Dwa geny, zero otyłości
Wzbogacenie genomu myszy o zaledwie dwa geny pochodzące od bakterii pozwala na całkowite zapobieżenie otyłości - wykazali naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Co ciekawe, mechanizm badanego zjawiska był zupełnie inny od spodziewanego.
Do swojego eksperymentu naukowcy, kierowani przez dr. Jasona Deana, wykorzystali geny kontrolujące tzw. cykl glioksylanowy - serię reakcji pozwalających bakteriom i niektórym roślinom na przetwarzanie kwasów tłuszczowych w węglowodany. Ponieważ do możliwości przeprowadzania cyklu glioksylanowego brakuje ssakom zaledwie dwóch genów, badacze postanowili sprawdzić, czy dodanie ich do genomu myszy wywoła spodziewany efekt.
Jak się okazało, przeniesienie fragmentów bakteryjnego DNA do komórek mysiej wątroby pozwala na spalanie kwasów tłuszczowych, lecz produkty tej reakcji są zupełnie inne od spodziewanych. Zamiast wytwarzać cukry proste, jak bakterie, myszy spalały tłuszcz... bezpośrednio do czystego dwutlenku węgla i wody.
Dalsze testy wykazały, że zmodyfikowane genetycznie myszy były całkowicie oporne na wystąpienie otyłości, nawet po "przestawieniu" na dietę wysokotłuszczową. Pozwala to przypuszczać, że podobna modyfikacja genetyczna mogłaby zapobiegać otyłości także u ludzi.
Co ciekawe, istnieje możliwość, że geny podobne do tych badanych przez dr. Deana już teraz są obecne w organizmach ssaków, lecz zostały inaktywowane. Zjawisko takie odkryto kilka lat temu u drobiu, niewykluczone więc, że naturalny sposób na zapobieganie otyłości jest ukryty także w naszych genomach.
Komentarze (32)
lucky_one, 17 czerwca 2009, 07:46
Pomysł bardzo fajny i jak widać działający.. Trzeba tylko ustalić czy pozbycie się tłuszczu nie powoduje jakichś głębszych konsekwencji - bo przecież trochę tego tłuszczu każdy człowiek potrzebuje; do termoizolacji, kobiety do tego żeby mieć piersi czy kształtne inne części..
pogo, 17 czerwca 2009, 08:30
czyli pytanie ile to tego tłuszczu spala... i jak się zachowuje gdy go prawie nie dostarczamy...
czesiu, 17 czerwca 2009, 14:42
Absolutne minimum tłuszczu uznawane za zdrowe dla ludzi wynosi 12% dla kobiet i 5% dla mężczyzn.
Wg strony sportsmedicine.about.com poziom tłuszczu poniżej 14% dla kobiet i 8% dla mężczyzn nie daje żadnych dodatkowych korzyści.
Skutkami ekstremalnie niskiego poziomu tłuszczu są kontuzje, obniżona wydajność oraz zwiększenie ryzyka problemów zdrowotnych.
Różne strony internetowe podają różne minima, ja się spotkałem na przykład z wartościami 10% dla mężczyzn i 12% dla kobiet.
mikroos, 17 czerwca 2009, 14:48
Być może w wydolności czy poprawie VO2max nie, ale jeżeli np. chcesz podjeżdżać rowerem pod Col Madone (927 metrów przewyższenia na odcinku niecałych 15 km), to walczysz o każdy gram masy. Owszem, jest to wariactwo sprzeczne ze zdrowym stylem życia, ale nie zgodzę się, że redukcja masy poniżej tych 8% nie daje korzyści.
k0mandos, 17 czerwca 2009, 14:52
Zależy co chcemy rozumieć przez korzyści Dla jednych korzyścią będzie wygranie wyścigu i zgarnięcie niezłej sumki, dla innych sylwetka pozwalająca reklamować bieliznę a dla jeszcze innych zdrowy tryb życia. Korzyść przynosi właściwie każde działanie - należy rozpatrywać jakim kosztem.
thikim, 17 czerwca 2009, 15:30
Jeśli masz na myśli takie korzyści to równie dobrze możesz udowadniać korzyści ze ślepoty w postaci lepszej percepcji muzyki.
k0mandos, 17 czerwca 2009, 15:35
Tylko, że tkanka tłuszczowa narośnie z powrotem i to szybciutko Ze wzrokiem może być ciężej
mikroos, 17 czerwca 2009, 15:49
Bardzo wyraźnie napisałem, o jakich korzyściach mowa i równie dobitnie wyraziłem przekonanie, że jest to szaleństwo. Byłbym więc wdzięczny, gdybyś nie prezentował moich słów jako wyrazu aprobaty dla takich postaw.
czesiu, 17 czerwca 2009, 19:19
Problemem nie są "korzyści", ale skutki uboczne - jaki zysk dla mającego 60kg zawodnika da różnica 1,2kg - 5-10 sek? Po uwzględnieniu większego ryzyka kontuzji może się okazać że gra nie była warta świeczki. Rozumiem sportowców - każdy chce mieć jak największą przewagę nad konkurencją, a po osiągnięciu pewnego poziomu już nie ma możliwości zwiększenia wydajności, więc szuka się innych rozwiązań. Moim zdaniem w wszystkich sportach, gdzie waga jest faktorem powinien obowiązywać minimalny wskaźnik BMI, poniżej którego zawodnik nie zostanie dopuszczony do zawodów (chce uczestniczyć to dostanie po cegle do kieszeni). To samo tyczy się sprzętu.
Tak z ciekawości - wyniki ciężarowców dalej są przeliczane względem ich wagi, czy MKOL wreszcie poszedł po rozum do głowy i bierze pod uwagę stosunek wagi do wzrostu?
mikroos, 17 czerwca 2009, 20:31
Na 5-km podjeździe o nachyleniu 24% (co wcale nie jest rzadkością w Alpach) zyskuje się aż 5 sekund za każde 100 g masy. A więc jest to OGROMNA różnica.
jendrysz, 18 czerwca 2009, 01:14
Ale tylko pod warunkiem, że ten kolarz dostarczy sobie energie z innego źródła. A to też forma dopingu. Wówczas przy takim dopingu ten zapas 8%, czyli 5kg. tłuszczu rzeczywiście jest tylko balastem. Gdyby ten kolarz przez tydzień nie jadł, pił tylko wodę z górskich potoków i miałby do przejechania 200km. dziennie, bez tych 8% tłuszczu długo by nie pociągnął. Chciałbym zobaczyć taki kilkudniowy wyścig (1000km), bez jakiegokolwiek dopingu energetycznego, bez całego sztabu wspierającego, regenerującego, itd. Dopiero, to by pokazało, jaki kolarz jest najbardziej sprawny i jaki zapas tłuszczu jest optymalny.
mikroos, 18 czerwca 2009, 01:21
Ależ nie Żadnego dopingu nie potrzeba, bo wystarczy, żeby zawodnik miał mniej balastu do podciągnięcia pod górę i już jedzie szybciej lub przynajmniej wolniej się męczy przy tej samej szybkości, a to da mu szansę w pojedynku na finiszu.
Mam rozumieć, że przez pojęcie dopingu rozumiesz dojadanie żelu energetycznego, bananów i wafelków oraz zapijanie ich izotonikiem?
Wszystkie teamy mają bardzo podobny sztab, więc szanse są wyrównane i na górze i tak wygrywa ten, kto był najsilniejszy (no dobra, rower ma trochę wpływu).
jendrysz, 18 czerwca 2009, 02:42
Czyli najlepiej by było bez balastu (zero tłuszczu)? To skąd zawodnik miałby wziąć energie na przejechanie nawet jednego kilometra? Człowiek magazynuje (w wątrobie) cukry?
Redbul-ów, lisci koki, czymkolwiek podawanym z zewnątrz. Od początku do końca zawodów, zawodnik powinien opierać się na własnych możliwościach, bez wpływów zewnętrznych.
Dokładniej, to czołowe drużyny mają podobne sztaby i te sztaby wspomagając biorą udział w tej walce.
Poza tym, te sztaby nie zajmują się tylko sprzętem, leczą, regenerują, ale tylko czołowych zawodników. Część zawodników takich możliwości nie ma. Łamie to zasadę równych szans. Jest to też forma faworyzującego dopingu.
Wracając do tematu tłuszczu, człowiek musi mieć zapas tłuszczu, bo na co dzień nie ma sztabu, który by go "wspomagał".
mikroos, 18 czerwca 2009, 02:59
A nie magazynuje? Ależ owszem, magazynuje i to u zawodowców nawet do 2500-3000 kcal, a do tego dochodzi rezerwa mięśniowa Poza tym, tak jak mówiłem, dożywiają sie na bieżąco (izotoniki, żele energetyczne o kosmicznej wartości energetycznej, banany, ciasteczka - czego dusza zapragnie!). Najbardziej radykalni zawodowcy schodzą do 4%, co w praktyce oznacza praktycznie zerową zawartość tkanki tłuszczowej, i nierzadko wygrywają, a nie tylko dojeżdżają na metę. Podkreślam: nie jest to zdrowe, ale daje korzyść na podjazdach i nie zaprzeczysz temu, bo to wynika z prostych praw fizyki.
No błagam Cię, liście koki i Red Bull na trasie Tour de France w XXI wieku? Nie obraź się, ale chyba nie doczytałeś czegoś na temat kolarstwa.
Oczywiście, i niech ciągnie za rowerem oponę od samochodu. A tak na poważnie: na szosie zawsze znajdzie się powód, żeby uznać wyniki za skrzywione. Bo to jeden jechał za drugim i korzystał z ciągu aerodynamicznego, a to inny nie złapał gumy i przez to zyskał w nieuczciwy sposób, a jeszcze innemu wiatr zawiał w inną stronę, bo jechał w ucieczce i zdążył przed wichurą. A prawda jest taka, że i tak zawsze kolarze przyznają uczciwie, że wygrał najlepszy. Zresztą prawda jest taka, że nawet jeśli zawodnik ma pod sobą gorszy rower, ale jedzie wybitnie dobrze, to i tak za rok trafi do lepszej drużyny, gdzie dadzą mu lepszy rower.
Swoją drogą, jeśli masz ochotę na zmagania wyłącznie ludzi, zawsze możesz oglądać kolarstwo torowe, gdzie wpływ sprzętu jest na dobrą sprawę minimalny, a sport jest niesamowicie spektakularny.
To chyba oczywiste, że lider dostaje największe wsparcie. Kolarstwo jest dyscypliną drużynową, ale o tyle specyficzną, że do mety pierwszy musi dojechać lider - zawsze ten sam. Gdyby nie dostawał pomocy na najlepszym poziomie, wówczas wysiłek całej drużyny zostałby zmarnowany. Nie musisz lubić tego sportu ani akceptować jego zasad, ale uznawanie koncentracji zespołu na sukcesie pojedynczego zawodnika za niekorzystne zjawisko świadczy tylko o bardzo pobieżnym zrozumieniu zasad wyścigów szosowych.
Aha, jeszcze jedno. Możesz mówić o tym, że zrzucanie wagi przed takim wyścigiem zwiększa ryzyko wypadku i niedojechania do końca, ale uwierz mi: zawodowcy wiedzą lepiej, co im służy. Jeżeli podejmują to ryzyko, to świadczy to tylko o tym, że wiedzą co robią. Oni wiedzą znacznie lepiej od jakiegokolwiek kibica, czy lepiej schudnąć, czy nie. I jeśli chudną, a mimo to są w stanie przejechać 3300 km po górach w ciągu 3 tygodni, to najwidoczniej tak właśnie jest z punktu widzenia osiągów najkorzystniej.
Pozdrawiam
czesiu, 18 czerwca 2009, 12:53
No tak, bo oni tam wszyscy są tacy wydajni dzięki zupce ogórkowej. Na marginesie ciekawym jest że czołówka kolarzy albo ma raka albo jest chora na astmę... A, wiem to te górskie powietrze tak dobrze im służy.
jendrysz, 18 czerwca 2009, 15:41
I w efekcie trudno określić czy decydują możliwości organizmu, czy zakres doładowania.
to są warunki niezależne, losowości do końca nie da się wykluczyć, ale wspomaganie można. O... I do tego jeszcze, przy temperaturze 0 stopni, bez ciepłych ubrań, bez jedzenia, uczestnicząc codziennie (przez tydzień) w kilku startach, powinni być odizolowani od innych ludzi, zamknięci na tym torze. To, by były równe warunki dla każdego. Wówczas, okazałoby się kto byłby lepszy. Eskimos z "balastem", czy Etiopczyk bez tego "balastu"? Wygrywa zespół, a oficjalnie podają, że zawodnik. Tu jest ta zmyłka.Ale nie robią tego samodzielnie, mają wspomaganie i przez to nie jest ich zasługą. Dla wychuchanego, wygrzanego zawodnika znaczne ograniczenie tłuszczu jest korzystne. natomiast dla przeciętnego człowieka takie ograniczenie tłuszczu, bez tamtego wspomagania, byłoby szkodliwe. Równie szkodliwe jak nadmiar tłuszczu.
Dlatego marzą mi się turnieje, w których warunki, byłyby podobne do tych jakie czasem spotykają zwykłych ludzi. Bez tego chuchania, głaskania. W ciężkich warunkach, ale przez tydzień, nie przez jedną godzinkę, czy dwie.
mikroos, 18 czerwca 2009, 16:30
Tego nie powiedziałem, ale podane przykłady były akurat absurdalne.
Nawiązanie do Armstronga jest kłamliwe, a do tego bezczelne. Wątpisz w to, że był chory? Myślisz,że celowo wywołał sobie nowotwór z czternastoma przerzutami? Cała nagonka bierze się z faktu, że W CZASIE LECZENIA brał Epogen, który faktycznie jest środkiem zabronionym. Problem w tym, że efekt działania Epogenu utrzymuje się przez max kilka miesięcy (120 dni żyją erytrocyty wytworzone dzięki niemu), więc zanim zaczniesz obrażać, doczytaj.
A co do astmy, to chyba też pomyliłeś sporty. Jeżeli twierdzisz, że masz rację, udowodnij to i podaj mi nazwiska kolarzy z pierwszej dwudziestki UCI, którzy rzekomo cierpią na astmę, skoro jest ich tak bardzo wielu.
No tak, skandalem jest, że jedzą. Najlepiej byłoby przeciez, gdyby przyjeżdżali upasieni jak prosiaki, a potem nie jedli nawet śniadań w hotelu.
Poziom doładowania jest na tyle podobny we wszystkich drużynach, że możesz go pominąć jako czynnik wpłwający na wynik. Poza tym chyba oczywiste jest, że nawet grając w piłkę na podwórku kompletnie po amatorsku chlopak lepiej odżywiony będzie w lepszej dyspozycji niż ten, który nie zjadł danego dnia śniadania.
Poza tym idąc tym absurdalnym tokiem myślenia można by było stwierdzić, że sam trening też jset nieuczciwą formą wspomagania organizmu.
Mam rozumieć, że otyłość jest Twoim zdaniem optymalnym stanem organizmu, bo zapewnia energię na długotrwały wysiłek? Błagam Cię, zejdź na ziemię, bo zaczynasz powoli wygadywać bzdury.
Znów nieprawda. Każdy poważny dziennikarz podaje np., że wygrał Szmyd z grupy Liquigas albo Cavendish z grupy Columbia-Highroad. A że mamy w Polsce wielu niekompetentnych dziennikarzy, to dziękuj ich pracodawcom, a nie organizatorom wyścigów czy kolarzom. Bo OFICJALNIE absolutnie zawsze podawana jest nazwa drużyny.
I co z tego? Chyba oczywistym jest, że jeśli chcesz być kolarzem, musisz się dostosować do warunków jak kolarz, a nie jak kulturysta. Totalnie nie rozumiem, do czego w ogóle pijesz.
Tyle, że skoro sam mówisz, że powinein wygrywać najlepszy, to oznacza to konieczność trenowania. A to z kolei oznacza, że zburzona zostanie Twoja wizja pojedynku zwykłych ludzi. Sam sobie przeczysz.
No, faktycznie. Taki Tour de France to przecież turystyczna wycieczka do Francji ze zwiedzaniem widoczków.
k0mandos, 18 czerwca 2009, 16:47
Ale nie wiem po co to w ogóle piszesz. To jest oczywiste, a zawody mają taką formę, jaką mają.
Czyli twierdzisz, że potworny metabolizm, objętość płuc i inne czynniki genetyczne nie mają wpływu na wyniki sportowców. Niezłe bzdury.
Tyle, że cały team się na taką formę zgadza. Armstrong bo wygranej przeznaczał niezłą sumkę z wygranej na ucztę z prawdziwego zdarzenia dla swojego zespołu. Nie każdemu w życiu satysfakcję jego morda w srebrnym ekranie.
To, że leki na astmę są potencjonalnymi substancjami dopingowymi nie oznacza, że czołówka sportowców na te choroby choruje :-X
czesiu, 18 czerwca 2009, 21:55
"The US Olympic Committee reached similar conclusions after the 1996 summer games in Atlanta. Responding to a questionnaire, 117 out of 700 athletes (or more than 16%) reported suffering from asthma. The worst affected were the cyclists, where the proportion rose to 50%!"
ze strony http://www.cptips.com/respasm.htm
mikroos, 18 czerwca 2009, 21:58
Masz świadomość tego, że powołujesz się na dane sprzed 13 lat, prawda?
Poza tym polecam dokładną lekturę pierwszego akapitu, gdzie wyraźnie jest napisane, że nawet wśród amatorów pojawia się astma. A oni raczej nie potrzebują udawać choroby, by stosować doping. To nie ten poziom.
czesiu, 18 czerwca 2009, 22:03
I nie, nie piłem do armstronga. [tyczy się w szczególności jendrysza] Odnośnie dopingu w sporcie: Jeżeli uważasz, że wystarczy wziąć coś żeby wygrać jesteś w głębokim błędzie - Doping wspomaga, ale nie gwarantuje sukcesu.
Poza tym istnieją różne typy "dopingu": poprawiający regenerację, zwiększający siłę, zwiększający masę, zwiększający wydolność - jaki sport taki typ dopingu, amatorzy i tak mogą sobie odpuścić (największą polewkę mam z domorosłych kulturystów, którzy ćwiczą na masę a nie siłę).
No cóż, ja już pomimo 25lat żyję w głębokiej przeszłości...
mikroos, 18 czerwca 2009, 22:08
To skąd ten tekst o raku, skoro jedynym zawodnikiem z czołówki, który na tę chorobę zachorował, był właśnie on?
czesiu, 18 czerwca 2009, 22:54
Eh, mea culpa - z tym rakiem jednak grubo przesadziłem.
k0mandos, 18 czerwca 2009, 22:57
Jeżeli już o dopingu mówimy - czytałem ostatnio o ciekawej praktyce. Przetacza własnej krwi przed zawodami - właściwie zabieg niewykrywalny chyba się wydaje.