Zbiorowa odpowiedzialność za piractwo
Rząd Holandii postanowił obciążyć obywateli dodatkowym podatkiem od sprzedaży komputerów, smartfonów, dysków twardych, urządzeń audio i wideo oraz dekoderów STB. Podatek będzie przeznaczony na wynagrodzenie twórcom strat poniesionych wskutek piractwa.
Początkowo rząd był przeciwny takiemu podatkowi i miał zamiar uchwalić nowe przepisy o prawach autorskich. Jednak prace nad nimi przedłużają się, a tymczasem sąd orzekł, że jeśli rząd nie wprowadzi podatku, będzie musiał rekompensować artystom straty z już istniejącego budżetu. Nowy podatek zacznie obowiązywać od przyszłego roku.
Osoby kupujące wymienione na wstępie urządzenia zostaną obciążone opłatą w wysokości do 5 euro. Będzie ona uzależniona od pojemności pamięci urządzenia.
To nie jedyne zwycięstwo holenderskich przeciwników piractwa. Sąd w Hadze uznał właśnie, że firma XS Networks jest winna ułatwania naruszenia praw autorskich, gdyż odmówiła wyłączenia witryny SumoTorrent, o której wiedziała, iż narusza prawo.
Komentarze (7)
sylkis, 25 października 2012, 20:45
Gdyby tylko istniał legalny abonament na "piracenie" bez konsekwencji - sądzę, że nie miałbym wątpliwości, czy płacić.
adamly, 25 października 2012, 21:12
Gdyby wprowadzono coś podobnego w Polsce, a ja bym "piracił", to raczej nie czułbym się zachęcony do tego, żeby przestać. Ale oczywiście prawo zwykle karze, rzadziej nagradza lub koryguje.
Przemek Kobel, 26 października 2012, 09:32
Po pierwsze, to nie jest zwycięstwo przeciwników piractwa, tylko legalizacja tego zjawiska - skoro będą pobierane opłaty za jakąś czynność, to automatycznie oznacza, że ta czynność jest legalna (nie jest to przecież opłata karna, bo to wymagałoby udowodnienia winy itp).
Po drugie, w Polsce i wielu innych krajach ona też jest pobierana, tyle że nie od urządzeń, a nośników. Jest dość cicho na ten temat, ale kiedy jeden z pomiotów *AA próbował w Kanadzie ścigać pobierających pliki, tamtejszy sąd wyegzorcyzmował podobne pomysły właśnie na podstawie istnienia opłat "za piratowanie" doliczanych do cen nośników.
adamly, 27 października 2012, 21:40
No dobra, więc dlaczego mimo tej "legalizacji" (skoro - jak mówisz - są pobierane opłaty w kosztach nośników), praktyka taka jest nielegalna, a nawet czasem ścigana w naszym kraju? Bo mam wrażenie, że coś mi umknęło.
GregVIII, 28 października 2012, 10:31
"Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83 [tak jest podpisany a akty prawne tam widnieją z 2010r. bo to tekst jednolity jest]
Art. 20.
1. Producenci i importerzy:
1) magnetofonów, magnetowidów i innych podobnych urządzeń,
2) kserokopiarek, skanerów i innych podobnych urządzeń reprograficznych
umożliwiających pozyskiwanie kopii całości lub części egzemplarza opublikowanego
utworu,
3) czystych nośników służących do utrwalania, w zakresie własnego użytku
osobistego, utworów lub przedmiotów praw pokrewnych, przy użyciu urządzeń
wymienionych w pkt 1 i 2
– są obowiązani do uiszczania, określonym zgodnie z ust. 5, organizacjom
zbiorowego zarządzania, działającym na rzecz twórców, artystów wykonawców,
producentów fonogramów i wideogramów oraz wydawców, opłat w wysokości
nieprzekraczającej 3 % kwoty należnej z tytułu sprzedaży tych urządzeń
i nośników."
Więc jak można się domyślać - płacimy twórcom i artystom oraz wydawnictwom haracz za to, że możemy coś 'spiracić'. I to się wydaje normalne w Państwie polskim? I by nie było taki proceder trwa bodajże od 1996 roku Dobre, nie.
Dla wyobrażenia - telefony, tablety, laptopy, telewizory, aparaty fotograficzne, odtwarzacze mp3 itd. zasilają budżet wydawnictw i twórców.
I oni czują się okradani?!
Jajcenty, 28 października 2012, 11:08
3% z 2000 zeta za smartfona to raptem 60 zeta czyli jedna książka czy płyta. Pozostawiam Ci rachunki dla płyt CD/DVD, pamięci flash.
Przemek Kobel, 29 października 2012, 09:01
Po pierwsze, jest legalna. Możesz legalnie pożyczyć płytę od kolegi albo mediateki i legalnie ją sobie zripować. Możesz też legalnie pobrać takie rzeczy z sieci. Nie wolno ci tylko udostępnić tego osobom, których nie znasz.
A wmawia ci się, że to nielegalne w ramach różnych form lobbingu i akcji "uświadamiających". Teoretycznie można się spierać z takimi przekazami w ramach istniejącego prawa - w sumie to są reklamy wprowadzające w błąd, ale zleceniodawcy tych reklam oficjalnie niczego nie sprzedają...