polski np. korzysta w każdym zdaniu z ponad połowy całej swojej gramatyki, stąd łatwiej zacząć mówić po angielsku, lecz po opanowaniu podstaw w polskim zna się już niemal całą gramatykę. Japoński jest izolowany, a gramatyki nie ma prawie wcale; trzeba przebrnąć przez honoryfikatywność, rzeczowniki pomieszane z przymiotnikami, oraz kolejność wyrazów w zdaniu, ale poza tym japońska "gramatyka" (zresztą tak jak chińska) to jakiś dowcip.
Tak, brakuje narzędzi. Polski jest przykładowo jednym z najlepiej opisanych języków na świecie; nawet w USA nie ma tak naprawdę tak wybitnych jednostek, które by mżna było nazywać odpowiednikami naszego Bralczyka czy Miodka - próbują robić takie programy, ale dużo sobie wymyślają i nie ma to sensu. Niemniej, są korpusy, są książki i inne publikacje na temat tych języków. Jeśli jakieś słowo istnieje, to na pewno je wygooglasz po angielsku
Co do samej teorii: jest ciekawa. Niektórzy twierdzą, że nie pamiętamy pierwszych lat dzieciństwa, bo nie mieliśmy języka, przy pomocy którego mogliśmy przetwarzać idee. Co prawda oprócz przetwarzania słów każdy przetwarza też idee. Np. każdy zna to uczucie, kiedy schodzicie po schodach i myślicie, że będzie kolejny stopień, a go tam nie ma (albo na odwrót), choć nie ma na to słowa. Geniusze, tacy jak Einstein, przetwarzali duże porcje pomysłów przy pomocy obrazów, ale dla zwykłego człowieka słowa wydają się wydajniejsze, stąd ta teoria wydaje mi się zasadna, przy czym wciąż jej bliżej do hipotezy.
Nie od dziś znana jest teoria, że języki mogą walczyć o liczbę użytkowników ewoluując, tak jak ewolucja zapewnia większą liczbę osobników dobrze przystosowanego gatunku. Mój kolega z uczelni wyszedł ze swoim pomysłem jeszcze dalej proponując parazytolingwistykę - w skrócie: język to pasożyt, który żeruje na ludziach. Tak czy siak, wszystko fajnie, ale nadal mamy za słabe rezonansy magnetyczne, żeby skutecznie to badać, więc przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Ja tylko słowem zakończenia dodam, że polisemia jest różna w większość języków, ale czy to język kształtuje myśli, czy myśli język, czy kultura kształtuje oba, czy oba kształtują kulturę - to pytania trudne. Ponoć każdy język ma problem z wyrażeniem pewnych idei - angielski np. niewyrabia z opisywaniem rzeczy, o których ludzie nie lubią myśleć, stąd ciągła zmiana terminologii odnośnie inwalidów czy innych ras. Ciekawe, co jeszcze wymyślą
Jajcenty, 24 stycznia 2012, 11:38
Nie masz jakiegoś bloga? Chętnie go będę odwiedzał. Z tego co napisałeś bije wiedza ale co ważniejsze pasja.
MrVocabulary (WhizzKid), 24 stycznia 2012, 20:29
Choć to bardzo miłe, co piszesz, i cieszy mnie, że moja wypowiedź Cię zainteresowała, to obawiam się, że nie mam takiego zasobu wiedzy, żeby nim wypełnić całego bloga Co prawda od dłuższego czasu zmagam się z uruchomieniem (do czego jeszcze trochę czasu) mojego bloga o języku polskim jako obcym, ale docelowa grupa odbiorców dla tegoż jest dość specyficzna i niewiele ma wspólnego z ciekawostkami w sensie rekreacyjnymi Jednak monitoruję wszystkie wątki językowe, więc jak coś to będę się dzielił spostrzeżeniami
Jajcenty, 24 stycznia 2012, 21:12
Przemyśl, proszę, to bo właśnie rekreacyjne traktowanie językoznawstwa przyczyniło się do tego, że wszyscy znamy nazwiska Bralczyk czy Miodek. A o Chomskim dowiedziałem się tu od Ciebie
Mariusz Błoński, 24 stycznia 2012, 21:46
Uproszczając to, co mówił WhizzKid - nie mówi się o językach prymitywnych, bo skoro pozwalają one swoim użytkownikom wyrażać to, co chcą, to spełniają taką rolę, jak każdy inny język.
Mariusz Błoński, 24 stycznia 2012, 21:53
@WhizzKid: Ania studiowała psychologię i wspomniała mi o bardzo interesującej sprawie. Otóż w językach posługujących się ideogramami kwestia dysleksji jest kompletnie inna niż u nas. Jest ona np. związana z uszkodzeniem innych obszarów mózgu. Też ciekawe pole do zainteresowania...
MrVocabulary (WhizzKid), 25 stycznia 2012, 00:28
Tak! Tylko zaznaczam tutaj, że ja nie jestem taki poprawny politycznie i sądzę, że języki można dzielić na rozwinięte i prymitywne. Co prawda skoro w języku Pirahã nie ma liczb ani żadnych pojęć abstrakcyjnych, to nic dziwnego, że nie latają w kosmos, ale jednak jakoś sobie radzą, to fakt. Tylko pytanie: może my możemy latać w kosmos dlatego, że nam język na to pozwala? Słownictwo polskiego przed wejściem łaciny na nasze tereny szacuje się bodajże na około 2000 słów, gdzie 1000 to tak zwany słownik minimalny, a teraz możemy mówić spokojnie o 200 000 tysiącach lub więcej, zależnie od kryteriów. Może nasze słownictwo okazało się "lepsze"? Co ciekawe, do bodajże liczby 10, po liczbie nazw kolorów w danym języku zawsze można określić, jakie są to kolory (wiele języków nie ma kolorów, albo ma ich mało). Japoński ma jedno słowo na zielony i niebieski, i Japończycy mają problem z odróżnieniem tych kolorów od siebie.
Cóż, ja jestem dyslektykiem i na pewno mam też uszkodzony mózg ale jest to sprawa nad wyraz ciekawa. U mnie np. dysleksja prawdopodobnie wynika z tego, że mam za dużo połączeń między półkulami (ukryta oburęczność) i choć mam bardzo wysokie zdolności kojarzenia, to się bardzo często mylę w ogóle: w liczeniu, w wymowie, w pisowni, ale ja te błędy z reguły widzę. Dysleksja to trochę duży worek semantyczny
Niemniej fakt faktem, że u nich to wygląda inaczej. Zaciekawiło mnie to kiedyś i nawet padł pomysł badań na ten temat, gdyż z pewnego eksperymentu wynika, że:
"Nie ma zncazeina kojnoleść ltier skadającyłch się na dane sołwo. Wanże jset tyklo to, żbey pirewsza i osatntia lteria były na soiwm mijsecu; ptzosaołe mgoą być w cakowłitym niedzłaie, a mimo to nadal nie ponwinśimy meić prombleów z pczerzytaenim tego tesktu".
Z tego wynika, że nawet europejczycy się uczą całego słowa jako jednego znaku - dlatego prawie zawsze czytając coś na głos spowolnimy na nowym wyrazie, i dlatego tasiemce na modłę j. niemieckiego nie są na świecie zbyt rozpowszechnione (jako forma graficzna). Pytanie teraz, na ile to wynika z języka i systemu pisma, a na ile z biologii. Badania wykazują, że Europejczycy używają jednej półkuli do przetwarzania mowy, a drugiej do przetwarzania muzyki (nie powiem, która jest która, bo zawsze mi się myli). W każdym razie u Japończyków jest zgoła inaczej: u nich przetwarzanie mowy wykorzystuje obie półkule.
Szereg eksperymentów wykazał, że Japończycy mają jedną półkulę przeciążoną, i dlatego mają bóle głowy prawie zawsze z jednej tylko strony, i nie są w stanie długo słuchać muzyki podczas rozmowy albo podczas pracy (przetwarzania mowy nie można wyłączyć, więc ich mózgi cały czas wysilają się przy muzyce). Japończycy w Polsce byli zdziwieni, jak im nasz wykładowca wyjaśnił, że biali mają na ogół ból całej głowy, albo przynajmniej w dowolnym jej miejscu. Z moich wniosków: to by wyjaśniało 1) pentatonikę 2) fakt, że wszystkie koncerty w Japonii są nieco inne niż u nas - nie umiem tego dookreślić, ale jak sobie na YouTubie popatrzycie np. na koncert Coldplay w Japonii, to brzmią tam nieco inaczej niż gdziekolwiek indziej.
Wracają do ideogramów: ogólnie rasa żółta kompletnie inaczej przetwarza obrazy: jak dacie im zdjęcie tygrysa z dżunglą w tle, to zapytani o opisanie obrazu zaczną opisywać poszczególne rośliny, bo dla nich to jest zdjęcie dżungli z tygrysem na pierwszym planie. Sztuka ichnia to przede wszystkim duże pejzaże z małymi ludźmi. Stąd ten trafiony stereotyp Azjaty-turysty, który na okrągło pstryka foty - potrzeba im więcej czasu, żeby "uogólnić" sobie obraz. Podobnie Indianie Pirahã są zafascynowani pojawianiem się czegoś w polu widzenia i znikaniem tegoż - ogień ich nie fascynuje, ale jego pojawienie się bądź zgaśnięcie już tak (pewnie przez brak abstrakcji). Cały efekt znikania/pojawiania się nazywa się bodajże liminality po angielsku, jakby to kogoś interesowało.
Cóż, ale to podchodzi pod lingwistykę kognitywistyczną, a ta jest chyba jeszcze ostro zacofana, bo do lingwistów dopiero dotarła informacja, że jak się na rezonansie obszar mózgu rozświetla, to może to także oznaczać, że mózg stara się wyłączyć dany obszar, czy może bardziej "zagłuszyć" go, a niekoniecznie z niego korzystać. Tutaj nadmienię, że tę dziedzinę uważam za rozmemłaną i nie przepadam za nią, więc proszę się nie kierować moim sceptyzymem.
A iż mamy już nieco takiego ogólnolingwistycznego offtopa, to zapodam Wam jednego z ciekawszych linków lingwistycznych, z dziedziny mi o wiele bliższej, bo podlegającej ściślejszym regułom - o rozszyfrowywaniu starożytnych języków (po ang.): http://www.ted.com/t...dus_script.html
Tolo, 25 stycznia 2012, 17:58
Jajcenty nie dramatyzuj Informatycy tez o nim wiedzą przynajmniej ci co się kiedyś tam na jakiś tam wykład zabłąkali
Jajcenty, 25 stycznia 2012, 18:28
Nie o Chomskiego tu chodzi a o rekreacyjne podejście do języka. Jak zapragnę dowiedzieć się, że męskonieżywotne mają dopełniacz równy mianownikowi to zajrzę do książki. Nie znam niczego nudniejszego od gramatyki. Przy niej telewizyjna transmisja z turnieju szachowego to adrenalinowy szał.
MrVocabulary (WhizzKid), 25 stycznia 2012, 21:40
Za to mnie np. od gramatyki interesuje bardziej tylko leksykografia ew. rotacja championów w League of Legends Ale to już zboczenie zawodowe chyba...
branwen, 27 lutego 2012, 22:03
Jak widzę nazwisko Chomsky'ego, to aż mnie skręca.
Nie tylko węgierski tak ma. We wszystkich językach celtyckich tak jest, a są one indoeuropejskie, w przeciwieństwie do węgierskiego.
Co prawda nie znam węgierskiego, ale w staroangielskim niektóre formy, które były używane z liczebnikami wyglądały jak liczba pojedyncza i stąd zostało do dziś "five-foot-long" etc.
Przez chwile wróciłam myślami na wykłady z językoznawstwa do mojej ulubionej pani profesor Mówiła nam o tym.
Tak od siebie dodam - nie, te języki nie wywodzą się z łaciny. Są z nią spokrewnione. Wywodzą się od czegoś co nazywamy "pra-Indo-Europejskim", a na co nie ma dowodów, tylko rekonstrukcje języka.
Może to był błąd logiczny, ale warto ich unikać
Nie znam arabskiego, ale uczę się aramejskiego i jeśli chodzi o wieloznaczność, to zdecydowanie ją tam widzę. I jeszcze aramejski ma najtrudniejszą gramatykę jaką do tej pory widziałam, a uczę się dłużej innych języków o szyku zdania VSO (orzeczenie-podmiot-dopełnienie).