Test na nowotwór płuc
Nowotwór płuc to największy zabójca wśród nowotworów. Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że we wczesnych stadiach przebiega on niemal bezobjawowo, generalnie wykrywany jest więc późno.
Amerykańska firma Panacea Pharmaceuticals poinformowała właśnie, że znalazła sposób na wykrywanie tego typu nowotworu w bardzo wczesnych stadiach. Okazuje się, że w krwi 99% chorych występuje pewne białko, którego próżno szukać u zdrowych. Proteiny tej jest na tyle dużo, iż można ją wykrywać. Panacea Pharmaceuticals opracowało już odpowiednie testy i dały one bardzo obiecujące rezultaty.
David Carbone, dyrektor Centrum Badań nad Nowotworami Uniwersytetu Vanderbilta zauważa, iż rak płuc to jedyny nowotwór, dla którego nie istnieją dopuszczone na rynek testy.
Tymczasem wiadomo, że w przypadku palaczy i byłych palaczy ryzyko zachorowania jest od 10 do 50 razy większe, niż wśród osób zdrowych. Brak testu powoduje, iż w grupach ryzyka nie można wcześnie wykrywać choroby.
Stosuje się co prawda tomografię komputerową do badania pacjentów nie wykazujących żadnych objawów, ale w wielu przypadkach badanie daje nieprawdziwe pozytywne wyniki co oznacza, że zdrowe osoby poddawane są biopsji i innym ryzykownym procedurom. Z tego powodu, jak mówi Carbone, aż 20% osób, którym usunięto część płuca z powodu podejrzenia nowotworu, w rzeczywistości nie chorowało. To pokazuje, jak bardzo potrzebne są wiarygodne testy, które pozwolą zweryfikować wyniki innych badań.
Mark Semenuk, główny naukowiec Panacea Pharmaceuticals informuje, że we krwi chorych występuje proteina HAAH. Jest ona wykrywalna już na najwcześniejszym etapie rozwoju nowotworu, a można tego dokonać za pomocą obecnie stosowanych technik.
HAAH jako biomarkerem nowotworu jako pierwszy zainteresował się Jack Wands, dyrektor Live Research Center w Brown Medical School, który jest konsultantem w Panacea. Bada on tę proteinę od sześciu lat. HAAH jest produkowana przez zdrowe komórki ludzkiego ciała i nie trafia do krwi. Jednak komórki nowotworowe niosą HAAH na swojej powierzchni i uwalniają ją do krwi. Wands odkrył, że HAAH zwiększa mobilność komórek, pozwalając nowotworowi na rozprzestrzenianie się.
HAAH, jak stwierdził Wand, odgrywa podobną rolę w rozwoju raka mózgu, nerek, prostaty i przewodu pokarmowego. Naukowiec uważa, że osoby, w których krwi odkryte zostanie HAAH powinny być poddane dalszym badaniom na obecność nowotworu.
Panacea Pharmaceuticals pracuje też nad lekarstwem, które zwalcza HAAH. Już w tej chwili firma posiada licencję na przeciwciało, które powoduje, iż system odpornościowy zaczyna zwalczać komórki nowotworowe z HAAH.
Wstępne badania na myszach chorujących na nowotwory, podczas których wydzielana jest proteina, dały dobre wyniki. Obecnie trwają poszukiwania ochotników do testów klinicznych. Metoda opracowana przez Panacea wydaje się szczególnie obiecująca w przypadku tych nowotworów, których leczenie jest wyjątkowo trudne.
Komentarze (30)
Sebaci, 22 września 2007, 18:52
Chyba u 99% chorych jak się domyślam
Wykrycie nowotwora to jedno, a leczenie to drugie. Wycinanie płatów chorych płuc zaliczam do tych archaicznych metod
mikroos, 23 września 2007, 12:44
Ale wczesne wykrycie przeważnie jest wstępem do skutecznej terapii, nie zapominaj o tym! Szczególnie w przypadku nowotworów "operacyjnych" jest to bardzo istotne, żeby wykryć zmianę przed pojawieniem się pierwszych przerzutów/naciekania.
OGROMNY!!! błąd. Do przeżycia człowiekowi swobodnie wystarcza jedno płuco (a mówiąc precyzyjniej: do przeżycia przy ograniczonej aktywności fizycznej wystarcza nawet połowa jednego płuca), więc hipotetycznie wycięcie nawet całego płuca nie jest problemem. Resekcja płuca jest doskonałym pomysłem ze względu na to, że wycięcie tkanki chorobowo zmienionej wraz z tzw. marginesem daje niemal 100% pewności powodzenia terapii. W ostateczności dochodzi do tego adjuwantowa chemioterapia i leczenie jest zakończone niemal bez szkody dla pacjenta. Sam odpowiedz: po co płacić za bardzo drogie i obciążające terapie, gdy alternatywą jest wycięcie płuca, które i tak "jest nadmiarowe", tzn. można bez niego swobodnie przeżyć? I co jest większą inwazją na organizm: kilkumiesięczna farmako-, a czasem radioterapia, czy szybki zabieg chirugiczny? Resekcja narządu absolutnie NIE jest metodą archaiczną!!
Sebaci, 23 września 2007, 18:30
Jest, bo właśnie medycyna nie jest na tyle rozwinięta, żeby stosować inne, lepsze metody i trzeba wykonywać tego rodzaju zabiegi. Chemioterapia i radioterapia to też archaiczne metody. Dziś wychodzi się z założenia że nowotworu trzeba się pozbyć, aby przeżyć. Zamiast tego wystarczy poznać i zrozumieć mechanizmy powstawania nowotworów, to w jaki sposób się rozwijają, a dzięki temu stworzyć leki, które zahamują czynniki wpływające na rozwój nowotworu. Mam tu na myśli przede wszystkim nowoczesne leki przeciwzapalne, które sprawią, że z nowotworem da się żyć i nie będzie się rozwijał, nie trzeba będzie więc uciekać się do takich metod jak radioterapia, chemioterapia czy wycinanie guza. Naukowcy mają jeszcze spore pole do popisu, będą pojawiały się coraz to nowsze metody leczenia raka i za jakiś czas o owych archaicznych metodach będziemy mogli zapomnieć, rak nikomu nie będzie już straszny, nikt nie będzie z jego powodu umierał.
dirtymesucker, 23 września 2007, 20:32
niestety mikroos ale tu nie masz racji. poza tym naukowcy dają d*py ponieważ istnieje metoda wykrywania nowotworów za pomocą badania włosa a nawet linii papilarnych. analizując ich strukture oblicza sie prawdopodobieństwo wystapienia danej choroby (wykrywalnych jest już b. dużo choró a dopiero później używa sie konkretnej metody do wykrycia danego schorzenia ażeby potwierdzić. metoda daje super rezultaty: przykładowo już u siedmiolatka można stwierdzić iż w wieku ok. 40 lat zachoruje na nerki albo cośtam. metoda ta jest jednak nadal kosztowna i mało znana a szkoda. (to tak jak mało osób wie że na podstawie nagrania głosu można stwierdzic ile lat pali papierosy dana osoba)
mikroos, 23 września 2007, 21:34
Panowie, z całym szacunkiem, ustalmy jedno: od dwóch lat studiuję intensywnie kierunek bardzo, bardzo zbliżony do onkologii. Więc wybaczcie, ale troszkę się na ten temat znam I w przeciwieństwie do Was mam pojęcie o rzeczywistej praktyce klinicznej Zapewniam, że w przypadku nowotworów płuca wtedy, gdy tylko jest to możliwe, wykonuje się resekcję płuca i uważa ją za absolutnie skuteczną metodę, a do tego tanią, w związku z tym używaną na całym świecie.
Po pierwsze, odpowiedź do Sebaci: widzę, że gdzies przeczytałeś, gdzieś Ci dzwoni, a nie wiesz gdzie. Po pierwsze, leki przeciwnowotworowe nie są lekami przeciwzapalnymi, tylko tzw. inhibitorami kinaz - owszem, one dają pewną kontrolę nad guzem, ale mylisz się bardzo myśląc, że nowotwór to twór statyczny. Otóz on cały czas zmienia swoją strukturę, mutuje i dlatego w pewnym momencie może się stać niewrażliwy na działanie inhibitorów. Obecnie tylko jeden nowotwór (przewlekłą białaczkę szpikową) leczy się wyłącznie inhibitorami (w pozostałych jest to wyłącznie terapia wspomagająca), a i w tej sytuacji problem jest kolosalny, bo nie wie się, jak długo trzeba leczyć i kiedy można bezpiecznie przerwać terapię. Co gorsze, przerwanie terapii imanitibem choćby na dwa tygodnie powoduje, że jej wznowienie jest bez sensu, bo nowotwór nabywa oporność na leczenie. Nikt nie chciałby żyć na takiej bombie zegarowej. Po drugie, imatinib kosztuje około 7500 zł na miesiąc, czyli mniej więcej tyle, ile kosztuje cała operacja (czyli kompletny proces leczenia) - jeśli stać Cię na ciągnięcie takiej terapii przez lata, to śmiało. Bo ja Cię zapewniam, że żaden system opieki zdrowotnej na świecie nie zafunduje nikomu droższego leczenia, gdy można kogoś wyleczyć równie skutecznie niższym kosztem. Poza tym chyba raczysz zapominać, że każda terapia ma efekty uboczne i ciągnięcie jej przez lata jest - deikatnie mówiąc - uciążliwe dla pacjenta. Żeby nie być gołosłownym: http://www.chemocare.com/bio/tarceva.asp - masz tu wymienione efekty uboczne stosowanai inhibitora kinaz stosowanego w raku płuc. Jeśli myślisz, że to fajnie, gdy 30% leczonych ma tego typu objawy, to oczywiście masz do tego prawo. Tylko zapewniam, że w przypadku niedużego, zlokalizowanego nowotworu, chirurgia jest absolutnie wystarczająca i absolutnie nikt na świecie nie stosuje farmakoterapii tam, gdzie stosunkowo łatwo mozna kogoś wyleczyć jednym zabiegiem chirurgicznym. Widzę tu raczej wpływ nadmiaru Sci-Fi, niż realnej wiedzy klinicznej.
dirtymesucker: tu również popełniasz spory błąd. Ryzyko genetyczne absolutnie nie oznacza zachorowania. Tobie się wydaje, że jeśli ktoś ma predyspozycję, to na pewno zachoruje i jeszcze najchętniej byś chciał przewidzieć, w jakim dokładnie wieku. Tymczasem to wcale nie jest takie proste: owszem, można zrobić test i z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć ryzyko choroby (wybitne osiągnięcia na tym polu ma np. zespól prof. Jana Lubińskiego ze Szczecina), lecz trzeba jeszcze znaleźć bardzo konkretny test na to, czy to ryzyko znalazło już potwierdzenie w rzeczywistości, czyli krótko mówiąc: czy nowotwór już powstał. Medycyna niestety nie jest tak prosta, jak chciałbyś to widzieć, tu nie ma sytuacji zerojedynkowych. Poza tym znów pokazuje się elementarna niewiedza: Ty chciałbyś sprawdzać na podstawie cebulki włosa, co dzieje się w płucu. A tymczasem każdy nowotwór zaczyna się od mutacji - czyli mutacja musi zajść w płucu, a więc komórki w płucu będą inne, niż w cebulce włosa!!! Z cebulki możesz odczytać jedynie pewne statystyczne dane na temat ryzyka, na temat intensywności naprawy DNA itp., ale nigdy nie przewidzisz na podstawie cebulki włosa, co rzeczywiście dzieje się w danym momencie płucu. Wniosek z tego jest taki, że możesz na podstawie testu genetycznego jedynie wyznaczyć pewne predyspozycje, ale nigdy nie wykryjesz choroby ani nie dasz komuś gwarancji, że zachoruje bądź nie.
Aha, i jeszcze na temat linii papilarnych: jeśli znajdziesz mi jakąkolwiek wiarygodną publikację na ten temat, to daj znać. Bo akurat tak się głupio składa, że nikt jeszcze nie zna dokładnego mechanizmu genetycznego powstawania linii papilarnych, więc raczej niemożliwe, żeby na podstawie linii papilarnych osiągać wiarygodne dane na temat przyszłych zachorowań.
Sebaci, 23 września 2007, 22:12
Aj chrzanisz i chrzanisz Ja mówie o przyszłych lekach, dude, o których pewnie nie słyszałeś Powołuję się tu na najnowsze badania. Wiedz że nowotrór nie może się rozwijać bez pomocy układu immunologicznego, nad którym przejmuje kontrolę, by wykorzystać go dla własnych korzyści. Tłumisz zapalenie tlące się wokół komórek guza - nie dajesz mu szans na rozwój.
Ostatnio też słyszałem coś o lekach niszczących naczynia krwionośne doprowadzające tlen i składniki odżywcze do nowotworu (tylko to się tyczyło chyba tylko raka wątroby o ile się nie mylę). Też dobre
mikroos, 23 września 2007, 22:19
No to właśnie powiem, że Ty się strasznie mylisz, bo układ odpornościowy próbuje zlikwidować komórki nowotworu - czyli tłumiąc działanie układu odpornościowego tłumisz odpowiedź organizmu na nowotwór. Owszem, pewne leki przeciwzapalne próbowano stosować w testach in vitro, lecz in vivo poniosły sromotną klęskę, bo co najwyżej blokowały efekty uboczne istnienia nowotworu, ale absolutnie nie zabijały komórek
Natomiast co do immunoterapii nowotworów, czyli indukowania odpowiedzi immunologicznej na nowotwór (czyli "szczepionki przeciwnowotworowej", która indukuje! zapalenie i odpowiedź) odsyłam do prac prof. Andrzeja Mackiewicza
Natomiast leki niszczące naczynia to tzw. inhibitory angiogenezy, spośród których co najmniej kilka jest już zarejestrowanych do leczenia. Choć to fakt, badania ciągle trwają (stąd być może masz "najnowsze doniesienia"), bo ta właśnie grupa leków wydaje się być ekstremalnie obiecująca na przyszłość, razem z immunoterapią właśnie. I na całe szczęście pozwalają już teraz leczyć więcej nowotworów, na czele z rakiem jelita grubego (Avastin / bevacizumab), choć tak jak mówię, testy w leczeiu przeróżnych nowotworów trwają. Pozdrawiam.
dirtymesucker, 23 września 2007, 23:09
no tak mikroos o tym samym mówimy co potwierdzi mój post w "geny konspirują (...)". niemniej
jednak ty nie mówisz o tym co potrafi nauka tylko na jakie leczenie kogo stać. z jednym płucem można zyć, tak samo jak z jednym okiem czy jedną ręką ale to nie znaczy że wole mieć jeden organ mniej . . .
mikroos, 23 września 2007, 23:11
Widać, że nigdy nie byłeś na oddziale onkologii. Zapewniam, że to abrdzo ciekawe doświadczenie, które zostaje na całe życie w głowie. I jednocześnie zapewniam, że zdecydowanie każdy rozsądny człowiek wolałby żyć bez jednego organu, niż łykając leki przeciwnowotworowe. Naprawdę radzę zejść na ziemię i oderwać się wreszcie od Sci-Fi. Bo to, o czym Ty mówisz, to jest właśnie Sci-Fi, tego typu terapie nie są i nie będą tak tanie, jak Ty sobie o tym raczysz marzyć.
I jeszcze jedno: w przypadku mało zaawansowanego nowotworu zabieg chirurgiczny jest zwyczajnie skutczniejszy od jakiejkolwiek farmakoterapii. Mam wrażenie, że zachowujesz się jak dziecko (choć broń Boże nie uważam Ciebie za człowieka dziecinnego), któremu dawno zabawkową łopatkę: musisz się nią pobawić, nieważne, że koparka zrobiłaby to samo i szybciej, i skuteczniej - ale przecież łopatka jest taka urocza i fajna i kolorowa, nie?
Sebaci, 23 września 2007, 23:35
Układ odpornościowy co prawda próbuje likwidować komórki nowotworowe, ale czasem mu to nie wychodzi - i nowotwór się rozwija. Nowotrów ma zdolność oszukiwania i przechwytywania komórek układu odpornościowego, m. in. makrofagów, które działają na korzyść nowotworu, umożliwiając mu warunki do dalszego rozwoju. Nowe leki mogłyby wygaszać zapalenie. Nowotwór istniałby dalej (jego komórki nie byłyby zabijane w tego typu terapii), ale nierozwijałby się.
Co do wcześniejszego wykrywania choroby: wiadomo że rak powstaje na skutek mutacji kodu genetycznego, prawda? I teraz jest kilka opcji: mutacja pod wpływem działania środków chemicznych, promieniowania, predyspozycje genetyczne. Co do tych dwóch pierwszych, to oczywiste jest że nigdy nie da się przewidzieć z większym wyprzedzeniem, kiedy choroba nastąpi. A predyspozycje genetyczne - jak można przewidzieć kiedy nastąpi mutacja?
A wy to jak zwykle się kłócicie
mikroos, 23 września 2007, 23:35
Wręcz przeciwnie - dumaniem niezgodnym z rzeczywistością jest wiara, że na wszystko znadjzie się pigułka i w to, że jeszcze ileś tam lat i chirurgia będzie przeżytkiem.
dirtymesucker, 23 września 2007, 23:38
to właśnie więcej takich jak ty i mamy człowieka biegającego z dzidą. a poza tym zaprzeczasz sam sobie: najpierw mówisz że piszę sci-fiction a potem mówisz że latam z prymitywną łopatką.
mikroos, 23 września 2007, 23:43
Ale tak jak Tobie pisałem wcześniej: to wszystko jest prawdą in vitro. In vivo tak wesoło nie jest.
Ehhh, pierwszy i podstawowy błąd laika (z całym szacunkiem): nie rozróżniasz informacji genetycznej i kodu genetycznego. Kod genetyczny to sposób zapisu informacji w postaci sekwencji, jest uniwersalny dla całego świata ożywionego (z bardzo nielicznymi wyjątkami) i jest taki sam w nowotworze, jak w zdrowej tkance. Kod genetyczny to coś takiego, jak system plików na dysku: informuje, jak odczytywać dane, ale sam w sobie nie jest ich nośnikiem.
Ale wracając do meritum: musimy odróżnić jeszcze dwie rzeczy, czyli uszkodzenie DNA i mutację. Jeśli nastąpi uszkodzenie (czyli np. zmiana sekwencji DNA, pęknięcie nici itp.), to aktywują się mechanizmy naprawy DNA i istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że uda się przywrócić prawidłową strukturę DNA. Jest co najmniej kika mechanizmów naprawczych, więc szansa utrwalenai się uszkodzenia jest bardzo niska. Jeśli zaś uszodzenie nie zostanie naprawione i zostanie utrwalone (a potem może zostać "odziedziczone" przez kom. potomne), to mamy mutację. I teraz odpowiedź bezpośrednio na Twoje pytanie: test genetyczny w takim wypadku pozwala określić, na ile wydajne są mechanizmy naprawy DNA. Są liczne geny (CHEK2, BRCA1, BRCA2, NOD2, MSH6, MSH2, MLH1 etc., etc., etc.), które kodują właśnie białka odpowiedzialne za naprawę - jeśli są wadliwe, to istnieje dużo większe ryzyko, że uszkodzenie DNA zostanie utrwalone jako mutacja. A kumulacja nienaprawionych uszkodzeń, czyli mutacji, może spowodować nowotwór. Czyli rzecywiście nie możesz przewidzieć, kiedy nastąpi uszkodzenie, ale możesz z pewnym przybliżeniem przewidzieć, jak wiele uszkodzeń zostanie nienaprawionych.
Zdecydowanie staram się, żeby to byla dyskusja, a nie kłótnia
mikroos, 23 września 2007, 23:45
Jeszcze więcej takich jak Ty i wejdziemy w erę efektownych, ale nieefektywnych terapii. Zrozum, medycyna to nie gadżety, tylko działanie: skuteczne, "cost-effective" (nie ma w Polsce tłumaczenia tego słowa, więc używam oryginału) i bezpieczne. Niestety farmakoterapie są w przypadku wczesnych nowotworów droższe, znacznie mniej skuteczne i średnio bezpieczne - czyli oferują znacznie niższy stosunek efektów do kosztów i nakładów. A do tego dają efekty uboczne znacznie bardziej intensywne i długotwałe, niż w przypadku chirurgii.
Skoro już mamy rozwijać leki, to znacznie lepiej jest rozwijać je tam, gdzie nie ma innych alternatyw. Tam, gdzie chirurgia daje sobie w 100% radę, dajmy sobie póki co spokój i zajmijmy się tym, z czym póki co kompletnie nie dajemy sobie rady. Nie ma ciągle wystarczająco skutecznego leku np. na raka nerki, a Ty upierasz się, żeby udoskonalać chirurgię w przypadku zlokalizowanych zmian w płucu, na które istnieje rewelacyjnie skuteczna metoda.
mikroos, 23 września 2007, 23:53
Nie, nie zaprzeczam sobie, gdybyś wykazał odrobinę dobrej woli zrozumiałbyś, co mam do napisania.
Chodzi mi o to, że łopatka to taki gadżet: jest średnio skuteczna, są znacznie lepsze metody, ale łopatka jest nowa i kolorowa, więc koniecznie trzeba ją wykorzystać. Tylko zasadnicze pytanie brzmi: PO CO? Masz rewelacyjnie skuteczną "koparkę", czyli skalpel, który może jest mniej efektowny, ale za to fantastycznie spełnia swoje zadanie. a Ty upierasz się przy tabletkach, które są znacznie mniej skuteczne i efektywne, ale za to są nowe, kolorowe, dobrze zareklamowane i pogrążasz się w takim gadżeciarskim Sci-Fi, zamiast po prostu "działać" i "leczyć".
dirtymesucker, 24 września 2007, 00:02
to wkońcu przy czym sie upieram bo nie rozumiem o co ci chodzi. zmieniasz wątek tematu na to jakie metody są bardziej skuteczne co wogóle nie ma nic do rzeczy. a to czy ktos chce sie leczyć efekciarsko czy nieefekciarsko (mieć płuco - nie mieć płuca) zostaw każdemu z osobna i nie gadaj juz o cenach bo ja mówie o mozliwościach nauki a nie praktyce. poza tym uświadom sobie, że pewne rzeczy, które mogą sie wydawac nieosiągalne dzisiaj, jutro są chlebem powszednim
Sebaci, 24 września 2007, 00:05
Ok, tylko też nie wszystkie mutacje są szkodliwe - kod genetyczny jest niejednoznaczny, bo za jeden aminokwas może odpowiadać kilka kodonów.
Co do leków przeciwzapalnych, to wiem że rokują one spore nadzieje. Może obecne nie działają zadowalająco, dlatego trzeba czekać na nową, wyspecjalizowaną generację leków ;D
mikroos, 24 września 2007, 00:27
No jasne - ale wzrost ilości mutacji przy stałym ryzyku, że dana mutacja jest szkodliwa, i tak zwiększa ryzyko mutacji zmieniającej przyszłą sekwencję aminokwasową, prawda? Poza tym policz sobie z rachunku prawdopodobieństwa (choćby w przybliżeniu), jak niska jest szansa, że spośród wszystkich możliwych zmian określona będzie właśnie nieszkodliwa - niestety zdecydowana większość z mutacji ma wpływ na sekwencję aminokwasów w białku.
Jasne, ja nie mówię, że te badania są bez sensu i nie wiadomo co jeszcze. Tyle tylko, że twierdzenie już teraz, że są skuteczne, to lekkie nadużycie. Równie dobrze można by stwierdzić, że "co prawda aspiryna nie leczy AIDS, ale kto wie - jak się udoskonali terapię..." Chyba rozumiesz, co mam na myśli Po prostu chyba troszkę za wcześnie na takie spekulacje, na pewno środki przeciwzapalne na chwilę obecną są mniej zachęcające niż immunoterapia.
mikroos, 24 września 2007, 00:45
Ależ wręcz przeciwnie, to jest bardzo istotne. Starasz się (i upierasz się przy tym, żeby) szukać skomplikowanych alternatyw dla prostych i bardzo skutecznych metod. A "szczęście polega na tym, żeby z rzeczy prostych nie tworzyć umysłowych labiryntów", czy jakoś tak to było w piosence Jak już chcesz uratować świat, to naprawdę są pilniejsze rzeczy niż zastępowanie chirurgii, która doskonale daje sobie radę. Problem jest w tym, że po operacji budzisz się i po paru dniach jesteś w stanie iść do domu, a braku płuca nawet nie odczujesz (utrata nawet całego płuca w ogóle nie ogranicza sprawności człowieka). Natomiast przy lekach zawsze masz efekty uboczne (nie ma ani jednego leku, który nie daje efektów ubocznych) tak długotrwałe, jak sama terapia, albo i dłuższe. Tylko do Ciebie to chyba nie dociera, a dumanie o tym, że kiedyś będą takie leki, po których nie będzie efektów ubocznych, możesz włożyć między bajki na tak długo, aż odkryje się chociaż jeden taki lek. Póki co bajdurzysz o niczym, na dodatek nie mając ku temu przesłanek. Wizjonerstwo jest fajne, ale wtedy, gdy ma się kompetencje, by mieć wizję i konkretne pomysły, jak to zrobić. a Ty rzucasz ciągle puste hasła, w ogóle nie opierając ich na faktach.
Jeśli chodzi o możliwości nauki, to jakoś ciągle ich nie widzę na takim poziomie, na jakim Ty byś chciał. Jest parę leków, ale żaden z nich póki co nie jest bardziej skuteczny od prostej operacji. Poza tym mówiąc o medycynie MUSISZ mówić o praktyce, bo medycyna to działąnie przy pacjencie, a nie w laboratorium!!! Powtarzam apel: zejdź na ziemię i jako hipotetyczny badacz zajmij się tym, co jest prawdziwym wyzwaniem, a nie udziwnianiem rzeczy prostych, bo na takie rzeczy nawet grantu nie dostaniesz. To nie fizyka teoretyczna;, to bardzo konkretni pacjenci, którym trzeba pomagać. Na dodatek jeśli sądzisz, że nie jest istotne pytanie, "co jest bardziej skuteczne", to idź i powiedz to pacjentom albo daj im aspirynę zamiast chemioterapii. Albo łyknij sobie szklankę wody w celu wyleczenia bólu zęba - wtedy może dotrze do CIebie, że skuteczność jest bardzo istotna. Nie rozumiem, jak można nie pojąć tak oczywistej rzeczy. Na dobrą sprawę ciągle dumasz o niczym zamiast pomyśleć o tym, że te efekciarskie terapie mają przynieść pomoc człowiekowi, ułatwić mu przeżycie i poprawić jakość życia - takim ludziom gadanie, że za 20 lat lepsza terapia będzie chlebem powszednim humoru nie poprawi >
dirtymesucker, 24 września 2007, 22:43
widzisz dalej wmawiasz mi że ja przy czymś sie upieram a to ty zacząłeś wogóle przeciwstawiać chirurgie z lekami. kompletnie cie nie czaje. nie będe sie powtarzał ale skoro juz chcesz gadać o tych "drogich, nowoczesnych" lekach to wytłumacz mi dlaczego są one takie drogie. ty masz typowe myślenie lekarza. "wynajdźmy lek ale zanim damy go ludziom zaróbmy przy tym miliony. poza tym musimy przecież zarabiać też na zwykłych operacjach". bardzo mnie takie cos denerwuje. przykład farmakologiczny: produkcja 1 tabletki ecstasy kosztuje w polsce 3 grosze, cena rynkowa -do kilkunastu złotych za sztuke. wniosek: ceny są skutkiem produkcyjnego widzimisię. ale ty tego nie pojmujesz i wg ciebie to chyba wogóle nie powinno sie szukać nowych metod leczniczych. nie rozumiem takiej postawy.
mikroos, 24 września 2007, 23:00
Tytułem wstępu: wygadujesz kompletne głupoty, ale z racji Twojej nieznajomości tematu nie mam Ci tego za złe.
Dlaczego leki tyle kosztują? Owszem, jest w tym ogromny i podły biznes - ale właśnie ten fakt jest jednym z powodów, dla których osobiście preferuję chirurgię tam, gdzie można ją zastosować bez szkody dla pacjenta. Ot, po prostu można nieco utrzeć nos tej nienasyconej hydrze. Ale wracając do meritum: po pierwsze, przykład ecstasy jest zwyczajnie idiotyczny, a dokładniej: porównywanie go z lekami. W przypadku narkotyków nie ma żadnych norm produkcji: ani badania czystości, ani reżimu mikrobiologicznego, ani optymalizacji dystrybucji leku w organizmie itp. Po drugie, koszty legalizacji leku (czyli od momentu odkrycia substancji poprzez testy in vitro, in vivo na myszach, a potem in vivo na ludziach) to około 10 lat pracy i pół miliarda (500 milionów) dolarów. Nic dziwnego, że przy takich nakładach lek musi kosztować nawet, jeśli później produkcja pojedynczej dawki leku nie jest aż tak droga. Owszem, tak jak mówię jest w tym ogromny i strasznie śmierdzący biznes, ale porównywanie tutaj nowoczesnych leków produkowanych w hiperkontrolowanych warunkach z ecstasy to zwykła pomyłka. Poza tym pamiętaj, że leki takie jak np. przeciwciała monoklonalne (coraz częściej stosowane w praktyce klinicznej) kosztują w produkcji masowej około 1000 USD za gram (mam na myśli rzeczywisty koszt produkcji, a nie cenę produktu!), czyli też nie tak znowu mało. Do tego dolicz sobie koszty, które trzeba było ponieść żeby odkryć ten lek, zakupić linie produkcyjne, załatwić procedury patentowe - i w efekcie masz nienajgorszą sumkę.
A insynuacje, że bronię biznesu farmaceutycznego schowaj sobie głęboko do kieszeni, bo nigdy niczego takiego nie napisałem, nie pomyślałem i nigdy tak nie uważałem - zwyczajnie mnie obrażasz pomawiając mnie o coś takiego. Poza tym nie rozumiem, skąd w ogóle masz ten pomysł: przecież ja od samego początku piszę o tym, żeby nie faszerować ludzi niepotrzebnie lekami, gdy można tego uniknąć, a Ty mi nagle wyskakujesz z zarzutem, że staram się ludziom wciskać drogie leki. Zastanów się, o czym Ty w ogóle piszesz!
Z kolei przeciwstawianie chirurgii i farmakoterapii jest w tym wypadku bardzo sensowne, bo póki co to Ty cały czas coś piszesz o cudownych tabletkach, które mają pomagać. Ja z kolei cały czas konsekwentnie piszę o tym, że obecnie resekcja fragmentu płuca jest obowiązującym i bardzo skutecznym standardem i że nie ma potrzeby udziwniać tego schematu leczenia. Bo po co obciążać pacjenta lekami, gdy operacja jest znacznie prostsza i efektywniejsza od najlepszych stosowanych obecnie leków?
Jeśli natomiast mówimy o poszukiwaniu nowych metod: jasne, że trzeba ich szukać. Tyle tylko, że potrafię Ci od ręki wymienić kilkadziesiąt chorób, na które medycyna jest kompletnie bezradna lub co najmniej powinna poczynić duży postęp i to jak najszybciej. I zapewniam Cię, że zlokalizowany (czytaj: niedający przerzutów i dający się wyciąć) nowotwór płuc absolutnie do nich nie należy. Znacznie istotniejsze jest to, żeby zająć się tymi chorobami, na które obecnie nie ma rozwiązań, a potem - w drugiej kolejności - można się zajmować udoskonalaniem tego, co już jest dobre. Szkoda pieniędzy, szkoda głów naukowców, szkoda wysiłków i szkoda potencjału na badania nad stosunkowo prostymi do wyleczenia chorobami, gdy medycyna ciągle rozkłada ręce nad AIDS, stwardnieniem rozsianym, chorobą Huntingtona itd. itd. itd. Jak zajmiemy się tym, to na stosunkowo proste przypadki raków też pewnie przyjdzie czas. Ale jeszcze nie teraz.
dirtymesucker, 24 września 2007, 23:40
sorry ale temat wogóle nie dotyczył leczenia tylko wykrywania chorób. zarzuciłeś dziwnym torem myślowym i oto mamy konwersacje. ja podtrzymuje moje pierwsze posty. co do extazy to znów mnie nie zrozumiałeś bo po to podałem taki przykład żeby podkreślić ceny leków na najgroźniejsze choroby których jeszcze nie opanowano (co powoli ale następuje i nie zaprzeczysz temu) lekarze wogóle nie znaja mechanizmu "bólu" a ty mi mówisz że mamy sie zamknać w starym domu i czekać aż sie zawali. ja nie próbuje dowieść że trzeba sie zająć nowymi lekami bo stare metody są nieskuteczne, tylko dlatego że na zbyt mało chorób są takie odpowiednie metody a chirurgia nie zawsze jest wskazana.tyle z mojej strony.pozdrawiam. może mnie kawałeczek zrozumiałes.
mikroos, 24 września 2007, 23:51
Faktycznie. Na temat wykrywania chorób rzuciłeś puste hasło o badaniu linii papilarnych i cebulek włosa, którego do tej pory nie sprostowałeś na tyle jasno, żeby zdanie to było prawdziwe, bo podobnie jak w temacie o "konspirujących genach" założyłeś chyba, że materiał genetyczny człowieka jest stały, a organizm człowieka zawsze przewidywalny. Natomiast wątek o leczeniu podjął Sebaci swoim zdaniem o "archaicznym wycinaniu płatów płuc" i moim zdaniem dyskusja na tym zyskała, więc odpowiadałem dalej na tamte posty. Skoro się przyłączyłeś do tej dyskusji, to nie miej mi teraz za złe, że wspólnie ją ciągnęliśmy i to w momencie, gdy zaczynasz tracić argumenty dla obrony swoich supertabletek.
Natomiast porównania extasy do leków ciągle nie rozumiem i chyba nawet nie będę więcej próbował. Mogłeś użyć znacznie lepszego przykładu...
Zresztą, mniejsza o to. pzdr.
mikroos, 24 września 2007, 23:58
Albo nie, jeszcze coś, ale do Sebaci
Zaciekawiony Twoim postem postanowiłem pogrzebać nieco na temat tych leków przeciwzapalnych. Okazuje się, że obaj mieliśmy po trochę racji. Otóż rzeczywiście jest lek przeciwzapalny (kolchicyna), który powstrzymuje rozwój nowotworu - tyle tylko, że chodzi o kompletnie inny mechanizm. Otóż nowotwór jako taki rzeczywiście jest powstrzymywany, ale tak naprawdę to nie "przeciwzapalność" kolchicyny jest tutaj istotna, tylko fakt, że blokuje ona bardzo skutecznie podziały komórek na drodze zupełnie niezależnej od tej, która wywołuje zniesienie stanu zapalnego. Czyli rzeczywiście lek przeciwzapalny powstrzymuje rozwój nowotworu, ale nie dzięki powstrzymaniu zapalenia, a dzięki bezpośredniemu blokowaniu podziałów komórkowych (dokładnie mówiąc: dzięki blokowaniu polimeryzacji tubuliny, która tworzy struktury niezbędne dla zajścia podziału). Tylko tak na marginesie warto dodać, że ze względu na wysoką toksyczność kolchicyna jest bardzo rzadko stosowana jako lek przeciwzapalny, przeważnie szuka się innych środków. No, ale fajnie, że wspomniałeś, zawsze jest to jakaś dodatkowa wiedza :]
I jeszcze jeden artykuł: http://www.bio.com/newsfeatures/newsfeatures_research.jhtml?cid=4800021 - z niego z kolei wynika, że stan zapalny rzeczywiście może przyspieszyć rozwój nowotworu, ale znowu: raczej to nie nowotwór indukuje stan zapalny, tylko raczej wykorzystuje zapalenie, które już powstało. Podejrzewam, że wiąże się to z intensywnym przepływem krwi, który może zwiększać ukrwienie guza oraz ułatwiać przerzutowanie, ale to tylko moja hipoteza. Jest też wspomniane o NF-kappa-B, tylko że opisanie go w artykule jako białka prozapalnego to baaaardzo duże uproszczenie, ledwie wymienienie jednej z bardzo wielu funkcji. Przede wszystkim NF-?B silnie zwiększa ekspresję wielu genów sprzyjających rozwojowi nowotworu. Ale przyznaję, miałeś rzeczywiście sporo racji! Swoją drogą, rewelacyjny temat na projekt badawczy
pozdrawiam