Ziemski sześcionóg poleci na Księżyc
Ponowna amerykańska załogowa wyprawa na Księżyc stoi dziś pod poważnym znakiem zapytania. Powodem są oczywiście finanse - od momentu udowodnienia w latach sześćdziesiątych, że technika amerykańska jest lepsza niż radziecka, zniknęły ideologiczne i ambicjonalne powody, dla których topiono w misje Apollo gigantyczne kwoty. Dziś przeważa zimna kalkulacja ekonomiczna, zaś od momentu rozpoczęcia się światowego kryzysu jeszcze bardziej bezwzględna.
A tymczasem ostatnie badania wskazują, że Księżyc może być znacznie ciekawszy, niż dotąd sądzono. Odkrycie w księżycowej glebie pokaźnych ilości wody to nie tylko świetna wiadomość dla zwolenników załogowej bazy na naszym satelicie. To również doskonały cel badań, bo podobny mechanizm gromadzenia i powstawania wody mógłby istnieć także na innych planetach.
Misja na Księżyc zapewne jednak wreszcie się odbędzie, NASA planuje ją na przyszłą dekadę. Ludzi mają jednak wspomagać wysoko wykwalifikowane roboty. Skoro samodzielne łaziki doskonale radzą sobie na odległym Marsie, wzbudzając nawet powszechne zainteresowanie, to również na Księżycu roboty będą poczynać sobie doskonale, a dzięki niewielkiej odległości w zasadzie możliwe jest nawet manualne nimi sterowanie. Przygotowany w kalifornijskich zakładach Jet Propulsion Laboratory (Laboratorium Napędów Odrzutowych - jeden z ważniejszych oddziałów NASA) robot jest trochę niecodzienny.
ATHLETE (czyli All Terrain Hex-Limbed Extra Terrestrial Explorer) to sześcionożny pojazd, potrafi przenosić duże ciężary na swoim sześciokątnym, płaskim grzbiecie, kopać dziury, podnosić różne obiekty przy pomocy narzędzi mocowanych do kół, kręci stereoskopowe filmy swoją kamerą, bez trudu nawiguje i porusza się po każdej nawierzchni. Prototyp o wysokości ponad 180 centymetrów i średnicy ponad 270 centymetrów, czyli połowę mniejszy od planowanej ostatecznej wersji, potrafi podróżować z prędkością 10 kilometrów na godzinę. Ma jednak spore ograniczenia.
Usprawnieniem pojazdu zajął się się robotyk-eksperymentator i profesor informatyki Marty Vona. Zmodyfikował oryginalną koncepcję, dodając nowe stawy, które działają jak łokcie i nowe człony, pełniące funkcję przedramion. Odbyło się to wirtualnie, poprzez modyfikację graficznego projektu robota przy pomocy algorytmów. Zaprojektował również odpowiedni interfejs komputerowy, przy pomocy którego operator może łączyć na różne sposoby zaprojektowane wirtualne przeguby z modelem rzeczywistego robota. Pozwala to na wykonywanie wielu trudnych, wymagających koordynacji zadań, tak samo, jak gdyby wirtualny model istniał naprawdę. Przyspiesza to zdecydowanie rozwój projektu, oszczędzając i czas i pieniądze.
Roboty to duże i kosztowne projekty - mówi Vona. - Więc lepiej być zawczasu pewnym, jak będą sobie radzić w konkretnych okolicznościach. Idealnie byłoby, gdyby roboty i ludzie pracowali jako zespół.
Marty Vona współpracował już wcześniej z Jet Propulsion Laboratory, gdzie opracował oprogramowanie dla marsjańskich łazików Spirit i Opportunity Mars rovers. W 2004 NASA roku otrzymała nagrodę Software of the Year Award za swoją pracę. Obecnie wykłada przedmioty informatyczne i komputerowe na Northeastern University w Bostonie. Projekt rozwoju ATHLETE finansowała National Science Foundation.
Komentarze (4)
Jurgi, 12 kwietnia 2010, 16:31
Dodatkowy szper dostarczył zdjęcia wspomnianego prototypu.
Przypominam, że docelowa konstrukcja będzie dwa razy większa!
„ATHLETE Rover with Brian Wilcox.” Źródło: jpl.nasa.gov, licencja PD.
KONTO USUNIĘTE, 12 kwietnia 2010, 18:17
(...)dla których topiono w misje Apollo gigantyczne kwoty.
Proszę ostrożnie ze słownictwem określającym finansowanie postępu.
mikroos, 12 kwietnia 2010, 20:20
Ależ oczywiście, że topiono! Te same kwoty wydane bezpośrednio na realizację ziemskich potrzeb dałyby znacznie lepsze efekty, niż załatwianie sprawy drogą absolutnie okrężną. Przypominam, że w przeliczenu na dzisiejszą kasę program Apollo kosztował 100 mld dolarów.
Jurgi, 12 kwietnia 2010, 21:25
…a jego efekty to zatknięcie flagi, przywiezienie nieco kamyków (no, paręset kilo dokładnie) i… hm… zaraz… no tak, najważniejsze: utarcie nosa Rosjanom. Po czym całą technologię odstawiono do lamusa, pojazdy rozmontowano (część jest w muzeach, ale niekompletna), plany i dokumentacje poszły na przemiał, bo za dużo kosztowało ich magazynowanie. Gdyby Rosjanie nie podjudzili USA pierwszym wystrzelonym satelitą, pierwszym człowiekiem w kosmosie, pierwszą kobietą w kosmosie (jakby to był postęp technologiczny), pierwszą dwójką ludzi w kosmosie, pierwszą trójką ludzi w kosmosie (nie był to postęp, bo pojazd ten sam, co dla dwóch, ino polecieli bez skafandrów, żeby się zmieścić…) i paroma jeszcze, to by Kennedy (nie mylę się?) nie wyasygnował takich sum i być może do dziś Człowiek nie stanąłby na Księżycu.
Owszem było to osiągnięcie nie tylko propagandowe, ale i technologiczne, tyle że bez większego przełożenia na zysk technologiczny, skoro wszystko poszło do lamusa. Dzisiejsza kosmonautyka, chociaz mniej spektakularna, lepiej przyczynia się do rozwoju technologicznego. Np. misje marsjańskich łazików to świetny impuls dla robotyki, informatyki (programowanie autonomicznych układów), itd.