O łacinie, prawach zwierząt, starożytności i komputerach
Jak trzęsienia ziemi odbijają się w sztuce kultur śródziemnomorskich?
Chyba tylko niszcząco. Wiele ruin świata antycznego czy średniowiecznego to budowle, które padły ofiarą trzęsień ziemi, jak np. Saranda Kolones (Czterdzieści Kolumn) zamek Lusignanów w Pafos na Cyprze, który użytkowany był ledwie kilkanaście lat. Szczególnie destrukcyjne są trzęsienia ziemi w Anatolii, Helladzie i Italii, czyli właściwie w centrach cywilizacji antycznej. W odróżnieniu od trzęsień ziemi, pewien pożytek dla sztuki może być natomiast z wybuchów wulkanów. Dzięki nim zachowały się np. freski w Pompejach, czy na wyspie Santorini, a nawet zwęglone papirusy w Herkulanum, które od z górą dwustu lat uczeni próbują rozwinąć i odczytać, unikając skruszenia zwęglonego zwoju.
Obok basenu Morza Śródziemnego interesują Pana też Chiny i ich kontakty ze starożytnymi cywilizacjami naszego regionu. To chyba dość specyficzna tematyka? Istnieją jakieś ogólnodostępne opracowania lub źródła na ten temat?
Tak oczywiście jest bardzo wiele opracowań na temat kontaktów Chin i Śródziemnomorza. Bo chociaż są to odległe krańce świata, to jednak leżą na tym samym eurazjatyckim kontynencie i nigdy nie było między nimi izolacji takiej, jak np. między Ameryką a resztą świata. Rozległe przestrzenie Wielkiego Stepu, górska droga z Indii do Junanu, morski szlak przez cieśninę Malakka, zapewniały stały, choć nie zawsze bardzo intensywny kontakt między Wschodem i Zachodem. I rzeczywiście jest to dość specyficzny przedmiot badań, bo przyglądając się Chinom interesuje mnie przede wszystkim to, co w Chinach jest zachodnie, co dotarło tam z zewnątrz, jak np. rydwany zapożyczone w epoce brązu od indoeuropejskich ludów stepowych. Natomiast w greckich, czy łacińskich relacjach, szukam każdej wzmianki, którą można by łączyć z bezpośrednią, lub też pośrednią i nawet mocno zniekształconą wiedzą o Dalekim Wschodzie. Opracowań na ten temat jest bardzo dużo, poczynając od klasycznej książki sir Henry Yule’a Cathay and the way thither. Polskiemu czytelnikowi mogę polecić przede wszystkim książkę Edwarda i Aleksandry Kajdańskich Jedwab (zresztą wszystkie prace Kajdańskiego są warte uwagi, zrobił on bardzo wiele do przywrócenia światu dwóch niezwykłych polskich podróżników Michała Boyma SJ i Maurycego Beniowskiego). Ze źródeł polecam nieustannie Opisanie świata Marco Polo.
Najstarszą znaną nam książką drukowaną jest chiński przekład sanskryckiej "Diamentowej sutry". W książce znajduje się niezwykle interesujące zdanie: "Wydrukowano 11 maja 868 roku przez Wang Chieha, do darmowej, ogólnej dystrybucji, w celu upamiętnienia jego rodziców". Z kolei w VI wieku p.n.e w greckim Sybaris urządzano konkursy kulinarne, a ich zwycięzcy mieli przez rok wyłączność na przygotowywanie swoich dań. Skoro Wang Chieh wyraża zgodę na ogólną dystrybucję, a zwycięzca z Sybaris otrzymuje monopol na swój przepis, to trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z prawem autorskim i prawem patentowym. Czy w starożytności istniało pojęcie "własności intelektualnej" lub też, czy istnieją przesłanki by sądzić, że była ona w jakiś sposób chroniona?
„Własność intelektualna” to stosunkowo świeże pojęcie związane z możliwościami multiplikowania wytworów ludzkiego intelektu. Przez lata powielanie tekstów, czy kopiowanie dzieł sztuki nie było czymś potępianym, ale wręcz pochwalanym. I dlatego buddyści przepisują, a jak się da to przedrukowują, sutry, bo to jest dobry uczynek, muzułmanie Koran, Żydzi Torę. W Egipcie znaleziono papirusy z odpisami dzieł literackich, w odpowiednikach dzisiejszych szkolnych zeszytów czy w żołnierskich plecakach, jak poezje Korneliusza Gallusa w Qasr Ibrim na granicy Nubii. I trudno przypuszczać, by poeta nie mógł spać po nocy, myśląc, że jakiś legionista mógł nielegalnie odpisać jego wiersze ze zwoju któregoś kolegów, zamiast kupić licencjonowaną kopię w koncesjonowanej rzymskiej księgarni. Myślę, że Korneliusz Gallus byłby raczej zachwycony, że jego wiersze trafiły na kraj świata. Dlatego też nasza obecna idea zwalczania kopiowania dzieł literackich, czy innych przejawów sztuki, wydałaby się ludziom starożytnym absurdalna i irracjonalna. I nie zmienia tego przykład z Sybaris, który dotyczy nie tyle „własności intelektualnej”, ile nagrody w zawodach. Grecy byli narodem uwielbiającym zawody, także kulinarne jak widać. W tym przypadku nagrodą była pewna forma monopolu na świadczenie usług kulinarnych przez zwycięskiego kucharza w konkretnej polis, co nijak się ma do „własności intelektualnej” i jest raczej nagrodą za biegłość w sztuce. Podobną nagrodą dla rzeźbiarza byłoby np. zlecenie wyrzeźbienia posągu za pieniądze publiczne, dla architekta zbudowania świątyni. Myślę, że zwyczajowi z Sybaris bliżej do naszego rozstrzygnięcia konkursu zamówień publicznych, niż do ochrony „własności intelektualnej”.
To ostatnie pojęcie nie było Grekom obce, rozumieli je jednak wyłącznie jako potępianie plagiatu, jako ochronę własnej sławy (nigdy pieniędzy i zysków z kopiowania) płynących z wykonania danego dzieła. Dlatego znaleźć możemy anegdotę o dwóch perypatetyckich uczonych w Aleksandrii, którzy obaj napisali dzieła o Nilu, i kłócili się, kto komu podebrał pomysły do ich napisania. Dlatego możemy znaleźć informacje, że synowie dramatopisarzy Sofoklesa czy Kratinosa, podobno mieli żerować na twórczości ojców. Takiego rodzaju własności intelektualnej broniono w antyku.
Wydał Pan pracę "Zwierzęta świata antycznego. Studia nad 'Geografią' Strabona". Czy Grecy w jakiś szczególny sposób traktowali zwierzęta, czy też mieli do nich stosunek wyłącznie utylitarny?
To zależy od zwierzęcia. Świnia, czy też koza były traktowane wyłącznie utylitarnie. Pies i koń już niekoniecznie. Podobnie jak to dzieje się u nas. Myślę, że w naszej europejskiej cywilizacji w pełni kontynuujemy grecki stosunek do zwierząt, a może raczej kontynuowaliśmy do niedawna, gdyż ostatnie działanie ruchu praw zwierząt zaburzyły te relacje, nakładając kaganiec sankcji prawnej na naturalne ludzkie zachowania, co, jak zwykle dzieje się to w takich przypadkach, doprowadzi do drastycznego pogorszenia sytuacji zwierząt w ludzkim świecie, wbrew dobrym intencjom naszych pożytecznych idiotów. Proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem absolutnym przeciwnikiem trzymania psów na krótkim łańcuchu bez miski wody, jednak obecne prawo byłoby przez starożytnych Greków odebrane jako szokujący, irracjonalny zabobon, odbierający człowiekowi inne podstawowe prawo - wolność. A w stosunku do zwierząt Grek miał pełną swobodę postępowania. Mógł być wegeterianinem jak Pitagoras czy Porfiriusz, mógł urządzać walki kogutów jak Temistokles, mógł uganiać się po lasach za dzikami i zającami, jak Ksenofont, mógł wystawiać konie do wyścigów, jeśli tylko było go stać, mógł urządzić we własnym pałacu zwierzyniec egzotycznych gatunków, jak Ptolemeusz Filadelfos.
Komentarze (0)