Wyeliminował 1/3 gatunków
Po 10 latach badań Jack Horner z Uniwersytetu Stanowego Monatany stwierdził, że aż 1/3 zidentyfikowanych jako nowe gatunki dinozaurów mogła w ogóle nie istnieć. Wg niego, dobrym przykładem błędnej interpretacji skamielin może być Nanotyrannus, który w rzeczywistości był prawdopodobnie młodym tyranozaurem.
Czaszka Tyrannosaurus rex przechodziła podczas dojrzewania ogromną przemianę i stawała się bardziej wydłużona. Taką interpretację dowodów zaproponowano, gdy paleontolodzy odkryli osobnika o rozmiarach pośrednich między nanotyranem (Nanotyrannus lancensis) a tyranozaurem.
Horner, który wystąpił w dokumencie "Dinozaury odkodowane" National Geographic, twierdzi, że nanotyran, w którego żuchwie tkwiło 17 zębów, był w rzeczywistości młodym T. rex (gatunek ten dysponował 12-zębną żuchwą). U odkrytego niedawno dinozaura w żuchwie występowało 14 zębów, co wg Amerykanina, oznacza, że gdy drapieżny gad rósł, tracił drobne zęby na rzecz większych, nadających się do kruszenia kości.
Naukowiec analizował też skamieliny z późnej kredy, m.in. pozostałości triceratopsów z formacji Hell Creek we wschodniej Montanie. Gady te umierały w różnym wieku, dzięki czemu można było prześledzić przemiany anatomiczne, jakim podlegały podczas wzrostu. Okazało się, że u młodych zwierząt rogi wyginały się ku tyłowi, podczas gdy u dorosłych wystawały do przodu. Ponadto z wiekiem kości wokół kryzy spłaszczały się i wydłużały.
Współpracownik Hornera, Mark Goodwin z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, wyjaśnia, że zespół miał dostęp do danych, które pozwoliły dokładniej niż kiedykolwiek dotąd zobrazować cykl rozwojowy poszczególnych dinozaurów.
Tak duże zmiany w wyglądzie miały pozwolić wszystkim przedstawicielom gatunku na odróżnienie osobników dorosłych od młodych, które wymagały opieki.
Niektórzy specjaliści odnoszą się sceptycznie do rewelacji Hornera i Goodwina. Owszem, zgadzają się, że w przypadku niektórych "nowych" gatunków mogło dojść do nieprawidłowej identyfikacji, lecz 1/3 to dla nich za duży odsetek błędów. Ponadto taką teorię trudno potwierdzić lub obalić, gdyż skamielin jest nadal zbyt mało.
Komentarze (53)
cyberant, 13 października 2009, 13:44
i co z tego wynika? po za tym, że 99,999% archeologów to banda absolutnie bezużytecznych nierobów, a pozostali i tak nie robią nic użytecznego?
Przemek Kobel, 13 października 2009, 14:21
Fakt, że gdyby dzisiaj archelogo znalazł skamieniały telefon komórkowy, to by w nim od razu zauważył symbole płodności i zaczął opisywać tańce towarzyszące stosownym obrzędom, ale wiele prac wykonano całkiem z głową. Tak samo nie należy lekceważyć filozofów... (:
Tomek, 13 października 2009, 14:42
Polecam taką książkę paranaukową: "Ślady Palców Bogów" Graham Hancock.
cyberant, 14 października 2009, 13:30
Co do pierwszej części wypowiedzi zgadzam się całkowicie. Wysnuwanie dziwnych teorii, obalanie dziwnych teorii innych na podstawie szczątkowych informacji które często z tymi teoriami nie mają nic wspólnego.
Co do filozofów, już niezupełnie. Moim skromnym zdaniem nauka filozofii czy teologii to kompletna bzdura. Owszem, można się zajmować tego typu przemyśleniami, ale w ramach kółka zainteresowań po pracy czy po godzinach szkolnych. Można sobie usiąść przy piwku i podyskutować, chociaż z tych dyskusji nic pożytecznego nie wynika, ale niech nie robią z tego nauki! bo w takim przypadku każdy barman w knajpie po wysłuchaniu 1000 pijaczka powinien automatycznie dostać doktorat z filozofii i teologii.. czy inny bezwartościowy tytuł naukowy.
Zerivael, 14 października 2009, 16:35
cyberant, równie dobrze każdy student po rozwiązaniu 1000 całek powinien dostać równie "bezwartościowy" tytuł dra matematyki, byle licalista po zrobieniu 1000 stron www ew. 1000 względnie prostych aplikacji powinen dostać "bezsensownego" dra informatyki... zastanów się chłopie, zanim zaczniesz znowu wypisywać podobne bzdury, jeżeli udowodnisz mi, że którakolwiek wg. Ciebie bezwartościowa nauka nie wpłynęła/wpływa na historię, styl życia czy technologię to wtedy przyznam Ci rację, ale jak na razie to twoja wypowiedź jest co najmniej nieprzemyślana
mikroos, 14 października 2009, 16:52
A ja się zgodzę o tyle, że większość dyscyplin humanistycznych nie spełnia po prostu wymogów dot. metodyki badań. Bo jaką niby metodykę mają "badania naukowe" w filozofii? Jak w ogóle można mówić o nauce w przypadku, gdy z założenia operuje się pojęciami abstrakcyjnymi, a nie dowodami?
Zaznaczam: nie mam nic przeciwko filozofii. Po prostu nie jestem pewny, czy można ją uważać za naukę, i czy nie jest to po prostu dziedzina wiedzy. Tymczasem dobrze jest nazywać rzeczy po imieniu, z czym zgadzają się nawet filozofowie.
Zuzka, 15 października 2009, 17:06
No cóż.. Po pierwsze to nie są archeolodzy tylko paleontolodzy jeżeli już, a po drugie nie uważam, że paleontologia jest zupełnie bezsensowna. Warto wiedzieć jaka jest nasza historia, a to, że ktoś woli matematykę czy fizykę, no bo ona ma większe zastosowanie we współczesnym świecie nie oznacza, że trzeba od razu kogoś obrażać
cyberant, 15 października 2009, 23:21
a czemu od razu obrażać. Jako hobby świetne zajęcie, dla filantropów, równie ciekawe jak zbieranie znaczków, monet czy diamentów . Ale jak myślę że idzie na takich kasa z budżetu na edukację... to mnie skręca. To samo tyczy się filozofów czy teologów. Są to zajęcia hobbistyczne, które z niezrozumiałych powodów urosły do rangi "nauki" .
Tomek, 16 października 2009, 01:17
I tak i nie, są inne pośrednie formy. Nie rozumiem jednak dlaczego mielibyśmy zacząć żyć w ściśle matematycznym świecie, gdzie nie ma kultury. Chociaż jak się czyta o całej świcie archeologów kształconych (odwołuję się jeszcze raz do książki którą polecam wyżej to coś człowieka trafia. Idąc jednak twoim tropem, denerwuje mnie płacenie sędzią, prawnikom, urzędnikom itp. niewspółmiernie dużych pieniędzy, gdy ci też nie pracują jak należy.
Przemek Kobel, 16 października 2009, 13:47
To ja może czymś się podeprę. Po pierwsze, z filozofii wyszła cała matematyka. Po drugie, teoria i praktyka fizyki kwatnowej, nawet kosmologii jest w wielu miejscach związana z filozofią (wpływ obserwatora na wynik, słynny półżywy kotek, co się dzieje z materią kiedy ta przeskakuje o odległość Plancka (i w ogóle skąd ona wie ile ma poczekać zanim znowu przeskoczy...). Poza tym, komunikatywny filozof (wiem, to może być problem) jest bardzo trudnym (do pokonania) przeciwnikiem we wszelkich rozmowach, negocjacjach...
mikroos, 16 października 2009, 14:58
No i? Może przestań się myć, bo n pokoleń temu ludzie się nei myli, a Ty "wyszedłeś z nich".
A rozważania z fizyki kwantowej nie potrzebują filozofii jako "nauki". Poziom myślenia "a co się dzieje z ciałem A, gdy dzieje się B" naprawdę nie wymaga katedry (albo i wydziału) na każdej uczelni.
Tomek, 17 października 2009, 00:07
To może się ograniczymy do nauk ścisłych i stworzymy społeczeństwo robotów? Tego chcesz?
mikroos, 17 października 2009, 00:12
Tomku, przecież napisałem wcześniej, że nie mam nic do filozofii. Jestem jedynie przeciwny nazywaniem jej nauką, w związku z czym nie jestem pewny, czy studia filozoficzne mają sens. Muzycy rockowi na ten przykład radzą sobie doskonale bez ukończenia studiów na akademii muzycznej, a codzienną życiową filozofię też można wykształcić sobie samemu, więc być może rzeczywiście robienie z filozofii dyscypliny naukowej nie ma sensu?
inhet, 17 października 2009, 23:18
Masz rację, ale czy masz pojęcie, jak podskoczyłoby bezrobocie? i to jeszcze to najtrudniejsze do zwalczenia, bo pracowników nisko kwalifikowanych?
mikroos, 17 października 2009, 23:33
A czy Ty uważasz, że tytuł magistra filozofii oznacza wykształcenie optymalne z punktu widzenia rynku pracy? Mogę się mylić, ale uważam, że nawet wśród kierunków humanistycznych istnieją kierunki znacznie bardziej praktyczne. Gdyby ci sami ludzie uczyli się rzeczy mających realne zastosowanie w życiu i przygotowujących do pracy, prawdopodobnie wszyscy by na tym skorzystali.
Inna sprawa, że nie do końca się zgodzę, jakoby nieukończenie studiów oznaczało brak kwalifikacji (szczególnie w obecnej sytuacji, gdy śmiesznych szkółek oferujących śmieszne kierunki i śmieszne wykształconko mamy zatrzęsienie). Jednym z największych błędów reformy edukacji było wg mnie zlikwidowanie szkół zawodowych, po ukończeniu których w wieku 17-18 lat miało się kwalifikacje pozwalające na swobodne podjęcie pracy. Nie każdy musi zdać maturę, by być wykwalifikowanym pracownikiem.
Tomek, 18 października 2009, 12:56
To chyba zależy od tego jaki charakter przyjmie ta "nauka".
Może masz racje.
Gdybyśmy zwolnili wszystkich ludzi pełniących bezużyteczne funkcje, nagle by się okazało, że pracujących jest 2 mln w Polsce, albo i mniej
A tytuł naukowca nauk społecznych, polonisty, historyka, reportera (ci nie potrzebują studiów), matematyka eksperymentalnego, ups.. zaraz się okaże że zostało nam 20% tytułów naukowych?
mikroos, 18 października 2009, 15:07
Po pierwsze: znacznie przesadzasz co do liczby, bo przerost zatrudnienia występuje na większą skalę co najwyżej w państwowych molochach. Za to możesz być pewny, że jestem stanowczo za wywaleniem tych ludzi z pracy, bo obecnie zrzuca się na nich całe społeczeństwo, a sami pracownicy przecież nie odejdą, bo może i płaca kiepska, ale pewna, a napracować się nie trzeba. Gdyby zaś kasę zaoszczędzoną dzięki zwolnieniom można było wypuścić na wolny rynek, zaraz znaleźliby się przedsiębiorcy chętni do jej wykorzystania i wytworzenia dodatkowych dóbr.
W sporej części przypadków jestem za znacznym zredukowaniem miejsc na studiach, przynajmniej na uczelniach państwowych, o czym wielokrotnie już na tym forum pisałem.
Co do pracy reportera, nie zgodzę się - zdarza mi się czasem coś napisać w charakterze dziennikarza i muszę stwierdzić, że niekiedy odczuwam braki kompleksowego wyszkolenia, m.in. w sprawach praw autorskich albo samego prawa prasowego. Zdecydowanie nie jest to tak proste, jak się Tobie wydaje.
Tomek, 18 października 2009, 16:32
Zacznijmy od urzędów... filozofowie to mała grupa, a popatrz na całą biurokrację, to jest najgorsze.
Widzę że co do reszty mamy podobne myślenie i zgadzam się z tobą w 100%.
Wiesz, jeżeli chodzi o uczelnie (zarówno prywatne jak i publiczne) ogromnie irytuje mnie "pańszczyzna", czyli przychodzi profesor: "Zróbcie sobie ćwiczenie, macie materiały w intranecie" albo "Poczytajcie na Wikipedii".
mikroos, 18 października 2009, 17:12
A dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że uczelnia jest państwowa, a więc może sobie być marna, ale na pewno będzie. Po co więc się starać?
A wystarczyłoby (przez jakiś czas, dopóki nie zostaną wprowadzone studia prywatne - bo powiedzmy sobie uczciwie, póki co jest to nierealne) zrobić otwarty konkurs na prowadzenie studiów. Ogłasza się listę kierunków i liczbę miejsc oraz szczegółowe wymagania dot. nauczania, a potem zbiera się oferty od uczelni, które byłyby już wtedy prywatnymi firmami (tak jak NZOZ-y - prywatne, ale działają za publiczne pieniądze). Wybiera się najtańsze firmy spełniające wszystkie wymogi i podpisuje się kilkuletnie umowy na przeprowadzenie grupy studentów przez cały okres studiów. Słabe uczelnie albo upadają, albo nie dostają ani grosza od państwa i przyjmują studentów nienadających się nigdzie indziej i zdobywających śmieszne wykształconko, za które przynajmniej sami płacą i nie obciążają podatnika.
Możliwe? Na pewno trudne, ale nie awykonalne. Równolegle, rzecz jasna, mogłyby (a nawet powinny) rozwijać się porządne szkoły oparte w 100% na kapitale prywatnym.
Na sam koniec: nie do końca się zgodzę, że mała grupa (choć prawdopodobnie rzeczywiście mniejsza od urzędników - ale co to zmienia? za to też trzeba się zabrać!). Samych studentów w skali kraju jest, jak sądzę, po kilkanaście tysięcy na każdym roku. Trzeba im zapewnić wszystko, od wykładowców po bibliotekę uczelnianą i wredną babę z dziekanatu, a dodatkowo trzeba utrzymać budynek ich wydziału, który w innym wypadku można by swobodnie sprzedać i przeznaczyć na coś wartościowego. Koszty są kolosalne.
Tomek, 19 października 2009, 00:10
Adekwatnie na prywatnych, dostajesz zaliczenie i dowodzenia, nikomu nie zależy by coś nauczyć.
Na uczelniach brakuje dobrej kadry, jeżeli większości przedmiotów uczą dziadki po 70, którym się nie chce, ale odklepują pańszczyznę dla kasy, to czego tu chcieć.
Jeżeli chodzi o uczelnie... osobiście bym wszystkie sprywatyzował, a pieniądze przeznaczane na uczelnie, mogłyby FAKTYCZNIE pójść dla biednych na stypendia.
Co do twojego pomysłu... brzmi nieźle, mógłbyś rozwinąć?
mikroos, 19 października 2009, 00:30
Ale przynajmniej nie dzieje się to na koszt podatnika. Jeśli ludzie są głupi i chcą iść do takich szkółek, mają prawo, ale tylko za własne pieniądze.
A mój pomysł jest naprawdę prosty: uczelnie muszą konkurować i na tej samej zasadzie, na jakiej dziś walczy się o granty badawcze, powinno się walczyć o kasę na prowadzenie studiów. Muszą pojawić się jasne zasady transferu wiedzy i pracowników z uczelni do przemysłu (widzę w tym ogromną rolę programów dydaktyczno-stypendialnych sponsorowanych przez firmy) i jasne zasady doboru kadry. Do tego konkursy na stanowiska kierownicze w katedrach. Na początek wystarczy tylko tyle. Aha, no i zlikwidować wreszcie habilitację, która jest kuriozum na światową skalę i sprawą przede wszystkim towarzysko-kolesiowską, a dopiero w drugiej kolejności naukową.
I właśnie o to chodzi. Na tym polega problem, że dziś stanowisko kierownika katedry jest w rzeczywistości dożywotnie. A gdyby raz na pięć lat odbywał sie konkurs, w którym kandydatów rozliczano by wyłącznie za bieżący dorobek naukowy, do pracy zmuszeni byliby nie tylko profesorowie, ale także całe zespoły pracujące pod jego wodzą - a że profesorowi zależałoby na wynikach, pojawiłaby się z jego strony presja na efektywność pracy.
Oprócz tego konieczne jest wsparcie dla inicjatyw międzyuczelnianych, takich jak kampusy "branżowe". Nie powinno być tak, że buduje się trzy kampusy i w każdym z nich filozofia jest razem z chemią, ale za to chemia jest obecna w dwóch albo trzech kampusach i kupuje się trzy razy więcej sprzętu, niż trzeba, bo każda uczelnia stawia sobie za punkt honoru posiadanie własnej aparatury.
Tomek, 19 października 2009, 02:21
Idąc do szkoły raczej niekoniecznie wiesz na co się piszesz.
Do tego oceny studentów dla dla profesorów (jak oceniasz sposób prowadzenia zajęcia przez prowadzącego), który byłby robiony po wypisaniu ocen (za wyjątkiem tych z 2).
Dodam jeszcze: iść w zawody przyszłości i takie, co rynek pracy będą nasycać, a nie bzdury.
Przemek Kobel, 19 października 2009, 10:24
Moment moment. Taki model (nakierowany na rynek pracy) to nie edukacja, tylko przygotowanie do życia w gułagu.
Kolejna sprawa: nie prawda, że kiedyś ludzie się nie myli.
Brak kabin prysznicowych w czasach przedhistorycznych o niczym nie świadczy, a o higienę dbają m.in. małpy, gady, ryby, a nawet owady.
Podam kolejną przysługę, jaką filozofia dała światu: doskonalenie umiejętności myślenia. Kurcze, przecież taka logika to jedno z podstawowych narzędzi filozofii. Ta sama logika, dzięki której działają komputery (bo konstrukcje logiczne można skodyfikować, a potem optymalizować, dzięki czemu można uprościć budowę bloków funkcjonalnych wewnątrz procesorów).
A zgadnij, czego się uczy (oprócz gramatyki) studentów dziennikarstwa - tych którzy mają to formalne przygotowanie do zawodu? Na porządnych uczelniach jest i łacina, i filozofia. Kto ich tego ma niby uczyć? Tokarze? Dodam, że złota młodzież już prawie wypracowała zniesienie tych "niepotrzebnych" przedmiotów. A potem takie pacany wymachują dyplomammi i faktycznie zostają dziennikarzami...
mikroos, 19 października 2009, 10:39
Tyle, że studia nie mają za zadanie dawać ludziom rozrywki przez naukę, tylko właśnie mają służyć przygotowaniu do przyszłej pracy.
Ale nie są do tego potrzebne studia filozoficzne. Poza tym filozofia jako taka nie spełnia podstawowych wymogów klasyfikacji danej dziedziny jako nauki.
I co, uważasz, że łacina jest im potrzebna? Po co? Żeby mogli się popisać znajomością języka i napisać "quidquid latine dictum sit, altum videtur"? Filozofia zasadniczo ma podobną rolę, a w rzeczywistości jej nauka mogłaby się ograniczyć do wspólnego omawiania razem z literaturą.
Pacany, bo nie znają biegle językowego reliktu?