Robin lichwiarz
John Paul Davis postuluje w swojej najnowszej książce "Robin Hood – nieznany templariusz", że legendarny rozbójnik nie był wcale tak szlachetny, jak można by przypuszczać. Owszem, rabował bogatych, ale nie dawał, lecz pożyczał biednym. Pisarz nie jest przy tym gołosłowny, ponieważ powołuje się na urywki ze średniowiecznej ballady A Gest of Robyn Hode z ok. 1450 r.
Wyjęty spod prawa opracował ponoć skomplikowany system udzielania pożyczek. Davis wskazuje m.in. na złożony z kilku wersów fragment, w którym do Robina przybywa rycerz winien pieniądze opatowi i prosi o pożyczkę. Banita pyta o gwaranta (czyli żyranta), a następnie zgadza się wspomóc "petenta" finansowo. Jest jednak jeden warunek: suma musi zostać zwrócona po upływie roku. Pieniądze z kasy – ok. 400 funtów - przynosi potrzebującemu Mały John.
Później autor ballady przedstawia scenę próby spłaty długu. Rycerz ponownie spotyka się z rozbójnikiem i proponuje zwrot pożyczonej sumy z naddatkiem. Robin Hood jednak odmawia, wyjaśniając, że właśnie obrabował opata i pobranie drugi raz pieniędzy byłoby grzechem.
Davis przekonuje, że Robin Hood musiał należeć do zakonu templariuszy. Wg niego, transakcje w rodzaju opisanych w A Gest of Robyn Hode były przecież jako lichwa zakazane przez Kościół i tylko templariusze mogli pobierać opłaty depozytowe.
Templariusze byli najsławniejszymi pożyczkodawcami na świecie, a 400 funtów to duża suma pieniędzy, która wskazywała raczej na organizację stojącą za pożyczką, a nie na działanie samego banity. Chociaż niewiele wiemy o Robin Hoodzie, zawsze opisywano go jako przebiegłego fechtmistrza i żołnierza, który służył chrześcijaństwu i złożył na równi ze swoimi ludźmi przysięgę czczenia i obrony kobiet, a to jedna z zasad kodeksu templariuszy.
Komentarze (4)
wilk, 8 marca 2010, 13:29
Co ciekawe ballada ta opowiada czasach już po rozwiązaniu zakonu. Wygląda na to, jeśli to prawda, że jakoś udało mu się przeżyć rozwiązanie zakonu i stał się upadłym rycerzem. Nieźle, teraz zamiast leśnego dziadka mamy obrotnego rycerza zakonu.
Alek, 8 marca 2010, 17:27
Legendy o Janosikach i Robin Hoodach mają pokazywać obraz bogatych, którym trzeba odebrać, by dać biednym. Ma to wzbudzić uczucia socjalistyczne. Prawdziwa filantropia, to dawanie swojego, a nie cudzego kradzionego. Prawdziwi złodzieje nie są pięknoduchami, więc nawet w tych 2 znanych przypadkach "dobroć serca", to rzecz wątpliwa. Każdy z nich pewnie coś tam dał dla PR, żeby zyskać przychylność części miejscowych. Żywot renegata mającego za sobą część opinii publicznej zawsze będzie dłuższy niż znienawidzonego przez wszystkich. Obie legendy, to przykłady przewagi chciejstwa nad faktami. Tak przynajmniej wydaje mi się bez specjalnie głębokiego wchodzenia w temat.
thibris, 8 marca 2010, 22:21
"Prawdziwa filantropia, to dawanie swojego, a nie cudzego kradzionego." Czy to ważne na czym się dany filantrop wzbogacił ? Ważne że miał (kasę) i miał (gest) w jej oddaniu potrzebującym. Czy miał ją z kradzieży, z własnej prostytucji, z lichwy, ze sprzedaży bułek, z własnego zarobku jako uczeń kowala... nie ma najmniejszego znaczenia.
david_schwalk, 15 marca 2011, 16:21
Co za bzdura. Tym tropem usprawiedliwimy i Hitlera, bo o naród niemiecki raczej dbał. Lebensraum potrzebny był przecież nie jemu samemu...