Nowa Zelandia zabije wszystkie inwazyjne ssaki
Premier Nowej Zelandii ogłosił, że do roku 2050 jego kraj będzie wolny od inwazyjnych gatunków ssaków. Z wyjątkiem ludzi, oczywiście.
Nowa Zelandia jest odizolowana od dużych mas lądu. Wyewoluowały tam wyjątkowe gatunki, nie pojawiło się za to wiele gatunków istniejących w innych częściach świata. Z wyjątkiem nietoperzy na Nowej Zelandii nie ma żadnych rodzimych gatunków ssaków lądowych - mówi Jim Becker z Pacific Northwest National Laboratory.
Sytuacja uległa zmianie przed około 1000 lat, gdy na Nową Zelandię przybyli ludzie przywożąc ze sobą obce gatunki zwierząt. Proces ten przyspieszył od 1642 roku, wraz z pojawieniem się na wyspach Europejczyków. Wprowadzili oni do ekosystemu wiele nowych gatunków, które wyniszczyły gatunki rodzime. W końcu ludzie postanowili ratować rodzimą przyrodę Nowej Zelandii.
Ogłoszony 25 lipca plan zakłada zabicie wszystkich inwazyjnych szczurów, oposów i łasic zamieszkujących Nową Zelandię. Zadanie będzie wyjątkowo trudne. Kraj jest duży w porównaniu do swojej populacji, pokryty górami i lasami. Już obecnie rząd wydaje rocznie 42-56 milionów dolarów rocznie na pestycydy, pułapki czy truciznę zrzucaną ze śmigłowców. Teraz wydatkowano dodatkowe 20 milionów USD na powołanie firmy Predator Free New Zealand Limited.
Pierwszym problemem, z jakim będzie musiało zmierzyć się rządowe przedsiębiorstwo jest podejście samych mieszkańców kraju. Jeden właściciel ziemski uważa ze ssaki za szkodniki i chętnie się ich pozbędzie, ale jego sąsiad sądzi, że są urocze i nie chce pozwolić, by je zabijano - stwierdza Rick Boatner, specjalista ds. gatunków inwazyjnych z Oregon Department of Fish and Wildlife. To powoduje, że pozostają rezerwuary, z których gatunki inwazyjne mogą się rozprzestrzeniać. Jego zdaniem odpowiedzią jest edukacja. Nowa Zelandia ma pod tym względem spore doświadczenie. Organizacje ekologiczne od dawna przekonują dzieci, że np. śliczny jeż masowo zabija miejscowe endemiczne owady. Rząd w Wellington jest niezwykle zdeterminowany. Inwazyjne ssaki zabijają każdego roku miliony rodzimych ptaków. Nowa Zelandia od dawna prowadzi badania dotyczące niebezpieczeństwa, na jakie trucizna czy pułapki narażą rodzimą przyrodę. Wykazały one, że gra jest warta świeczki. Zabicie gatunków inwazyjnych przyniesie same korzyści, a pewne aspekty całego programu można kontrolować. Na przykład dodanie do trucizn cynamonu spowoduje, że rodzime ptaki nie będą zainteresowane taką przynętą.
Nawet jeśli program całkowicie się powiedzie w nowozelandzkich domach wciąż będzie mieszkała olbrzymia liczba kotów, które również dziesiątkują rodzimą przyrodę. Rząd nie porusza tej drażliwej kwestii, jednak robią to organizacje społeczne, które edukują mieszkańców prosząc ich, by nie wypuszczali kotów z domu, a gdy zwierzę padnie, by nie brali kolejnego kota.
Komentarze (10)
thikim, 27 lipca 2016, 22:15
Punkt za poczucie humoru
Wielki socjalistyczny plan bez szans realizacji. Za to swoi zarobią
Stanley, 28 lipca 2016, 03:09
Islandia południa.
Tam jest więcej owiec niż ludzi w sumie teren jest miejscami zbliżony do islandii i klimat taki że więcej terenów traw niż lasów (na islandii wcale nie ma). Horror o zmutowanej owcy nakręcono http://www.filmweb.pl/film/Czarna+owca-2006-295204
Na islandii również z baranami w tle http://www.filmweb.pl/film/Barany.+Islandzka+opowie%C5%9B%C4%87-2015-737917
http://korwin-mikke.pl/australia_i_oceania/zobacz/rzad_bedzie_pasal_swinie_i_owce/132855
Zastanawiam się nad realnym powodem wybicia "inwazyjnych" zwierząt jednocześnie ten sam rząd chce by zwiększyć pogłowie ssaków które przecież nie są rodzime. Jeśli są warunki to ich przecież nie wybiją populacja z czasem odrośnie brzmi to jak walka socjalizmu z biedą
thikim, 28 lipca 2016, 07:58
Z tym Tonga nie zrozumiałem. Bo piszesz że ten sam rząd chce zwiększyć pogłowie ssaków.
Na ile wiem to Tonga i Nowa Zelandia mają osobne rządy.
Flaku, 28 lipca 2016, 09:42
Mnie bardziej interesuje kto ma takie mniemanie o istotności swojej opinii, aby używać takich argumentów i czyje korzyści ma na myśli, bo z tego co sprawdzałem, to jeszcze niedawno "korzyść" była terminem wysoce subiektywnym.
Jajcenty, 28 lipca 2016, 12:03
Na podstawie:
mniemam, że przez korzyść rozumieją przetrwanie endemicznych owadów i środowiska w ogólności.
thikim, 28 lipca 2016, 12:29
Z pewnością. Dlatego zasada jest prosta: korzyść określa rządzący względem siebie
Odwrotny pomysł byłby problematyczny w praktyce do realizacji.
TrzyGrosze, 28 lipca 2016, 20:28
No i domowe koty mające "dziesiątkować rodzimą przyrodę"! Niech najpierw poznają behawioryzm kota domowego i zdziczałego. Ten drugi biedak ( bo bezdomny), w miarę dobrze sobie radzi, ale ten pierwszy to przeważnie ( czasami tylko nie) taka łowcza ciamajda.
pogo, 28 lipca 2016, 20:37
Na KW był artykuł jak sprawdzali jak sobie radzą domowe koty.
Biegały z kamerkami i nagrywały co robią jak ich nie ma w domu.
Zabijały... dużo... nie pamiętam już jakie liczby padały, ale domowy kociak to wciąż sprawny łowca o ile trenuje, a nie tak jak moje, siedzi ciągle w domu i pewnie nie wiedziałby jak zagryźć wróbla, którego już złapał.
TrzyGrosze, 28 lipca 2016, 20:59
W tym doświadczeniu " dobrali" grupę specjalną pod z góry założoną tezę.
thikim, 28 lipca 2016, 23:21
Mojej żony to domowiec. Do tego pasiony specjalną karmą tak że mięsa jeść nie chce. Ale zabijać zabija. Tego raczej koty nie tracą.