Oceanom ubyło 7 milimetrów

| Nauki przyrodnicze
Clearly Ambiguous, CC

Globalne ocieplenie jest kojarzone ze wzrostem poziomu oceanów. Tymczasem Amerykanie poinformowali, że w latach 2010-2011 poziom oceanów... zmniejszył się. Co interesujące, doszli do wniosku, że odpowiada za to... globalne ocieplenie.

Poziom oceanów rośnie od końca ostatniej epoki lodowcowej. W XX wieku średni wzrost wynosił 1,7 milimetra rocznie. Od początku lat 90. rozpoczęto pomiary satelitarne, które wykazały utrzymujący się wzrost poziomu oceanów, wynoszący 3 milimetry rocznie. Tymczasem, jak poinformowała US National Science Foundation, w ciągu 18 miesiecy, liczonych od początku 2010 roku, doszło do tajemniczego spadku poziomu oceanów o około 7 milimetrów.

Wyniki pomiarów zdumiały naukowców. Nikt bowiem nie zaprzecza, że pokrywy lodowe na biegunach i lodowce na lądach ciągle topnieją. Nie ma też powodu, by nagle przestały topnieć.

Uczeni doszli do wniosku, że przyczyną spadku jest globalne ocieplenie i wywołanie nim - przynajmniej częściowo - wielkie powodzie w Australii w latach 2010-2011. To piękna ilustracja tego, jak skomplikowany jest system klimatyczny. Najmniejszy kontynent na świecie wpłynął na globalny poziom oceanów - mówi John Fasullo z US National Center for Atmospheric Research.

Australijczycy określają mianem Outback najbardziej odległe, słabo zaludnione obszary środkowej części swojego kraju. Znajdują się tam liczne pustynie oraz pasma górskie. Położenie w środku kontynentu, piaszczyste podłoże oraz otaczające Outback góry powodują, że woda, która spada na tych terenach, nie powraca do oceanów. W latach 2010-2011 notowano tam niezwykle obfite opady. Wskutek ocieplenia klimatu olbrzymia część oceanicznej wody wyparowała, uformowała chmury, a woda z nich spadła właśnie na Outback.

Nowe badania, podczas których wykorzystaliśmy satelity i inne narzędzia wykazały, że procesy zachodzące w latach 2010-2011 były wyjątkowo skomplikowane. Nie tylko pojawiła się La Niña, ale jednocześnie nastąpiły dwa inne nieregularne zjawiska klimatyczne. Wskutek ich wystąpienia nad Australią spadło niemal 300 milimetrów deszczu więcej niż zwykle. Najpierw La Niña ochłodziła wody powierzchniowe wschodniego Pacyfiku, co przesunęło wilgoć na zachód. Następnie Oscylacja Antarktyczna spowodowała przesunięcie się tej wilgoci nad australijski interior i olbrzymie opady. Jakby tego było mało pojawił się też Dipol Oceanu Indyjskiego. Związane z nim bardzo wilgotne powietrze zderzyło się z przyniesioną przez La Nina wilgocią znad Pacyfiku, co wepchnęło jeszcze więcej wilgotnego powietrza nad Australię. Te trzy zjawiska przyczyniły się do jednego z najbardziej wilgotnych okresów we współczesnej historii Australii - wyjaśniają specjaliści z National Science Foundation.

Przyczyny zbiegu wszystkich trzech zjawisk atmosferycznych nie zostały dokładnie poznane. Jednak większość klimatologów uważa, że ich jednoczesne wystąpienie jest przynajmniej częściowo związane z wywoływanymi przez człowieka zmianami klimatycznymi.

Zjawiska, które były niekorzystne dla Australii z pewnością przyniosły ulgę tym krajom, które co roku boleśnie odczuwają skutki rosnącego poziomu oceanów. Należy się spodziewać, że podobne wydarzenia będą miały miejsce i w przyszłości. Fasullo spekuluje, że podobne zbiegnięcie się La Niña, Oscylacji Antarktycznej i Dipola Oceanu Indyjskiego mogło odpowiadać za powodzie z lat 1973-1974. Jednak nie można być tego pewnym, gdyż wówczas nie prowadzono tak szczegółowych obserwacji satelitarnych jak obecnie.

ocean poziom oceanu Australia globalne ocieplenie