Ryzyko tocznia zapisane w genach... i nie tylko
Od wielu lat wiadomo, że zachorowanie na toczeń rumieniowaty układowy (ang. systemic lupus erythematosus - SLE), jedną z tzw. chorób autoimmunologicznych, jest częściowo zdeterminowane przez czynniki genetyczne. Mimo to, w 40-75% przypadków zdarza się, że tylko jedno z dwojga bliźniąt jednojajowych zapada na to schorzenie, zaś drugie cieszy się pełnią zdrowia. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśniają naukowcy z University of Michigan.
Choć genom organizmu zawiera informacje decydujące o całej jego fizjologii, musi on podlegać ścisłej kontroli. Dzieje się tak dzięki tzw. mechanizmom epigenetycznym, czyli ogółowi zjawisk decydujących o aktywności poszczególnych genów bez zmieniania ich sekwencji. Jak wynika z publikacji zamieszczonej w czasopiśmie Genome Research przez zespół dr. Bruce'a Richardsona, czynniki te odgrywają istotną rolę także w rozwoju SLE.
Zespół z Michigan przeprowadził analizę 807 genów, spośród których 17 uważa się od pewnego czasu za powiązane z rozwojem tocznia. Wynika z niej, że u osób cierpiących na SLE badane sekwencje DNA są znacznie słabiej zmetylowane, tzn. przyłączona jest do nich mniejsza liczba reszt -CH3.
Efektem zaobserwowanej różnicy jest większa aktywność genów i nadmierne pobudzenie układu immunologicznego, mogące prowadzić do tzw. autoagresji, czyli ataku układu immunologicznego na prawidłowe tkanki organizmu. Wygląda więc na to, że do wystąpienia schorzenia - oprócz niekorzystego uwarunkowania genetycznego - konieczny jest jakiś (nieznany jeszcze) czynnik środowiskowy powodujący osłabienie metylacji krytycznych genów.
Z pewnością jest zbyt wcześnie, by mówić o pełnym zrozumieniu patogenezy tocznia. Można jednak przypuszczać, że zwiększenie metylacji odpowiednich sekwencji DNA mogłoby zmniejszyć ryzyko zachorowania bądź złagodzić przebieg choroby. Niestety, jest też znacznie gorsza wiadomość: leki zdolne do wybiórczego kontrolowania poziomu metylacji genów nie istnieją.
Komentarze (0)