Spór o internet
Podczas rozpoczętego właśnie Światowego Kongresu nt. Technologii Informacyjnej (WCIT) może rozegrać się decydująca bitwa o kontrolę nad internetem. Obecnie jest on zarządzany przez amerykański ICANN, ale na forum ONZ trwają starania, by siecią zarządzała Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna, co znakomicie wzmocni rolę takich krajów jak Rosja czy Chiny.
ICANN (Internet Corporation for Assigned Names and Numbers) to prywatna niedochodowa organizacja z siedzibą w Los Angeles. Jej zadaniem jest globalna koordynacja unikatowych identyfikatorów sieciowych oraz zapewnienie internetowi stabilności oraz bezpieczeństwa. ICANN koordynuje prace związane z przydzielaniem adresów IP, rozdziela bloki adresów lokalnym organizacjom koordynującym, zarządza domenami najwyższego rzędu.
ICANN powstał z 1998 roku po to, by przejąć zarządzanie internetem z rąk rządu USA. Znaczną niezależność uzyskał w 2006 roku, a gdy w roku 2009 dobiegła końca umowa pomiędzy ICANN a rządem USA, na podstawie której ICANN sprawował pieczę nad siecią, z różnych stron świata pojawiły się głosy domagające się większego udziału w pracach ICANN. W tym samym roku ICANN podpisał z Departamentem Handlu (DoC) USA umowę, która osłabiała pozycję DoC, zmniejszając jego kompetencje nadzorcze. Coraz częściej zaczęto mówić o tym, że kontrolę nad internetem powinna sprawować Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna.
Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon, otwierając obrady WCIT powiedział: Zarządzanie technologią informacyjną i komunikacyjną powinno być przejrzyste, demokratyczne i obejmować wszystkich akcjonariuszy. Jestem zadowolony, że podjęliście kroki w tym kierunku, w tym takie, które mają na celu nadanie odpowiednich praw społeczeństwu obywatelskiemu i sektorowi prywatnemu. Cały system Narodów Zjednoczonych jest za otwartym internetem. Ban Ki-moon powołał się na Powszechną Deklarację Praw Człowieka, gwarantującą wolność wypowiedzi. Musimy współpracować i porozumieć się na temat efektywnego zapewnienia otwartości, dostępności i bezpieczeństwa cyberprzestrzeni - dodał.
Diabeł jednak, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Wiemy, jak działa internet pod dotychczasowym zarządem ICANN. Zmiana sposobu zarządzania może wiązać się z koniecznością rozwiązania wielu spornych kwestii. Podczas WCIT aktywnie działają lobbyści, którzy próbują załatwić interesy poszczególnych krajów czy grup nacisku. Na przykład European Telecommunications Network Operators (ETNO) twierdzi, że dostawcy treści powinni płacić operatorom sieci za przesyłane dane. Chcą wprowadzenia podobnego modelu rozliczeń, jak np. w telefonii komórkowej. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiają się oczywiście dostawcy treści. Zauważają oni, że jeśli np. musieliby płacić za ilość przesłanych danych, to serwisy takie jak YouTube stałyby się niedostępne dla mieszkańców uboższych krajów. Google'owi nie opłacałoby się bowiem płacić za wysyłanie do Afryki gigabajtów danych, gdyż wpływy z reklam nie zapewniłyby odpowiedniego zysku.
Jednak opłaty to nie najważniejszy problem. Największym zagrożeniem dla internetu mogą być żądania państw, które twierdzą, że zarządzanie internetem powinno podlegać "demokratycznej" kontroli Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU). Każdy z członków ITU ma takie samo prawo głosu, zatem spełnienie tego żądania oznaczałoby, że kontrola nad siecią zostałaby przekazana z rąk prywatnego ICANN znajdującego się pod luźnym nadzorem amerykańskiego Departamentu Handlu, organizacji, w której takie samo prawo głosu mają USA, Chiny czy Egipt. Obecnie członkami ITU są wszystkie kraje członkowskie ONZ - z wyjątkiem Palau i Tajwanu, którego członkostwo zostało zablokowane przez Chiny - oraz Watykan.
Pojawiają się też inne propozycje, takie jak zakaz anonimowego wypowiadania się w sieci, zezwolenie na głęboką inspekcję pakietów czy przekazanie poszczególnym krajom prawa do całkowitego zarządzania internetem na swoim terytorium.
Istnieją też firmy i organizacje, które nie chcą żadnych zmian w zarządzaniu internetem. Przedstawiciele Mozilli wyrazili wątpliwości, czy ONZ lub ITU w ogóle powinny zajmować się internetem. Internet nie potrzebował żadnych międzynarodowych umów by powstać, rozszerzać się, rozwijać i zmieniać globalne społeczństwo. Internet nie potrzebował żadnych zgromadzeń rządów, które podpisywałyby nowe traktaty. Nie ma powodów by sądzić, że jakikolwiek traktat wypełni jakąś obecną potrzebę czy naprawi jakieś niedociągnięcie.
Vint Cerf, jeden z twórców internetu, zwrócił uwagę, że w czasie krótszym niż 20 lat jedna trzecia ludzkości zyskała dostęp do internetu właśnie dlatego, że jest on praktycznie wolny od rządowej i biurokratycznej interwencji.
Jednak sekretarz generalny ITU, Hamadoun Toure, odpowiada, że Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna chce jedynie, by internet dotarł także do ubogich. Brutalna prawda jest taka, że internet pozostaje przywilejem przede wszystkim bogatej części świata. ITU chce to zmienić - mówi. Jeszcze przed WCIT Toure mówił: Jedynym celem WCIT jest stworzenie takich regulacji, które będą korzystne dla wszystkich członków, stworzą solidne podstawy pod przyszły rozwój globalnej komunikacji. Konferencja zajmie się problemami związanymi z ułatwieniem dostępu dla wszystkich. Zapewnił też, że ITU nie chce przejmować od ICANN zarządzania internetem. Chce jedynie tak zmienić międzynarodowe traktaty, by dostęp do internetu był łatwiejszy oraz by uprościć walkę ze spamem i lepiej zadbać o bezpieczeństwo sieci.
Warto jednak przypomnieć, że od lat 90., gdy tylko stało się jasne, jak wielkie znaczenie ma i będzie miał internet, ITU starała się, pod naciskiem wielu państw członkowskich, przejąć nad nim kontrolę. Dlatego właśnie rząd USA zdecydował się na utworzenie ICANN. Przekazanie zarządzania prywatnej firmie ma osłabić oskarżenia, że internet znajduje się pod kontrolą jednego państwa.
Komentarze (3)
sig, 4 grudnia 2012, 12:20
Niech panowie ONZ najpierw zrobią coś o zasięgu internetu, i zarządzają tym za (stosunkowo niewielkie) pieniądze jakie ma ICANN. Czyli bez biurokracji, zbędnych stanowisk dla "krewnych i znajomych królika etc". Albo prościej zrobią coś co działa dobrze. Bo prywatne instytucje już nie raz pokazały że potrafią, podczas gdy ONZ ciągle udowadnia że jak przyjdzie co do czego to nic nie może (ze względu na prawo weta przyznane USA, Rosji i Chinom, za co by się nie zabrali któremuś z tych państw się nie nie podoba).
ps jak już mieniać internet to nadal prywatyzować, a nie oddawać politykierom w ich żądne władzy łapy.
jendrysz, 8 grudnia 2012, 02:31
Tak się wydaje, bo większość bankrutuje, pada i tego nie widać, tylko nieliczne pokazały że potrafią.
Osobną sprawą jest co potrafią. Widać to na bardzo prostym przykładzie wziętym z USA.
Pewna firma publiczna czyli NASA potrafiła zrobić dużo więcej niż wszystkie czołowe firmy razem wzięte. Do teraz, żadna prywatna firma nie potrafi latać w kosmos. Dopiero gdy NASA opanowała kosmos, zdobyła olbrzymią wiedzę, to te "potrafiące" firmy po 40 latach, ucząc się za pieniądze NASA, mając ją na talerzu i nie płacąc za nią próbują wreszcie lecieć w kosmos.
Oczywiście te firmy teraz do tej wiedzy dokładają swoje trzy grosze i zaczynają to patentować już jako swoje.
To jest klasyczny przykład jak z publicznego robi się prywatne.
Oczywiście przedtem politycy muszą się postarać by te publiczne (np ONZ) było niesprawne i wciskać naiwnym, że publiczne jest zawsze niesprawne.
i będziemy mieć takie koszty jak przy wspomnianych w artykule komórkach. O możliwościach i zasięgu tych prywatnych przypominać już nie muszę.
Gdyby np firmy telekomunikacyjne nie blokowały telefonii internetowej to prawie wszystkie by padły bo internet radiowy jest dużo lepszy niż te komórki.
Wiecie dlaczego np w Polsce telewizja nie przenosi się na satelity i nie zwalnia częstotliwości naziemnych dla potrzeb internetu radiowego?
PS.
Firmy prywatne sprawdzają się w małej skali, nie w dużej.
sig, 8 grudnia 2012, 07:01
Któreż to NASA w czasach swojej świetności (zimnej wojny) dysponowała gigantycznym budżetem, niedostępnym dla prywatnych firm (macie pokazać ruskom że gówno potrafią, nieważne ile to będzie kosztować). Swoją drogą technologie rakietową mają od nazistów (rakiety V1 i V2, ich konstruktorzy byli filarem NASA), a ci z kolei od pewnego anglika (nie pamiętam w tej chwili nazwiska, ale rozwijał swoje konstrukcje prywatnie bo rząd nie był zainteresowany), do którego wprost odesłali amerykanów po pytaniu "jak robić takie rakiety jak wy?". Gdyby nie zaporowe haracze na państwa już dawno latalibyśmy w kosmos dużo taniej niż teraz.