WTO na cenzurę?
Ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej informacji o rządach czy ponadnarodowych organizacjach próbujących ograniczać swobodę w internecie. Organizacja European Centre for International Political Economy (ECIPE) uważa, że zapędy te można próbować powstrzymać dzięki... wolnemu rynkowi.
Zdaniem analityków [PDF], olbrzymia część aktywności w internecie może zostać podciągnięta pod reguły obowiązujące kraje należące do Światowej Organizacji Handlu. Duża część witryn albo sprzedaje jakieś towary albo utrzymuje się z wyświetlania reklam. Co prawda dokumenty WTO rzadko wspominają o online'owym biznesie, jednak, jak sądzą badacze z ECIPE, to co dzieje się w sieci można w dużej mierze podciągnąć pod zasady opracowane przez WTO, a próby cenzurowania można uznać za naruszenie tych zasad.
Oczywiście nie możemy pokładać zbyt wielkich nadziei w tym, że Światowa Organizacja Handlu jest w stanie powstrzymać cenzurę. Zajmuje się ona bowiem handlem, a nie wolnością słowa. Ponadto w wielu wypadkach kraje cenzurujące Sieć będą mogły wybronić się przed zarzutami o ograniczanie wolności handlu, a w ostateczności mogą przecież wycofać się z niektórych podpisanych porozumień.
Ponadto, skargę przed WTO mogą składać tylko rządy, co dodatkowo utrudnia wykorzystanie Światowej Organizacji Handlu do walki z cenzurą.
Komentarze (8)
mikroos, 9 listopada 2009, 18:22
Ok, ale co to ma do rzeczy? Jeżeli na stronie pedofilskiej będą wyświetlane reklamy legalnego internetowego sex-shopu, to strony pedofilskiej nie będzie można zamknąć, bo jest to ograniczanie wolności rynku? Chyba ktoś z autorów tego raportu się nie wyspał...
czesiu, 9 listopada 2009, 18:24
Jedno zdanie: Obrót prawnie nielegalnymi treściami/produktami.
Piotrek, 10 listopada 2009, 09:43
Wystarczy społeczność nie potrzeba organizacji, czy demokratycznej w cudzysłowiu UE. Przekroczą cienką czerwoną linię to nagle się obudzą i zacznie się nagonka na tzw. terrorystów walczących o wolność słowa.
Przemek Kobel, 10 listopada 2009, 12:15
Ojej, w usiech prawie uchwalono ustawę H.R. 1955, w której pod terroryzm podciągnięto przekonywanie do własnych poglądów.
Mariusz Błoński, 10 listopada 2009, 12:28
Oj, nieprawda.
Dokument o którym mówisz, miał zwalczać "violent radicalization", która została zdefiniowana w nim, jako "proces przyjmowania i promowania poglądów ekstremistycznych, w celu ułatwiania dokonywania aktów bazującej na ideologii przemocy, której celem jest doprowadzenia do zmian politycznych, reglijnych lub społecznych".
Innymi słowy, ustawa miała tyle wspólnego z ograniczaniem wolności słowa, że zabraniała nawoływania do aktów przemocy motywowanej ideologicznie. Co chyba nie jest zbytnim ograniczeniem wolności słowa, prawda?
Przemek Kobel, 10 listopada 2009, 13:33
Tyle, że jako "używanie przemocy" zaklasyfikowano tam m.in. wysyłanie listów i demonstracje uliczne.
Mariusz Błoński, 10 listopada 2009, 13:57
??
Jeden z paragrafów wyraźnie mówi, że żadne z podejmowanych działań prewencyjnych nie może naruszać konstytucji, wolności osobistych itp. itd. To raz. A dwa... Nigdzie w tekście ustawy nie dopatrzyłem się jakichkolwiek zapisów dotyczących listów czy demonstracji. Jedyna, co jest o poczcie to przepis mówiący, że komisja, którą powołuje ustawa, może używać listów na takich samych zasadach, na jakich używają ich inne agendy rządowe.
Przemek Kobel, 12 listopada 2009, 10:57
Ok, przesadziłem. Jest tylko zwrot "użycie, planowanie użycia, lub grożenie użyciem siły bądź przemocy" bez definiowania czym tak naprawdę jest ta siła lub przemoc. No bo zwroty w stylu "promowanie ekstremistycznego systemu wartości" czy próby spowodowania "zmian społecznych" to jakaś papka, a patrząc na dokonania administracji "dablju" wynikało, że można w nią wmieszać kampanie listowe i demonstracje. Zresztą, tam aktami terroryzmu nazywano nawet jakieś szczeniackie wybryki (haker=terrorysta, prawda?).
Ile razy dyskutuje się o interpretowaniu ustaw, najpierw należy kilka razy powtórzyć w myślach "...i czasopisma, i czasopisma...".