Tragedia manatów u wybrzeży Florydy
U wybrzeży Florydy trwa walka o uratowanie manatów. Te morskie ssaki masowo giną zabijane przez tzw. czerwony zakwit powodowany przez toksyczne algi. W bieżącym roku czerwony zakwit zabił już 181 manatów, a eksperci obawiają się, że ofiar będzie więcej. Dotychczas rekordowy pod względm ofiar alg wśród manatów był rok 1996, gdy zginęło 151 zwierząt.
Czerwony zakwit to naturalne zjawisko, jednak w bieżącym roku bardzo ciepła zima spowodowała, że pojawił się on wyjątkowo wcześnie i jest bardzo obfity. Specjaliści starający się uratować manaty obawiają się, że algi będą kwitły jeszcze przez kilka miesięcy. Obszar Zatoki Meksykańskiej na którym doszło do zakwitu jest jednym z najważniejszych miejsc, w którym żyje szacowana na około 5000 osobników populacja florydzkich manatów. Przy zwykłym zakwicie zwierzęta wdychają toksyny gdy wynurzają się co około 20 minut, by zaczerpnąć powietrza. Jednak tegoroczny zakwit zatruł tez roślinność, którą spożywają zwierzęta. Wchłaniana trucizna paraliżuje manaty, które nie mogą się wynurzyć i toną.
Eksperci apelują do mieszkańców Florydy, by informowali ich o zauważeniu manatów, które mają problemy z poruszaniem się. Takie zwierzę jest wówczas przenoszone do basenu na terenie szpitala w ogrodzie zoologicznym. Tam otrzymuje zastrzyki z atropiny oraz antybiotyków. W basenie przez 24 godziny na dobę przebywają ratownicy, którzy pomagają manatom utrzymać głowy nad powierzchnią. Nawet wtedy, gdy zwierzęta uda się wyleczyć, ich powrót do oceanu nie jest możliwy, gdyż popłynęłyby w stare miejsca. Muszą przebywać w niewoli do końca zakwitu. Dotychczas uratowano 12 manatów. Pięć z nich po wyleczeniu, trzeba było przewieźć w inne miejsca, by można było ratować kolejnych pacjentów. W ogrodzie zoologicznym przebywają też wcześniej przyjęci pacjenci - manaty, które odniosły obrażenia podczas zderzeń z łodziami.
Manaty są gatunkiem zagrożonym i prawo Florydy zabrania ich dotykania, ścigania i niepokojenia. Jednak w tak krytycznej sytuacji, z jaką mamy do czynienia, mieszkańcy nie obawiają się, że podtrzymując głowę zauważonego manata do czasu nadejścia specjalistycznej pomocy będą narażeni na nieprzyjemności ze strony władz.
Komentarze (11)
Lukas_Art, 14 marca 2013, 23:40
Szkoda zwierzaków. Bo pocieszne i raczej bezbronne. I ładne, choć grubasy straszne No i postawa ludzi wspaniała.
mikroos, 15 marca 2013, 01:28
Nie rozumiem. Kiedy ludzie strzelają do jeleni, to jest źle, bo ingerują w przyrodę.
Kiedy ratują manaty, to jest dobrze, choć ingerują w przyrodę?
Nie rozumiem.
BOINC, 15 marca 2013, 07:15
Dla tego, że ten zakwit alg na taką skalę to w znacznym stopniu wina ocieplenia klimatu, a w tym mamy swój udział...
pogo, 15 marca 2013, 08:21
To trochę tak jak wtedy gdy wybiliśmy wilki w WB.
Teraz nie możemy ingerować w liczebność jeleni, które się przez to namnożyły (bez względu na to czy wilkami czy strzelaniem).
Ale gdy zepsuliśmy coś innego i spowodowaliśmy zakwit to nagle jest dobrze, że ingerujemy...
Kolejny "eksperyment" na zasadzie "a co się stanie jak poprzeszkadzam naturalnemu biegowi rzeczy"?
Lukas_Art jak możesz się przyglądać z pobłażliwością takiej ingerencji?
Mariusz Błoński, 15 marca 2013, 10:42
Jeśli się coś zepsuło, to warto to naprawić. Tym bardziej, jeśli zepsuło się tak skomplikowany system. Chociażby z pobudek czysto egoistycznych - nie rozumiemy go, nie wiemy gdzie i jak przyjdzie nam za to zapłacić. A wiemy, że już przychodzi.
Wilki i jelenie. Rozrośnięta populacja w UK to wielka szansa na wprowadzenie wilka. Bo jego reintrodukcja powinna być w takiej sytuacji dość prosta. A myślę, że specjaliści są w stanie ocenić, w jakim tempie będzie się populacja wilków rozrastała. Można ją więc będzie kontrolować. Co, oczywiście, nie oznacza, że obecnie same wilki sobie poradzą z nadmiarem jeleni. Zapewne sobie nie poradzą, bo człowiek zbyt dużo już napsuł. Można zrobić i jedno i drugie.
Lukas_Art, 15 marca 2013, 11:55
To że człowiek jest odpowiedzialny za czerwony zakwit nie jest wcale pewne na 100%, choć zapewne coś jest na rzeczy.
A jeśli chodzi o tą ingerencję w przyrodę, to powiem - zwłaszcza do Pogo i Mikroos - że nie dość, że mogę spokojnie patrzeć na taką ingerencję, to jeszcze głośno jej przyklasnę. A to dlatego, że jest to ingerencja pozytywna, nie niszczący przyrody… w imię przyrody. Ok, można powiedzieć, że algi też są organizmami żywymi, ale z tego co wiem nie mają sytemu nerwowego na tyle rozwiniętego, aby odczuwać ból, głód czy instynkt macierzyński.
Równie dobrze można by powiedzieć, że nie powinno się walczyć z wirusem grypy czy z rakiem, bo to ingerencja w przyrodę. Nie powinno się też zabezpieczać przed nadchodzącym huraganem i powodzią, bo to też ingerencja w przyrodę. Tyle że grypa, rak, huragan i powódź nie dostaną kulki w łeb i nie będą cierpieć bólu - jeleń tak, i manat też.
Dlatego taka ingerencja, opowiadająca się za ocaleniem żywych organizmów jest w pełni uzasadniona.
P.S. Z drugiej strony nie ma się co czarować: gdyby manaty rozmnożyłyby się jak jelenie, a jelenie byłyby gatunkiem zagrożonym (jak obecnie manaty), to nikt by się tymi pociesznymi tłuściochami nie przejmował. Smutne to - tak jakby wartość życia danego gatunku zależała od zagęszczenia jego populacji
Lukas_Art, 15 marca 2013, 11:59
Dodam jeszcze, że nie ma się co dziwić temu, że wartość życia zależna jest od jego częstotliwości. Tak samo było z puszkami po Coca-Coli czy po piwie w latach 80 i 90, kiedy napoje puszkowe były towarem deficytowym. Budowało sie piramidki na meblach, aby pokazać, że oto jestem wielki luzak, bo mam piramidkę z puszek na szafce. I to tylko dlatego, że puszek było mało i dlatego miały wartość.
mikroos, 15 marca 2013, 16:29
Ale już ratowanie manatów jest na 100% pozytywne i to wiesz na pewno?
Nie zauważasz chyba tego, że ratowanie jednych organizmów bardzo często oznacza jeszcze większą szkodę dla innych.
Lukas_Art, 15 marca 2013, 17:41
Owszem, nie jest na 100% pewne, że to człowiek jest odpowiedzialny za czerwony zakwit (w internecie jest sporo na ten temat). Tak, jestem pewny, żę ratowanie manatów jest na 100% pozytywne. Ty sądzisz inaczej? I na koniec, w jaki sposób ratowanie manatów zagraża innym gatunkom? Bo nie kumam.
mikroos, 15 marca 2013, 19:06
Nigdzie nie napisałem, że konkretnie w przypadku manatów innym gatunkom może stać się krzywda. Ale już np. nadmierna liczba bobrów, wynikająca z braku drapieżników, może doprowadzić do ogromnych szkód w przyrodzie. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku jeleni, o których dyskutowaliście niedawno - nadmierny rozrost ich populacji zagraża populacjom ptaków. Tego zdajesz się już nie zauważać.
Lukas_Art, 16 marca 2013, 17:18
Ja tu nie widzę żadnej informacji o bobrach-niszczycielach, ale o zagrożonych manatach. Poza tym nie czarujmy się: za niszczenie przyrody odpowiada człowiek, to człowieka powinno się zdepopulować, a już na pewno tych, co nie chcą podpisać umów o ograniczaniu emisji CO2, tych którzy każą ludziom segregować durne butelki (np. samorządy), a potem sprzedają ziemie swoich miast pod budowy nowych hal produkcyjnych. Wiem, wiem, tak to już jest, taki mamy czas, że bez fabryk i kominów cywilizacja padnie, ale nie zmienia to faktu, że właśnie człowiek odpowiada za przyrodę i za to czy będzie równowaga w ekosystemie czy nie.
Na przestrzeni dziejów gatunki się pojawiały i wymierały - to całkiem naturalne, ale dopiero człowiek świadomie zaczął je stwarzać i niszczyć. I właśnie taka ingerencja w przyrodę mnie drażni - ingerencja negatywna, ingerencja eksperymentalna, łupieżcza, zaborcza.
Tak bardzo boisz się o ptaki, bo jelenie im zagrażają? No to poczytaj sobie jak Chińczycy dbają o przyrodę i dostosowują ją sobie pod swoje widzimisię i jak "pozytywne" skutki to przynosi. To cytat ze strony: czywiesz.pl:
"W 1958 roku w dokumencie "Wskazówki o zwiększeniu higieny poprzez usunięcie czterech plag" najwyższe władze Chin zobligowały obywateli do walki ze szczurami, komarami, muchami i... wróblami (oskarżanymi o wyjadanie ziarna na zasiewy). Grupy ludzi uzbrojonych w bębny, grzechotki, talerze i inne przedmioty wywołujące hałas przepłaszały wróble z miejsca na miejsce, co powodowało, że ptaki te (mające słabe serca) padały z wycieńczenia. Niszczono także ich gniazda i strzelano do nich z proc. Doprowadziło to do znacznego przetrzebienia populacji wróbli w Chinach i przyniosło katastrofalne efekty w postaci plagi szarańczy i spowodowanego przez nią głodu".
I my, zamiast uczyć się na błędach - jak przystało na ludzi myślących - robimy to samo. A to wilka trzeba przegnać, a to teraz jelenie, a może by tego wilka jednak przywrócić, itd. Ciekawe czy władze Chin w swej bezgranicznej mądrości przewidziały plagę szarańczy.