Piraci zaatakowali e-książki
Piractwo, dotychczas gnębiące przemysł filmowy i muzyczny, w pełni dotknęło też rynek książki elektronicznej. Najbardziej poczytni autorzy cieszą się też największym "wzięciem" wśród piratów.
Gdy w serwisie Amazon.com ukazała się elektroniczna wersja powieści Dana Browna "The Lost Symbol", w ciągu dwóch dni sprzedano jej więcej niż wersji papierowej. Jednak sukces miał swoją cenę. W ciągu 24 godzin po premierze, w Sieci zaczęły krążyć nielegalne kopie książki. Z miejsc takich jak Rapidshare czy BitTorrent zostały one pobrane więcej niż 100 000 razy.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem książką elektroniczną, rośnie też piractwo. Jak podaje Stowarzyszenie Amerykańskich Wydawców w drugim kwartale 2009 roku wartość sprzedanych książek elektronicznych wyniosła 37 milionów dolarów. To trzykrotnie więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Są to jednak tylko szacunkowe dane, gdyż wielu wydawców, w obawie przed piractwem, nie chce udzielać podobnych informacji.
Branża wydawnicza jest w tej dobrej sytuacji, że może czerpać z doświadczeń przemysłu muzycznego i filmowego. Lata walki z piractwem przyniosły bowiem z pewnością odpowiedź na jedno pytanie - wiadomo, które metody są nieskuteczne. Skutecznej wciąż nie opracowano, chociaż przykład serwisu iTunes pokazuje, że mimo piractwa można odnieść sukces.
Wydawcy wciąż jednak nie rozpoczęli poważnej dyskusji o problemie. Niektórzy z nich będą zapewne przygotowywali wydania elektroniczne na całe tygodnie po wydaniach papierowych. Tak uczyniła firma Simon & Schuster z książką "Under the Dome" Stephena Kinga, chociaż w tym wypadku chodziło o obawę, by tańsza wersja elektroniczna nie zaszkodziła sprzedaży edycji papierowej.
Inni, jak J.K. Rowling, w ogóle odmawiają zgody na wydawanie swoich dzieł w wersjach elektronicznych.
Książka elektroniczna ma jednak i tę zaletę dla wydawców, że, jak wynika ze wstępnych badań, osoby ją kupujące nabywają więcej dzieł, niż miłośnicy tradycyjnych papierowych wydawnictw.
Komentarze (24)
Przemek Kobel, 4 stycznia 2010, 15:04
Mam wrażenie, że rynek legalny i piratów to dwie średnio zależne rzeczy. Na obu są te same szlagiery, przy czym jeśli ktoś ma pirata, to wcale nie znaczy, że nie kupi legalnego produktu. Wystarczy spojrzeć co się działo podczas akcji "kup za ile chcesz" gry World of Goo. Ci, którzy gry nie znali, i tak jej nie kupili (bo skąd mieliby o niej wiedzieć), więc w większości płacili użytkownicy pirackich kopii. A więc znów piractwo okazało się narzędziem promocji.
Obawa wydawców przed książkami elektronicznymi jest lekko absurdalna. Po pierwsze, jeśli piraci będą chcieli dzieła o Harrym P. to je sobie po prostu zeskanują. A przy braku konkurencji w postaci legalnej książki elektronicznej, efekt finansowy dla wydawców może być tylko jeden. Po drugie, nie każdy ma czytnik z e-papierem, a czytanie z innego typu wyświetlacza jest męczące i nie stanowi konkurencji dla wydań papierowych.
A teraz małe szturchnięcie dla pokazanego na obrazku Kindle'a. Otóż mędrcy z Amazona wyposażyli urządzenie w funkcje szpiegowania użytkowników. Użytkownik kindle'a jest amazonowi znany z imienia, nazwiska, adresu, aktualnej pozycji geograficznej (GPS) oraz numeru karty kredytowej (można sobie ściągać opłaty). Kindle wysyła do amazonu syslogi, i robi to kilka razy dziennie. Ciekawe co potrafi nook i czy aby nie lepiej kupić taki czytnik w wesji oem o skośnookich...
wilkoquak, 4 stycznia 2010, 18:31
Zastanawiam się od bardzo dawna, dlaczego koncerny sprzedające filmy/muzykę/ksiązki (w postaci cyfrowej) nie wstawią do produktów jakiś ukrytych sygnatur/znaków. Znacznik taki mógłby być unikalny dla każdego zakupionego pliku, dzięki czemu wytropienie osobnika, który wrzucił plik do sieci byłoby banalne.
Generowanie znaczka może odbywać się zaraz przed ściągnięciem pliku, bo ani w php ani asp nie jest to nic trudnego, a większość użytkowników nie potrafiłaby usunąć głupiego tagu z eMPeTrójki, nie mówiąc już o podpisach, czy znaku wodnym w PDF ;]
Każda sygnatura pliku idzie do bazy a po znalezieniu pirackiej kopii odczytuje się znak wodny i mamy gościa ;]
PS: tak wiem, ktoś myślący mniej lub bardziej, ale myślący poradzi sobie z takim "zabezpieczeniem", ale na pewno ograniczyłoby to skalę piractwa (a ścigani i karani byliby częściej ci, którzy umieszczają w necie pliki a nie sciągacze), przy jednoczesnym braku problemów z użytkowaniem plików związanymi z zabezpieczeniami typu DRM
shg, 4 stycznia 2010, 19:31
Wstawiają.
Wystarczy jedna "odbezpieczona" kopia, która się rozprzestrzeni. Umieszczać pliki będą ci, którzy umieją pozbawić je zabezpieczeń. To samo jest z grami, miliony dolarów na zabezpieczenie przed piractwem, a jeden skuteczny crack załatwia całą sprawę.
Przemek Kobel, 4 stycznia 2010, 20:43
Ja bym te miliony przeznaczył na bonusy dla scenarzystów i projektantów. Zapłaciłem za World of Goo, bo się chłopakom należało (mimo że brakuje troszkę ikry). Ciągle z chęcią wracam do obu części I-Wara czy Homeworlda. Korporacyjne gry zrobione na podstawie jakiejś korporacyjnej licencji i z korporacyjnymi zabezpieczeniami niech sobie kupują pracownicy korporacji.
Wielkim absurdem jaki powstał (pewnie) dzięki korporacjom jest to, że istnieją materiały, które chętnie kupiłoby wiele osób, a za chiny nie da się. Bo nie. Na przykład istnieją "pirackie", tzn. amatorskie i słabej jakości ripy (dawniej mówiło się chyba bootlegi) całych sezonów wyścigów F1. Jest tego kilkadziesiąt godzin na sezon i fani sportów motorowych mogą nadrobić zaległości od lat 60 do współczesności. Natomiast legalnie można kupić najwyżej kasetę VHS ze skrótem sezonu 1989. A gdyby BBC albo ESPN przeniosło to ze swoich źródeł do jakiegoś iTunes, długo bym się nie zastanawiał.
Nieco lepiej jest z rzeczami współczesnymi, ale dalej nie rozumiem czemu kanały tv nie sprzedają swoich programów przez internet. Mógłbym sobie wziąć np. abonament na BSB z Eurosportu, BF3 z ITV, czy F1 z BBC. Tak samo można z serialami: chcę obejrzeć w oryginale, to kupuję na stronie ABC, po polsku - idę do sklepu tvp, i tak dalej. Brak dostępu do takich usług w niczym nie pomoże koncernom medialnym, bo i tak nie używam telewizora, więc nie obejrzę reklam i na pewno nie olśni mnie np. robiona za abonament imprezka estradowa z dwiema setkami podrygujących statystów.
Jurgi, 4 stycznia 2010, 21:44
A i tak książki są na torrentach dzień-dwa po premierze. Logiki w tym za grosz.
piotr84, 4 stycznia 2010, 22:04
Jeśli chodzi o piractwo elektronicznych książek to jak dla mnie jest ono bardziej porzyteczne jak szkodliwe, bo po pierwsze czytanie książek papierowych jest o niebo przyjemniejsze niż męczenie się z wersjami elektronicznymi, a po drugie ci co kupuja książki papierowe będą je nadl kupowali mimo tego, że tansze i łatwiej dostepne będą wersje elektroniczne bo każdy bedzie chciał miec w domu kilka swoich ulubionych książek. Kolejnym faktem który przemawia za tym żeby nie walczyć z piractwem jest to, że przed wybraniem książki do kupienia chciałbym przeczytać najpierw z 5 stron żeby upewnic sie ze ta ksiązka warta jest wogóle przeczytania i kupienia. W księgarni czesto nie mam na to czasu albo takiej możliwości. Już kilka razy zdażyło mi się kupić ksiżąkę, która jest beznadziejna choć tytuł autor i krótki opis o czym jest książka zdawał się być ciekawy, a zamiast tego wolał bym kupić jakąś inną książkę, ale nie stać mnie na to, aby miesięcznie wydać więcej jak 70 zł na ksiazki. A jeśli chodzi o zabezpieczenia przed piratami to żeby nie było tak jak z grami komputerowymi, że pirat zawsze działa i to bezproblemów bo po instalacji odpalacz craka i on wszystko za ciebie załatwia a z orginałem trzeba się sporo nameczyć podczas róznych żmudnych rejestracji wpisywaniu kodów aktywizacyjnych itp. szczególnie jak czesto wymieniasz części wkomputerze i zmieniasz systemy operacyjne. Znam paru ludzi co pokupiło sobie orginalne gry i wrzuciło na pułke a i tak dalej grają na piratach. Jesli chodzi ofilmy to piraty to podstawa, bo przynajmniej można zobaczyć czy film wogóle nadaje sie do obejrzenia, sam czesto z nich kożystam zanim wybiore się na coś do kina bo trudno ostatnio znaleźć jakiś dobry film w kinie, a mało którekino puszcza jakieś starsze filmy. A do tego piracone są przedewszystkim te dzieła, które się dobrze sprzedają wiec nie można mówić o tym, że jakis autor od tego zbiednieje bo i tak wszyscy zarabiają kilkakrotnie więcej niż im sie należy za swoją twórcość. Przeciętny zjadacz chleba nawet nigdy nie mazy o takich pieniadzach, a pracuje duzo ciężej niż nie jeden "artysta".
Piotrek, 5 stycznia 2010, 09:50
To było do przewidzenia, jak i to że niedługo podniosą się głosy wydawców, że piractwo to zło i nie zarabiają tyle ile powinni. Jak mówi przysłowie daj palca ugryzą ci rękę -> "W ciągu 24 godzin po premierze, w Sieci zaczęły krążyć nielegalne kopie książki. Z miejsc takich jak Rapidshare czy BitTorrent zostały one pobrane więcej niż 100 000 razy".
Przemek zgadzam się z tobą, chociaż brakuje dystrybuowania, ściągasz z neta na dysk pełną wersję i kupujesz klucz licencyjny.
Generalnie z zabezpieczeniami to jest tak, są ale ich nie ma bo zawsze znajdzie się sposób i w większości przypadków pirat sprawuje mniej problemów niż oryginał (paradoks prawda?)
Mariusz Błoński, 5 stycznia 2010, 13:09
@Przemo: myślę, że z czasem i taki model sprzedaży się upowszechni. To jednak kwestia inwestycji, biznesplanów i chęci podjęcia ryzyka. Oraz, oczywiście, wypracowania odpowiedniego modelu biznesowego. Jeśli da się na czymś zarobić, to z czasem pojawi się odpowiednia oferta.
@Piotrek: nikt artystom nie zabrania bezpośredniej sprzedaży. Najwyraźniej wolą robić to jednak przez wytwórnie. Moim zdaniem przeciętny artysta nigdy nie będzie w stanie utrzymać się z bezpośredniej sprzedaży swoich utworów. Tym bardziej, że musiałby się zajmować albo tworzeniem i administracją własnej witryny, albo nagrywaniem/komponowaniem. Dlatego korzystne jest dla niego podpisywanie umów z wytwórniami, bo te zajmą się jego promocją, obsługą prawną, obsługą techniczną itp. itd. Dopiero ktoś naprawdę znany mógłby myśleć o sprzedaży swoich utworów na własnej stronie. Ale i tak tego nie zrobi. Bo jeśli zdecyduje się na całkowitą samodzielność, to będzie sam musiał sobie organizować koncerty, akcje promocyjne, nagrania itp. itd. Jakoś nie wyobrażam sobie nawet największych gwiazd światowej muzyki by zajmowały się właśnie tym. Więcej zarobią wiążąc się z wytwórniami.
To taki klasyczny już przykład Friedmanna o prawniku i sekretarce - prawnikowi, który sprawnie pisze na maszynie (powiedzmy 200 znaków na minutę) i tak opłaca się zatrudnić sekretarkę do prowadzenia korespondencji, mimo że ta sekretarka pisze z prędkością 50 znaków na minutę. Bo on za godzinę pracy zapłaci sekretarce 20 dolarów, ale sam za godzinę pracy zarabia 200 USD. A więc bez sensu, żeby zajmował się pracą sekretarki, wartą 20 USD/h, gdy w tym samym czasie może zajmować się pracą prawnika wartą 200 USD/h.
Tak jak naukowiec potrzebuje kogoś, kto zorganizuje laboratorium, będzie dbał o jego wyposażenie, zajmie się robotą papierkową i organizowaniem mu konferencji naukowych, tak muzyk/pisarz potrzebują wydawców.
Jurgi, 5 stycznia 2010, 16:54
Jest jeszcze jeden aspekt wiązania się z wytwórniami: koterie i układy. Tak. Organizowanie koncertów, tras, opanowane jest przez kolesiostwo (i zapewne korupcja). Znajoma postanowiła kiedyś wykorzystać znajomości i rozeznanie w branży artystycznej i założyła kiedyś własny interes: agencję artystyczną (koncerty, spektakle, podobne rzeczy). Niestety, klienci (zwykle urzędy promocji w miastach, domu kultury, etc) wybierały ofertę konkurencji, mimo że za dokładnie identyczną (lub słabszą) ofertę płacili tam więcej.
Inna osoba próbowała wykorzystać osobistą przyjaźń ze znanym i popularnym od dekad piosenkarzem i zaproponować swoje - niezłe - teksty. Otrzymała szczerą odpowiedź: ja bym chciał, ale mi nie pozwolą wziąć od nie-swojego.
To Polska oczywiście, ale nie sądzę, żeby na świecie było znacząco inaczej. Niestety, talent i wartościowa oferta w przypadku artystów wcale nie jest najważniejsza, skłaniałbym się wręcz do tezy, że najmniej ważna.
Piotrek, 5 stycznia 2010, 19:12
@Mariusz Błoński: Dystrybucja w wersji elektronicznej ułatwiła by sprawę a do tego nie potrzeba wytwórni, ale fakt jest taki że te mogłyby się wypiąć na artystę, więc jest to niejednoznaczne.
thibris, 12 stycznia 2010, 01:02
Więc Panie i Panowie mamy niszę na rynku książek elektronicznych i innych e-utworów. Powinniśmy pociągnąć jeszcze trochę tę burzę mózgów i ustalić coś solidnego. Później zostaną już techniczne bzdury do zrobienia, vide serwer i jego oprogramowanie i możemy szukać chętnych artystów do sprzedawania się za pośrednictwem naszej witryny. Myślę że 10% zysków powinno wystarczyć na godziwy zarobek z tego procederu, a 90% dostawaliby artyści. Kto jest za ?
czesiu, 12 stycznia 2010, 19:51
Myślę, że się mylisz odnośnie 10% dla właściciela, ale http://magnatune.com/collections/ jedynym problemem są umowy twórców z wytwórniami, które uniemożliwiają im wstawianie utworów na stronach tego typu.
thibris, 13 stycznia 2010, 02:53
Czemu uważasz że 10% to nie jest dobra kwota ?
Jeśli chodzi o umowy twórców z wytwórniami to już problem... twórców. Jak sobie przekalkulują na czym zarobią większe pieniądze to z tym podmiotem podpiszą umowę. Kwestia opłacalności.
Piotrek, 13 stycznia 2010, 08:47
Dzisiaj o 90% artyści mogą sobie pomarzyć przy umowie z wytwórniami ...
czesiu, 13 stycznia 2010, 10:24
Z normalną wytwórnią twórcy dostają 30%
Na manatune za to samo dostają 50%
A odnośnie "czemu 10% nie wystarczy":
1) bo ja bym chciał z tego żyć, a nie dziadować
2) ryzykujesz, że połkną cię koszty (chociażby serwery, działalność gospodarcza) i to w sumie jest ważniejsze nawet od "hobbystycznego" prowadzenia działalności non profit.
Jurgi, 13 stycznia 2010, 11:54
Niestety, podobnie jest z książkami. Czytałem kiedyś wyliczenia pisarza, który zarabia książkami na życie. Wyszło, że najlepiej na książkach zarabiają wydawnictwa, hurtownie i księgarze. Autor dostaje sumy rzędu 1-2 zł od egzemplarza. Po prawdzie czytałem to dość dawno i trzeba by uwzględnić inflację, itp, ale nawet po przemnożeniu ×2 to mizerniutko, prawda?
I tu właśnie pojawia się moim zdaniem okazja na zmiany w przypadku dystrybucji elektronicznej, na czym mogą zyskać i autorzy i czytelnicy. Trzeba jednak działać szybko i już przyzwyczajać ludzi do kupowania e-booków.
Piotrek, 13 stycznia 2010, 17:20
Ano, dlatego księgarnie i wytwórnie bronią się rękami i nogami przed e-bookami, choć ci pierwsi niepotrzebnie (w większości) a drugich mi nie żal, niech idą z dymem ]:->
thibris, 13 stycznia 2010, 23:49
@czesiu
Nigdzie nie napisałem że chciałbym dziadować czy dokładać do tego interesu. W końcu to ma być biznes. 10% to taki strzał był tylko, chociaż i tak sądzę że dałoby radę przy takim progu zostać. Oczywiście trzeba by to poprzeć odpowiednimi wyliczeniami i przez pewien okres do tego interesu dokładać, ale tak jest w większości biznesów.
Jeśli masz milion dzieł na serwerach i milion userów to 10% od każdego zakupu może być za mało, ale gdyby serwis stał się bardziej popularny to liczba userów powinna się robić zdecydowanie większa od liczby dzieł. Same utwory wraz z liczbą użytkowników nie będą "puchnąć", ale wpływy od nowych klientów już tak
czesiu, 14 stycznia 2010, 01:15
Okej, to zadam konkretne pytanie na konkretną liczbę: mówisz 10%, aby do biznesu nie dokładać, a przynajmniej nie dokładać dłużej niż rok - jaką cenę muzyki chciał byś na tym serwisie mieć i na jakie obroty liczysz (w dowolnej skali czasu tzn tydzień/miesiąc/rok)+ ile pobrań zakładasz w ciągu tego okresu.
Mi wychodzi:
zakładając średnią cenę albumu 8$ pozostaje ci 80 centów, niech koszt serwerów to 200$/m-c, ty chcesz zarabiać 1000$/m-c+ 300$ działalność gosp, wychodzimy na 1500$ miesięcznie minimum, co oznacza ~1900 zakupów na miesiąc, co znów oznacza ~63 albumy sprzedane dziennie, czyli 3 na godzinę. W tym nie został uwzględniony koszt reklamy wraz z dodatkowymi kosztami (koszt nagrania utworów/ własnego studia)+ biznes dający zaledwie 1000$ miesięcznie nie jest wcale biznesem - tyle byle menel na ulicy uzbiera żebrając.
thibris, 14 stycznia 2010, 01:46
Dzwne te liczby przedstawiasz
Nie chodzi mi o wejście w buty firm fonograficznych i całej branży showbiznesowej. Jak ktoś chce się reklamować to jego sprawa, ktoś chce mieć agenta jego sprawa, ktoś chce coś nagrać jego sprawa. Do serwisu trafiali by artyści z gotowym produktem, serwis miałby być tylko i aż kanałem dystrybucji.
3 sprzedane albumy na godzinę to wcale nie tak dużo jak sugerujesz, myślisz że ile się na takim Itunes sprzedaje na godzinę ?
Jeśli chodzi o ceny, to w sumie też nie moja sprawa. Przychodzi klient i mówi że ma materiał i że chce go opchnąć za kwotę X, z czego X/10 jest dla mnie i koniec filozofii.
czesiu, 14 stycznia 2010, 01:54
Tak się chwaliłeś tą krzywą podaży i popytu... więc bardziej oczekiwałem czegoś w stylu oczekuję sprzedaży X sztuk przy cenie 8$ i 2X sztuk przy 6$, a tu takie "z czego X/10 jest dla mnie i koniec filozofii.", zanim skończysz filozofię oszacuj swoje koszty, bez tego nie ma o czym gadać, jak się okaże że przy zakładanej ilości sprzedanych sztuk koszt albumu musi wynieść 30$, to można sobie darować, szczególnie że jako nowy gracz na rynku MUSISZ zainwestować w reklamę, inaczej to ty się nie doczekasz nawet tych 60 albumów/dzień, wszak nie nazywasz się ani Aple ani tym bardziej iTunes
thibris, 14 stycznia 2010, 03:21
Nie chwaliłem się - to elementarna wiedza
Apple potrafi sprzedawać cudze aplikacje za 30% udział w cenie, więc myślę że i taniej się da. Niech będzie że nie upieram się przy tym 10%, jak dla mnie może to być i 20. Ważne żeby nie był to wielki procent, bo wtedy twórcom nie będzie robiło różnicy kto ich skubie.
Zakładana ilość sztuk ? To nie mięsny na rogu. Myślisz że wielcy sieci WEB 2.0 robili takie założenia ?
Pewnie dałoby się wyliczyć ile sprzedanych sztuk dziennie pozwoli pokryć koszty serwerów, ale tu nie chodzi o takie krótkofalowe podejście. Albo dany model biznesowy się sprawdzi i wtedy zarabiasz miliony, albo zostajesz na bruku.
Jeśli chcesz to jasno Ci napiszę, że nic nie liczyłem i nie mam pewności że to zadziała. To tylko taki luźny koncept który przy dobrym szczęściu miałby szanse na wygraną. Kwestie szacowania ile trzeba zapłacić za serwer, ile za sprzątaczkę, czy ile musi się sprzedawać żebym mógł kupić sobie audi, jakoś mnie nie za bardzo zajmują
Co do reklamy to myślę że sporych kosztów do niej nie trzeba. Wystarczy szepnąć słówko tu i tam, a ludzie sami Cię rozreklamują. Ważne żeby stworzyć dla nich dobry produkt, który będą chcieli zachwalać znajomym. W internecie jest jeszcze łatwiej, gdyż wystarczy wysłać linka. Myślę że reklama to najmniejszy problem.
czesiu, 14 stycznia 2010, 11:23
Widzisz właśnie popełniłeś kardynalny błąd, jak pewien pan na kiermaszu, który widział, że w sklepie *prawdziwe* pierogi są sprzedawane za 60zł/kg, więc on będzie je sprzedawał po 50zł/kg i wszyscy do niego przylecą.
The point is:
fakt, że w tamtym sklepie była taka cena nie znaczy, że on może też po takiej cenie sprzedawać z zyskiem. (koszt stoiska, marznięcie przez tydzień, koszt i czas ulepienia/ugotowania pierogów). Ja osobiście na ich miejscu zamiast stać jak nienormalni najpierw bym wszystko podliczył i wtedy podjął decyzję. Czy i w jakiej cenie minimum.
Odsyłam też do krzywej laffera - niby dotyczy wpływów budżetu z tytułu podatku, ale równie dobrze można ją nazwać wpływy w zależności od ceny.
thibris, 15 stycznia 2010, 00:07
Doskonale rozumiem do czego zmierzasz, tylko nadal nie wydaje mi się aby moje około 10% były zbyt niskim udziałem w zyskach artystów, aby z tego opłacić całe przedsięwzięcie i dodatkowo zarabiać.
Spójrzmy na allegro - oni sporych sum od transakcji nie biorą, a zbijają kokosy. Wiem, że nie muszą posiadać tak wielkich zasobów pamięci stałej na serwerach, ale koszty takich pamięci wcale takie ogromne nie są. Zaznaczam też że pisząc ciągle o artystach i tym wyimaginowanym biznesie miałem też na myśli książki, a tekst zajmuje "grosze"