Zapomniana struktura w mózgu odkryta na nowo
Przed kilku laty naukowcy przeglądający dziesiątki zdjęć mózgów wykonanych techniką rezonansu magnetycznego, zauważyli na nich dużą tajemniczą strukturę. Wydawała się ona szlakiem przekazującym informacje wzrokowe. To było wielkie zgrupowanie włókien, widoczne na każdym zdjęciu - mówi Jason Yeatman z Univeristy of Washington. Problem w tym, że ani Yeatman ani jego koledzy nie wiedzieli, co to za struktura.
Uczeni zaczęli przeglądać podręczniki do neuroanatomii i... nie znaleźli w nich wzmianki o zauważonej strukturze. Wydawało mi się nieprawdopodobne, bym był pierwszym, który ją zauważył - stwierdził Yeatman. Wraz z uczonymi z Uniwersytetu Stanforda, gdzie wówczas studiował, zaczął przeszukiwać całą literaturę specjalistyczną.
W końcu, w piwnicy Wydziału Medycyny Uniwersytetu Stanforda, natrafili na właściwy trop. Kevin Winter znalazł atlas napisany przez Carla Wernicke'go pod koniec XIX wieku. Atlas ten opisywał pionowy pęczek potyliczny (vertical occipital fasciculus). Ostatni raz ten atlas był wypożyczany w 1912 roku - wspomina Yeatman. Obaj naukowcy postanowili dowiedzieć się, dlaczego struktura ta została przez naukę zapomniana.
Śledztwo wykazało, że współczesna nauka nie zna tej struktury z dwóch powodów. Pierwszy to spory w świecie naukowym. Wernicke, świetny anatom, który w 1874 roku odkrył ośrodek Wernicke'go, czyli ośrodek mowy, opisał tę strukturę w swoim atlasie z 1881 roku. Znalazł ją w mózgu małp i nazwał „senkrechte Occiptalbündel” (tłumaczone jako pionowy pęczek potyliczny). Jednak pionowe ułożenie tej struktury było niezgodne z poglądami jednego z największych neuroanatomów tamtej epoki, Theodora Meynerta, który twierdził, że połączenia w mózgu mogą biec tylko poziomo, a nie pionowo. Powód drugi to brak ujednoliconego systemu nazewnictwa. Struktura występuje w atlasach z lat 80. i 90. XIX wieku, ale pod różnymi nazwami.
Gdy zaczynaliśmy nasze śledztwo, kierowała nami osobista ciekawość. Jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę, że mamy tutaj do czynienia z fascynującą historią dotyczącą wiedzy zagubionej w sporach prowadzonych przez ludzi, którzy położyli podwaliny pod nauki neurologiczne - mówi Weiner.
Badania przeprowadzone za pomocą MRI wykazały, że pionowy pęczek potyliczny bierze swój początek w płacie potylicznym odpowiedzialnym za przetwarzanie informacji wzrokowych. Stamtąd rozprzestrzenia się na podobieństwo płachty, łącząc regiony mózgu odpowiedzialne za widzenie z regionami odpowiedzialnymi za koordynację i skupianie uwagi. Sądzimy, że struktura ta odgrywa ważną rolę w wielu procesach związanych z postrzeganiem. Od rozpoznawania twarzy po czytanie tekstu - mówi Yeatman. W artykule opublikowanym właśnie w Proceedings of the National Academy of Sciences naukowcy podają niezbędne dane, dzięki którym inni specjaliści mogą odnaleźć i badać odkrytą na nowo strukturę.
Komentarze (12)
rahl, 18 listopada 2014, 18:32
To pokazuje po raz kolejny, że w świecie naukowym reputacja jest ważniejsza od rzetelnych badań i wysiłku naukowego. Przez ponad wiek badań i doskonalenia aparatury diagnostycznej dopiero teraz odkryto ponownie coś co już zauważył naukowiec dysponujący zaledwie ułamkiem obecnej technologii i wiedzy podstawowej - poddaje to w wątpliwość nazywania "specjalistami" całej armii naukowców zajmujących się badaniem ludzkiego mózgu. Banda konowałów i nieuków po prostu.
thikim, 18 listopada 2014, 21:09
Jeżeli praca naukowa polega obecnie głównie na robieniu bibliografii to nic dziwnego że tak się dzieje.
Na ostatnim seminarium podyplomowym profesor od razu przeszedł do rzeczy i powiedział:
"Najważniejsza jest bibliografia". Jakoś nie miałem nastroju żeby się kłócić o każde zdanie więc sobie odpuściłem akurat ten temat (bo zazwyczaj się jednak kłócę).
A ja naiwny myślałem że chociaż powie że to taki niby żart i jednak jest jeszcze jakiś inny rodzaj pracy naukowej poza cytowaniem. Ale po pół godzinie słuchania o bibliografii już przestałem liczyć na jakiś dowcip w tym zakresie.
Nie ważne kogo zacytujesz i czy pisał mądrze czy głupio. Istotne że zacytowałeś. Jesteś czysty, nikt nie będzie podważał autorytetu jakiegoś profesora, zresztą tytuł nie ważny, ważne że autor czegoś tam. Cytujesz znaczy się musiał się znać Dopóki kogoś cytujesz jesteś bezpieczny - każda głupota przejdzie. Co innego jakbyś nawet coś mądrego napisał od siebie. To już nie musi przejść.
I tym sposobem każdy pomijał tę część mózgu bo nie pasowała do bibliografii. A bez bibliografii nie ma pracy naukowej.
Jajcenty, 19 listopada 2014, 12:04
No cóż. Nic się nie zmieniło. Mój dyplom rozpadł się już ze starości ale zasady chyba zostały. Dwukrotnie przestawiałem promotorowi bibliografię na jaką miałem zamiar się powoływać. Już za trzecim razem (dopiero ?) jako bibliografię przedstawiłem publikacje promotora, również te, których temat był odległy ale promotor był współautorem. Np praca była etnograficzna o jodłowaniu, psor doradzał rodzaj taśmy magnetycznej do rejestracji, a ja pisałem o syntezie aldehydów.
Zatem zacznij od publikacji promotora - oczywistość.
pogo, 19 listopada 2014, 23:10
W mojej pracy inż. 80% bibliografii to były instrukcje obsługi elementów wykorzystanych do zbudowania modelu. W związku z tym zmieściły większość z nich trafiła do jednego rozdziału opisującego konstrukcję modelu.
Pozostałe rozdziały opisujące działanie, algorytmy, wyniki pomiarów, wnioski... były niemal całkowicie pozbawione bibliografii...
W mojej bibliografii było chyba z 18 pozycji (w tym 7 instrukcji), z czego 50% to było kombinowanie na co można się powołać by nie było zbyt "łyso"... A większość z tych wypisanych nie została nigdzie wykorzystana, bo w rzeczywistości tylko tytułem przypominała moją pracę.
Co prawda cały mój model okazał się bezużyteczną zabawką, ale pewne elementy algorytmów, które przy tym powstały promotor uznał, za potencjalnie przydatne przy badaniach nad plazmą, które uczelnia prowadzi.
Podsumowując... nie wszędzie bibliografia jest tak istotna
thikim, 19 listopada 2014, 23:53
Nie no, ja tam z żadną pracą nigdy nie miałem problemu.
Swoją drogą zrobiłem bibliografię według własnego wzoru (systemu). Ciekawy jestem jak bardzo alergicznie na to zareagują. Niemniej trochę się przygotuję - bo z tego co już się dowiedziałem nie ma żadnych obowiązujących zaleceń w tym temacie. Jest norma ISO ale ma statut przykładu bardziej. Są różne standardy ale różnie uczelnie i profesorzy do tego podchodzą.
Nie wydaje Wam się dziwne że aż taki statut zyskał zwykły spis literatury? Przecież to są sprawy nazwijmy je biblioteczne, a więc nawet nie drugo ale nasto-rzędne w pracy. Równie dobrze można by było się pastwić nad ilością wyrazów w zdaniu.
A jednak tak wszyscy się tego uczepili.
Tzn. ja wiem czemu bo znam to z innej firmy: każdy zna się na kurzach więc te najczęściej są sprawdzane.
glaude, 20 listopada 2014, 07:17
Jak to dobrze, że na medycynie nie trzeba pisać żadnych bzdurnych prac, które odkrywają Amerykę po raz "enty"
Jajcenty, 20 listopada 2014, 08:06
To nie tak. Nikt się nie spodziewa, że praca magisterska będzie przełomowa i rzucająca na kolana resztę naukowego świata.
Wystarczy jeśli będzie rzetelna. Zbudowanie źródła prądowego i pokazanie kiedy jest stabilne a kiedy nie albo zmierzenie rozszerzalności cieplnej jakiegoś w miarę egzotycznego stopu jest wystarczające. W tym sensie student medycyny mógłby też wykazać się umiejętnością posługiwania się metodą najmniejszych kwadratów
thikim, 20 listopada 2014, 15:40
Hmm, a są ludzie którzy spodziewają się że przełomowa będzie praca doktorska??
W rodzaju: badanie nastawienia respondentów do dowolnej rzeczy jaką sobie wymyślicie - byle próba była spora i stron wiele.
Dużo ankiet (wszystko jedno jak zdobytych), trochę statystyki (ale nie za wiele), dużo stron, dobrze napisana bibliografia - przepis na doktorat jak nic.
Astroboy, 20 listopada 2014, 18:34
Próbowałeś ten patent sprzedać jakiemuś fizykowi? Bez obrazy, ale sądzę, że TRYWIALIZUJESZ sprawę. Wiele doktoratów (w materii o jakiej myślę) to całkiem solidne prace NAUKOWE.
glaude, 20 listopada 2014, 19:55
Ano właśnie i dyskusja zbliżyła się do tego momentu, gdzie twardo należy sobie powiedzieć: co jest nauką- a co nie.
Dla mnie wszystko , co podlega zasadom "popperowskim" nauką jest. Cała reszta zaś to nie dziedziny nauki, ale dziedziny wiedzy lub jak kto woli "nauki objawione". A zaliczam do nich z grubsza: meteorologię, ekonomię, historię, religioznawstwo, prawo i całą masę dyscyplin humanistycznych.
Dla mnie nadawanie stopni naukowych w tych dziedzinach to delikatnie mówiąc nietakt. Waham się jedynie co do statusu filozofii. Jej jestem skłonny przyznać szlachetne miano dziedziny nauki, chociaż zajmuje się ona w dużej mierze zagadnieniami niemierzalnymi i nieweryfikowalnymi.
thikim, 20 listopada 2014, 20:00
Ok słusznie zauważasz. Nie w każdej dziedzinie jest tak samo. Czyli jest nauka A i nauka B, a może i C.
Astroboy, 21 listopada 2014, 18:43
Nie wiem, czy powinienem oprotestować wszystkie (), ale to pewne nadużycie. Przykładowo, meteorologia współczesna to kawał całkiem solidnej nauki ścisłej. Gdybyś nie wiedział, prognoza pogody w dzisiejszych czasach to "obrazek", do którego powstania przyczyniło się niezłe zagrzanie się sporych komputerów. Bo to wynik modelowania numerycznego, które rozwiązuje całkiem złożony układ różniczkowych równań fizycznych. I modele te WERYFIKUJE się, co ma wszelkie znamiona nauki ścisłej (baca to nie meteorolog, choć czasem rację miewa ).