Krewni Plutona mnożą się nam jak króliki
Kiedy odkryto Plutona w 1930 roku, uznano go za dziewiątą planetę. Kiedy z końcem XX wieku zaczęto odnajdywać coraz więcej podobnych do niego obiektów, pojawiło się wahanie: albo uznamy, że Pluton nie jest planetą, albo liczbę planet w naszym Układzie będziemy powiększać w nieskończoność. Ostatecznie uznano, że Pluton planetą nie jest. Aby nieco uspokoić protesty Amerykanów, utworzono nową kategorię: planet karłowatych. Okazuje się, że ten salomonowy wyrok był całkiem słuszny.
Planeta karłowata wbrew nazwie planetą nie jest, więc narodowa duma Amerykanów i tak mocno ucierpiała - zdyskwalifikowano im jedyną planetę odkrytą przez Amerykanina! A warto przypomnieć, że disneyowski pies Pluto dostał imię właśnie na cześć odkrytego ciała niebieskiego.
Obiekty kosmiczne przybierają zwykle jedną z pięciu postaci: kuli, chmury pyłu, kartofla (czyli nieregularnego kształtu), halo lub dysku. Przejście od kartoflowatej, bezkształtnej postaci, jaką ma na przykład większość asteroidów, wymaga dostatecznie dużej masy, wtedy ciało uzyskuje równowagę hydrostatyczną, czyli mówiąc prościej: własna siła ciążenia wymusza przybranie kształtu zbliżonego do kuli. I tak właśnie zdefiniowano główne kryterium planety karłowatej, aby móc zaliczyć ciało do tej kategorii, minimum jest właśnie kulisty kształt.
Dotąd za planety karłowate uznawano pięć ciał w obrębie naszego Układu Słonecznego, w tym trzy (jak Pluton właśnie) należące do pasa Kuipera. Kilka ciał podejrzewano o przynależność do tej kategorii - trudność w klasyfikacji polega na tym, że z daleka trudno precyzyjnie dojrzeć kształt. Posiłkowano się wyliczeniami i modelami matematycznymi. Z ostatnich obliczeń naukowców z Narodowego Uniwersytetu Australii wynika, że planet karłowatych jest przynajmniej dziesięć razy więcej, niż dotąd sądzono. Jak do tego doszli?
Przybranie kształtu bliskiego kuli zależy od posiadania dostatecznie dużej masy, oraz od fizycznych właściwości materiału, z jakiego ciało się składa. Dotąd uważano, że minimalny promień, od jakiego ciało przestaje być „kartoflem" to około 400 kilometrów. Dla ciał skalistych jest on większy, dla zbudowanych częściowo z bardziej miękkiego lodu jest on mniejszy. Nowe wyliczenia mówią, że dla ciał lodowych wystarczy już promień około 200 km. A takich ciał w pełnym lodowych odłamków pasie Kuipera jest mnóstwo, już tylko według obecnie dostępnych danych ich liczba sięga pięćdziesięciu.
Odkrycie to pomaga lepiej zrozumieć jak formują się obiekty kosmiczne, począwszy od planet karłowatych, po układy słoneczne. Nowych obliczeń dokonali Charley Lineweaver i Marc Norman z Australian National University Planetary Science Institute (Instytutu Nauk Planetarnych Narodowego Uniwersytetu Australii).
Komentarze (5)
gruby135, 1 maja 2010, 14:38
A skoro planeta karłowata tak naprawdę nie jest planetą to po co ktoś wymyślił taką głupią nazwę?
KONTO USUNIĘTE, 2 maja 2010, 18:46
I sam odkryłeś jak nawet w nauce ważna jest dyplomacja.
Jurgi, 8 maja 2010, 17:07
Dokładnie o to chodziło, bo Amerykanie wręcz grozili jakąś rewoltą w Międzynarodowej Unii Astronomicznej. Wypowiedzi całkiem rozsądnych na co dzień ludzi były takie, jakby im oryginał Konstytucji buszmeni sądowo odbierali. A niby to Polacy mają kompensacyjnego szmergla na bazie kompleksów narodowych. )
KONTO USUNIĘTE, 8 maja 2010, 19:45
A mi Plutona szkoda.Przyzwyczaiłem się do niego jako planety.Można go było wyjątkowo w tej kategorii zostawić za staż.
Prawo zadziałało wstecz
inhet, 10 maja 2010, 06:01
Amerykany mogą się pocieszyć, że Tombaugh odkrył nie jedną zwykłą planetę, tylko całą nową kategorię ciał niebieskich.