Zarobki wpływają na wierność
Od czego zależy wierność w małżeństwie? Według badań socjolożki Christin Munsch, niewierności mogą sprzyjać różnice wysokości wypłat. Jeśli mężczyzna zarabia dużo mniej od swojej partnerki, czuje się niespełniony i skłonny jest do skoku w bok, żeby poprawić swoje samopoczucie.
Christin Munsch, socjolog na Cornell University, przeprowadziła badania na temat związku wierności w małżeństwie z dysproporcją wypłat partnerów. Sześcioletnie studium objęło ponad tysiąc mężczyzn i ponad półtora tysiąca kobiet z różnych grup etnicznych, wszyscy pozostawali w małżeństwie przynajmniej przez rok w czasie okresu badań. Przez ten czas 7% mężczyzn zdarzyło się oszukiwać partnerkę (z nieco wyższym odsetkiem wśród Afroamerykanów i Latynosów niż osób białych), wśród kobiet było to jedynie 3%.
Znaczącą przyczyną niewierności wśród mężczyzn były zarobki znacząco niższe, niż współmałżonki i związane z tym poczucie niesprawdzenia się w roli „macho" i żywiciela rodziny. Flirt i zdrada miały na celu podniesienie poczucia męskości we własnych oczach - nic tak nie podnosi męskiego ego niż seksualne podboje.
Dla odmiany, niższe od partnera zarobki kobiet zmniejszają skłonności do zdrady. Kobieta, czująca się bardziej zależną finansowo, mniej chętnie będzie oszukiwać i flirtować.
Oszukiwaniu i niewierności sprzyjają również zarobki większe od zarobków partnera. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, z tym że kobiet o połowę mniej. To zjawisko może się wiązać z charakterem pracy - osoby zarabiające dużo znacznie częściej zostają w pracy po godzinach, podróżują służbowo, etc.
Ryzyko niewierności rosło wraz z niskim poziomem edukacji (ale tylko u mężczyzn, nie u kobiet), malało wraz ze satysfakcją ze związku oraz silną religijnością.
Autorka badań podkreśla jednak, że mowa tu o bardzo niewielkich liczbach i sam fakt, że na przykład partner zarabia mniej (lub więcej) od nas nie stanowi sam w sobie żadnego powodu do niepokoju. Zawsze jednak warto zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa i poczucie własnej wartości, a będziemy mogli być bardziej pewni jego wierności.
Komentarze (14)
Marek Nowakowski, 27 sierpnia 2010, 20:38
Instytucja małżeństwa to największa głupota prawna jak i religijna!
KONTO USUNIĘTE, 27 sierpnia 2010, 20:59
Bez instytucji małżeństwa,byłoby dużo kobiet samotnie wychowujących dzieci lub z co kilka lat zmieniającymi się "wujkami".
czesiu, 27 sierpnia 2010, 21:28
Ja tam jestem odmiennego zdania. Bo tak naprawdę wszystko jest kwestią norm społecznych a nie "papierka". A jak jeszcze pomyślisz jakie piekło mają dzieci "bo ślub" to już lepiej aby co parę lat był nowy wujek...
Jurgi, 27 sierpnia 2010, 22:47
No, zależy jaki wujek…
Marek Nowakowski, 28 sierpnia 2010, 08:49
Rada jest prosta by rozwodu nie było to nie trzeba się żenić!
Dzieciaka nie swojego nikomu się wychowywać nie opłaca - jakby tak było to by nie trzeba było domów dziecka wcale.
Tak to jest, ze kobieta mieszkająca w miejscowości, gdzie jest dom dziecka zamiast adoptować zdrowego dzieciaka potzebującego miłości stamtąd to rodzi swoje z wadą genetyczną dziedziczną i poważną.
Pijacka ciąża z wpadki nie jest z miłości jak i nieumiejętność zabezpieczenia się przed zapłodnieniem nie chcianym. Jeśli kopulują nie mając stałej pracy czy uczą się jeszcze to potem ślub lub rozwód z alimentamu czy aborcja albo oddanie noworodka do szpitala czy pozostawienie na śmietniku. Ileż ślubów jest nagłych, bo wpadka była? Branża porno śmieje się z małżeństwa już do bólu. Jak małżeństwo jest planowane to pojawia się dylemat czy intercyzę podpisywać jeśli ktoś się wpieniądze w żeniał ze stron, a jak wspólnota majątkowa to potem sądownie wszystko dzielone będzie. Jeśli dom wspólny to albo pod młotek chata (może być w kredycie) albo jedno z partnerów won z kwatery, bo np. matka z dzieckiem chawirę zgarnia.
Zresztą jak kto na co patrzy. Patologią dla jednego będzie kawalerstwo, staro panienstwo, konklubinat czy małżeństwo - co kto lubi.
Przykładowo Polki robiące aborcję w UK powinny za nią płacić po połowie z partnerem, który je zapłodnił, a jak nie wiedzą kto tatusiej jest to sama obciążona powinna być dożywotnio kosztami zabiegu, który oplaca podatnik angielski.
Przecież dziecko wychowa się bez ojca to partner czy małżonek wcale potrzebny nie jest.
Ojcowie, synowie czy partnerzy matek obecnych lub przyszłych z usług prostytutek korzystają czy kochanek i to nie z myślą o rozpłodzie i nie wązne w jakim wieku mają wlasne potomstwo. Jednak tutaj bierze instynkt zwierzęcy górę nad kletem i sądownictwem oraz prawem!
thikim, 28 sierpnia 2010, 12:35
A teraz dla normalnych żeby zrozumieli to słowo w tym kontekście.
czesiu, 28 sierpnia 2010, 13:22
Podziwiam, że chciało ci się ten bełkot od 23 czytać... niestety nie warto, bo gość żyje w swoim wyimaginowany świecie.
Odnośnie "wujka" - nigdy tak na nikogo nie mówiłem, ani nie było to wymagane, choć matka zmieniała partnerów jak rękawiczki...
W sytuacji bezmałżeńskiej w pewnym momencie faceci nie będą mieli wyboru, tylko wiązać się z kobietami z dzieckiem, zresztą jednym jest porzucenie kobiety w ciąży a drugim finansowanie dziecka, które mimo wszystko powinno być obligatoryjne, na zasadzie "nie chcesz wychowywać - ok, ale w takim razie za wychowanie zapłacisz".
JakinBooz, 28 sierpnia 2010, 14:24
A czy jeśli wychowuję własne uśmiechnięte dziecko z kobietą, z którą się ożeniłem, jestem szczęśliwym i spełnionym facetem, mam fajną robotę, zarabiam dwie średnie krajowe, mam plany na przyszłość ..... to znaczy ze chorym psychicznie odmieńcem?
waldi888231200, 28 sierpnia 2010, 14:32
w Stanach zwłaszcza w dużych miastach (NY) na absolutnie "czarnych dzielnicach" radzą sobie następująco z tym problemem:
Dziewczyna zmienia facetów jak rękawiczki (od imprezy do imprezy) jeśli zajdzie w ciąże to tata jest nieznany (nawet jak jest znany) dostaje zasiłek na dziecko (po przekroczeniu 4 dzieci z zasiłku i dopłat do mieszkania można już całkiem swobodnie żyć nie pracując) . Ponieważ wszystkie dzieci są poczęte z dużej namiętności (może nawet miłości) są zdrowe a ponieważ sprawa dotyczy całych dzielnic NY łatwo tworzą podwórkowe grupy rywalizujące ze sobą (gangi ok. 400 w 1989r w NY) które pilnują porządku od wewnątrz i to dość brutalnie wymuszając kult ciała i bycie maczo co napędza w/w proces. Kiedy kobieta przestanie odczuwać chęć prowadzenia takiego życia (ok. 30 - 35lat) wybiera ostatniego partnera na męża rodzi mu dziecko a on resztę dzieciaków traktuje jak swoje ( tym bardziej że gdzieś tam na sąsiednim podwórku biegają jego geny i mówią tato do jego kolegi).
Stąd kopiowanie przez Polską młodzież muzyki, stylu bycia, nawyków z tego kulturowego tygla jest bez sensu (małpowaniem) bo w naszych warunkach "panna z 3 dzieci" jest bez szans na przeżycie, a realia finansowe, społeczne , religijne ogólnodostępnych facetów skutecznie ich przed założeniem stałego i formalnego związku powstrzymują.
KONTO USUNIĘTE, 28 sierpnia 2010, 21:13
@czesiu
Fakt:związek przypieczętowany papierem jest zawsze trudniejszy w rozpadzie.Papier wymusza przetrwanie kryzysu chociażby ze względu na kłopotliwe formalności.Z drugiej strony przedłuża agonię toksycznego układu (doświadczyłem ).
Fakt:związek nieformalny może się rozpaść z błahego powodu.Pod wpływem emocji mówi się baj i następuje głupi koniec (doświadczyłem ).
Fakt:związek nieformalny jest ciągłym "staraniem się",jesteśmy razem,bo cały czas CHCEMY być razem (doświadczam ).
Niektórym szczęściarzom,jak JakinBooz, udaję się od razu .
Jurgi, 29 sierpnia 2010, 12:38
Są różne papiery. Znajomy twierdzi: po kij nam ślub, skoro jesteśmy związani mocniejszym węzłem – wspólnym kredytem hipotecznym? )
A czy to takie złe? Kumpel tak się związał i sobie chwali. Ja też myślę, że to może być niezły sposób: omija człowieka przewijanie i nocne płacze. )
czesiu, 29 sierpnia 2010, 16:47
Nigdy nie twierdziłem, że to złe rozwiązanie, po prostu stwierdziłem fakt. Zresztą już w tej sytuacji jaką przedstawiłeś są pokazane korzyści - ludzie są ze sobą BO CHCĄ, a nie bo MUSZĄ.
Marek Nowakowski, 29 sierpnia 2010, 17:33
Małżenstwo nie grwarantuje, że się lepszego partnera spotka albo bardziej dopasowanego. A jeśli w związku idzie o pieniądze to już się to "miłością" nie nazywa.
JakinBooz, 30 sierpnia 2010, 07:43
Właśnie, że nie. Problemy mam czy miałem jak każdy inny. mniejsze czy większe. Mnie się wydaje, że nawet większe. Jednak staram się je rozwiązywać bez oglądania się na innych (bo to jak widać z postów niektórych, bardzo zły przykład), bez unoszenia się dumą czy walczenia o honor (mężczyzny) za cenę integralności rodziny.